Rose’s
theme. Towarzyszyło mi przez
całość tworzenia rozdziału. Zapętlajcie. Wtedy poczujecie to, co ja, gdy to pisałam.
Spowite
szarymi chmurami niebo nad Kuusamo zwiastowało kolejną już tego dnia ulewę.
Pierwsze krople deszczu już opadały na zimny listopadowy grunt; tonęły we
wcześniej powstałych kałużach, lub zatrzymywały się na włosach i ubraniach
mieszkańców miasta, którzy szybkimi krokami przemierzali wąskie uliczki. Ocierali
mokre ślady z odsłoniętych policzków i biegli dalej, w sobie tylko znanym
kierunku, nie zwracając uwagi na nikogo i na nic.
Deszcz
stopniowo przybierał na sile, a jego duże krople uderzały w szyby jednej z
niewielkich kawiarni, zza których Tea mogła czuć się pozornie bezpieczna. Przez
spływającą po tafli szkła wodę obserwowała powoli zamierające życie na ulicach
Kuusamo
Zmęczonym,
tęskniącym za snem wzrokiem błądziła po sylwetkach ludzi, nie łudząc się nawet,
że go ujrzy. Nie miała ochoty bawić
się ze swoją wyobraźnią. Nie po raz kolejny. Bo nawet, jeśli gdzieś w tym
tłumie dojrzałaby jego twarz,
wiedziała, że to nie on. Już nie.
Dolna warga
na chwilę zadrżała, ale szybko to opanowała. Przełknęła ślinę i opuściła
spojrzenie na pustą filiżankę po kawie. Natychmiastowo zahamowała tę chwilę
słabości, która pojawiała się za każdym razem, gdy o nim myślała. Szło jej coraz lepiej, prawie dobrze. Już prawie nie
bolało ją serce.
A może po
prostu tak jej się wydawało, bo nie pamiętała, jak to jest nie odczuwać bólu?
- Tea, cześć!
Przepraszam, że musiałaś tyle czekać.
Obce usta i
delikatny zarost podrażniły jej delikatny policzek. Ukrywając zdezorientowanie
uniosła spojrzenie i wymusiła krótki uśmiech, automatycznie prostując się w
swoim fotelu. Wysoki blondyn zajął miejsce naprzeciw niej, zdjął szalik i
ułożył go na kolanach, przyglądając jej się z wyraźnym zatroskaniem.
- Hej, Atte.
- Wysiliła się na w miarę pogodny ton. Wykrzywiła usta, zdając sobie sprawę z
tego, jak nienaturalnie to zabrzmiało i że sprowokowało to głębokie
westchnięcie Atte. – Co u ciebie?
- Dobrze. A u
ciebie?
Wzruszyła
ramionami i naciągnęła na dłonie długie rękawy czarnego swetra. To było trudne
pytanie. Jedno z tych, na które nie lubiła i nie umiała odpowiadać. Właściwie
sama nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Dobrze? Źle? Bardzo źle?
- Tak jak
widzisz.
Atte pokiwał
lekko głową, wyrażając tym pełne zrozumienie. Zagryzł policzek od środka i
spojrzał na Teę. Z niepokojem przypatrywał się jej bladej, niepokrytej
makijażem twarzy, fioletowym sińcom pod oczami, suchym ustom i wychudzonej
sylwetce, ginącej pod grubym swetrem. W niczym nie przypominała tej samej
dziewczyny, która trzy lata temu przekroczyła próg jego rodzinnego domu.
Tej, której
tak bardzo zazdrościł własnemu bratu.
- Jak Liisa?
– Spytała, nie mogąc znieść świdrującego jej spojrzenia blondyna. Nie chciała
też, by ubiegł ją jakimś niewygodnym pytaniem.
- W porządku,
została z małym w domu. – Uniósł lewy kącik ust, myśląc o żonie i niespełna
czteromiesięcznym synku. - Prosiła, by cię uściskać i przypomnieć o chrzcinach.
Liisie bardzo na tym zależy, mi zresztą też. Wpadniesz? Będą wszyscy.
- Wszyscy?
Wbiła
spojrzenie swoich czarnych tęczówek prosto w zakłopotaną twarz Atte. Przez
rozwarte wargi nabrał powietrza w płuca i posłał przepraszające, pełne smutku
spojrzenie Tei. Nie chciał tego powiedzieć, oczywiście, że nie to miał na
myśli. On po prostu już się z tym oswoił.
- Znaczy, no
wiesz…
- Wiem. –
Ucięła krótko. – Podziękuj Liisie ode mnie i przeproś ją, ale raczej nie
przyjdę.
Spodziewał
się takiej reakcji i nawet nie zamierzał się kłócić. Wiedział, że cokolwiek by
nie powiedział i nie zrobił, Tea trwałaby w swoim uporze. I nie dziwił jej się.
Ani trochę.
- Mówiłeś
przez telefon, że masz jakąś ważną sprawę. – Przypomniała mu, nie chcąc już
dalej brnąć w temat, który ściskał jej serce niczym silna dłoń cienki, gotów
lada chwila pęknąć, balonik.
Atte kiwnął
głową, ale jeszcze przez chwilę na jego twarzy malowało się zawahanie. Zagryzł
wargę i spojrzał na Teę z pewną obawą, ale wiedział, że teraz już nie może się
wycofać. Sięgnął ręką pod stolik i wyciągnął spod niego białe pudełko, którego
Tea wcześniej nie zauważyła. Ułożył je na swoich kolanach i spojrzał na
Nevalainen, której puste oczy nagle się rozszerzyły.
- Domyślasz
się chyba, co to jest… - Zaczął cichym, spokojnym głosem. Powieki Tei lekko
zadrgały, a usta poruszyły się nieznacznie, choć nie wypłynęło z nich żadne
słowo. Poczuła, jak jej całe ciało nagle się spina, a jedynie palce dłoni
pozostają bezsilne; kompletnie bez mocy do zaciśnięcia pięści. – Mama prosiła,
abym w końcu zajął się jego starym
mieszkaniem. Znalazłem to pod łóżkiem. Trzeba przyznać, z mojego brata był
kawał sentymentalnego skurwysyna.
Tea sunęła spojrzeniem
po brudnej bieli pudła, które w wyciągniętych w jej kierunku rękach Atte,
zawisło nad stołem. Widziała je. Widziała je tyle razy w swoim życiu, ale nigdy
nie zajrzała do środka. Wiedziała, że chował w nim wszystkie cenne rzeczy,
drobiazgi, swoje własne skarby, które ukrywał przed nią przez cały ten czas.
Prosił, by do niego nie zaglądała.
Obiecał, że kiedyś, gdy nadejdzie
odpowiednia pora, otworzy je przed nią.
Mówił, że nastąpi to za kilkadziesiąt
lat, gdy będą starzy, a on nie będzie już niczego się przed nią wstydził.
Nie dotrzymał obietnicy.
- Zrobisz z
tym, co będziesz chciała. To wasze wspomnienia.
*
* *
- Dobry Boże, ile ty ważysz?
- Odczep się!
Teatralnie, ale z uśmiechem, sapnął
powietrzem i kopnął drzwi od klatki schodowej na piątym piętrze. Cholerna,
zepsuta winda. Rozejrzał się po ciemnym korytarzu i stawiając kroki na pamięć,
popędził w doskonale znanym sobie kierunku. W uszach grał mu jej śmiech, gdy na
wpół krzyczała, że zaraz spadnie. A on śmiał się razem z nią, zapewniając, że ‘nigdy
w życiu’ i chwytając ją mocniej pod kolanami, lekko podrzucił jej drobne ciałko
na swoich plecach.
- Cicho, bo ludzi obudzisz! – Wydusił z
siebie i nawet nie spróbował zatrzymać grzęznącego w gardle śmiechu. Pochylił
się do przodu, podczas gdy Tea z jego pleców starała się trafić kluczem do
zamka. – No weź otwórz.
- Nie mogę… Cały się trzęsiesz!
- Bo mnie rozśmieszasz!
- Ja?!
Zamek szczęknął, drzwi się zamknęły, po raz
kolejny zostawili za nimi cały świat.
- Tak, właśnie ty. – Odpowiedział, z uwielbieniem
świdrując jej twarz i rozsypane na pościeli włosy, gdy leżała taka bezbronna
pod nim na miękkim materacu. Bezbronna, pozornie niewinna, piękna, jego… Uniósł
lekko kąciki ust, obejmując spojrzeniem każdy najmniejszy detal jej twarzy.
Każdy pieg, każdy pieprzyk, naturalne zmarszczki na policzkach - efekty
uśmiechu, którym codziennie go obdarowywała, mały, zadarty nosek, pełne, różowe
wargi, które tak idealnie pasowały do jego, a także duże, ciemne oczy, skryte
za wachlarzem gęstych rzęs, spod których posyłała mu kokieteryjne spojrzenia. –
Ty. Ty. Tylko Ty. Zawsze, na zawsze Ty.
Zadrżała tuż pod nim ze śmiechu, gdy po
każdej kropce, jaką stawiał w powietrzu, jego usta całowały skrawki jej szyi.
Zacisnęła palce na jego koszulce, przyciągając go jak najbliżej siebie i
napawając się brakiem zbędnej przestrzeni między nimi. Z przymrużonymi
powiekami wdychała jego zapach. Jej ulubiony, którego najchętniej nigdy nie
zdejmowałaby z własnego ciała. Przez palce prawej dłoni przepuszczała nieco
przydługie blond włosy, czerpiąc z tych drobnych gestów niewyobrażalną radość.
W środku cała szalała ze szczęścia, mając go znów przy sobie. Wyczekiwała dnia,
w którym wróci do domu z letnich pucharów, tak, jak dziecko wyczekuje pierwszej
gwiazdki. I tak samo cieszyła się z jego przyjazdu, jak wtedy, gdy jako
sześciolatka odpakowywała leżące pod choinką prezenty.
- Wszystkiego najlepszego. Znowu. – Dotknął
wargami czubka jej nosa i złączając ich czoła, przymknął oczy. – Cholera, jak
ja za tobą tęskniłem.
Zaśmiała się głośno, czując go każdą komórką
swojego ciała. Właśnie zdawała sobie sprawę, że on wreszcie tu jest. Z nią.
Przy niej. Że czuje jego dotyk, oddech na twarzy, że słyszy jego głos, a jego
obraz przed oczami nie jest tylko wytworem jej wyobraźni.
- Marnujesz tyle czasu na gadanie, panie
Koivuranta. – Westchnęła mu do ucha, na co tylko cicho się zaśmiał. – Pięć
minut temu powinnam już być bez ubrań.
Tęsknota, która wybuchła w momencie, w
którym złączyli ze sobą swoje usta w niecierpliwym i pełnym żarliwości pocałunku,
ledwo pozwalała im na choćby zaczerpnięcie powietrza. Przestrzeń wkradała się
pomiędzy ich rozgrzane ciała jedynie w chwilach, gdy pospiesznie, nieco
niezdarnie pozbywali się swoich ubrań. Trzymali się wzajemnie w ramionach, nie
chcąc puścić jedno drugiego, jakby w strachu, że nagle mogą zniknąć. Delikatność
ustąpiła miejsca agresywnym ruchom; bardziej zachłannym i pełnych
zniecierpliwienia. Dotykali się tak, jakby próbowali w swoich gestach wyrazić,
jak bardzo za sobą tęsknili. I tak, jakby to w ogóle nie wystarczało…
Ramionami oplotła jego szyję, wtulając
policzek we włosy blondyna. Z trudem łapała powietrze poprzez rozwarte wargi,
pozwalając mu przejąć całkowitą kontrolę nad jej ciałem. Czuła na swych plecach
jego napierające palce, gdy po raz ostatni unosiła się nad nim i wygięła w łuk.
Wtulił twarz w zagłębienie pomiędzy jej szyją a ramieniem, przyciskając usta do
wystającego obojczyka. Oddychali ciężko, w jednym tempie, czując przyspieszone
tempo własnych serc. I oboje czuli niewyobrażalną ulgę. Odczuli wzajemną
obecność zarówno fizyczną, jak i tę duchową. Byli już pewni, że są tutaj.
Razem. Ze sobą. W tym jednym pokoju. Na tym łóżku. W zmiętej pościeli, która po
miesiącach była świadkiem ich uniesienia i przyjęła całą tęsknotę i miłość,
jaką się obdarowywali.
- Co robisz?
Uśmiechnął się pod nosem i nakrył wiekiem
średniej wielkości pudełko. Wsunął je pod łóżko, a potem spojrzał na nią przez
ramię. Z opartą na łokciu głową przyglądała mu się z zainteresowaniem,
zaciskając palce drugiej ręki na białej kołdrze, w okolicach piersi.
- Tajemnica – mruknął, zwężając powieki i
spoglądając na nią z pewną zagadkowością.
- No proszę, masz przede mną tajemnice?
- Tylko tę jedną. – Zaśmiał się cicho, po
czym pochylił się nad łóżkiem i sięgnął jej ust. Nie spuszczając z niego wzroku
ściągnęła brwi, gdy tym jednym pocałunkiem próbował zbić ją z tropu.
Odprowadziła go spojrzeniem do okna, przy którym się zatrzymał. Oparł ręce o
parapet i zatopił się w widoku porannego Kuusamo.
- Anssi… - Jęknęła pretensjonalnie. Wyraźnie
podrażnił jej ciekawość, z czego absolutnie zdawał sobie sprawę. Dmuchnął
powietrzem z nosa, uśmiechając się przy okazji, gdy jej chude ręce objęły od
tyłu jego klatkę piersiową, a podbródek wbił w ramię. – Anssi, no powiedz.
- Nie. – Uciął krótko, zagryzając wargę i
kładąc jedną dłoń, na jej splecionych pod jego mostkiem. Spoglądał na powoli
jaśniejące na horyzoncie niebo, czerpiąc ogromną radość z widoku, jak i z
bijącego od niej ciepła.
- Ty wiesz wszystko – burknęła z wyrzutem. –
Co jest w tym pudełku?
- Kiedyś się dowiesz.
- Kiedyś, to wiesz…
- Kiedyś… - Zaczął, bardzo ostrożnie, nie
spuszczając wzroku z panoramy miasta. Splótł jej palce ze swoimi i oblizał
usta, układając w szyku wszystkie słowa, które miał na języku. – Kiedyś, gdy
będziemy starzy i będziemy siedzieć w ogródku za naszym domem na obrzeżach
Kuusamo, skąd będzie widać Rukę. Gdy będziemy mieli po osiemdziesiąt lat,
reumatyzm i sztuczne szczęki. I wtedy, gdy nie będę się już niczego bał. Gdy
będę trzymał twoją rękę po tych wszystkich latach i czuł, że nie zrobiłem nic
głupiego, przez co mogłem stracić życie z tobą. Gdy będę pewien, że byłaś cały
czas i widziałaś mnie w najlepszych i najgorszych momentach. Gdy nie będę
wstydził się przed tobą niczego. Wtedy przypomnę sobie tę chwilę i wszystkie
inne. Wyciągnę to pudło, które po przeprowadzce do naszego domu zakopię gdzieś
na strychu, abyś nie mogła go znaleźć. Otworzę je i przywrócę ci wszystkie
nasze wspólne wspomnienia. – Zakończył, uśmiechając się niepewnie do ich
własnego odbicia w szybie. A potem odwrócił nieznacznie głowę w jej stronę. –
Pasuje ci to?
Słuchała go w milczeniu i skupieniu,
analizując każde pojedyncze słowo i kodując je gdzieś na dnie swojego serca.
Czy jej to pasowało? Czy obietnica bezpieczeństwa, szczęścia, przeżycia życia
razem z nim mogłaby jej NIE pasować? Jeszcze jakiś czas temu wystraszyłaby się,
wyśmiałaby każdego, kto śmiałby snuć jakiekolwiek plany z nią u swego boku. Bo
Tea Nevalainen nigdy nie chciała zaznać stagnacji; nie chciała mieć ułożonego
planu na życie, który wyglądałby: ślub, dzieci, happy end. To było zbyt nudne w
jej mniemaniu, zbyt oklepane, za bardzo pospolite. To było coś, co przytrafiało
się każdemu. A ona przecież chciała żyć pełnią życia, szaleć, nie zatrzymywać,
nie tracić czasu, nie chciała być żoną i matką z dzieckiem w jednej ręce i
obiadem w drugiej. Wolała wyjechać, poznawać świat, ludzi, bawić się… Ale
pojawił się on. Nie, nie zabił w niej tamtych marzeń. Realizował je wraz z nią
i dokładał swoje, bardziej przyszłościowe, bardziej dorosłe. I właściwie przy
nim to wszystko nie wydawało się takie złe.
- Pasuje. – Ucałowała jego ramię i spojrzała
na niego z rozświetlającym jej twarz uśmiechem. A potem oboje przenieśli wzrok
na budzące się do życia miasto. Z góry obserwowali wszystkie zakątki, które
miały być częścią ich wspólnego życia. Z którymi miało łączyć się każde ich
wspomnienie, każda nawet najbardziej ulotna chwila.
Z nowymi nadziejami rozpoczynali kolejny
wspólny dzień. Pozornie taki sam, jak wszystkie inne. Kolejny nowy dzień ich
wspólnego życia.
Kto by pomyślał?
*
* *
Tylko przez
chwilę stała pod drzwiami z ciemnego drewna, zastanawiając się, co ona
najlepszego wyprawia. Tylko przez moment jej ręka wisiała w powietrzu, gotowa,
aby w nie zapukać. Pokręciła głową, zdając sobie sprawę, w jak niedorzeczną
sytuację wprowadziła samą siebie. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i z samego dna
wyciągnęła pęk kluczy. Jej własny komplet, który pół roku temu zakopała na dnie
swojej szafy.
Mechanizmy
wszystkich trzech zamków szczęknęły po kolei, a drzwi skrzypnęły nieprzyjemnie.
Tea poczuła na odsłoniętej szyi ciągnący z wnętrza mieszkania chłód i
przełknęła ślinę. Strach i niepewność zżerały ją od środka, szarpały jej
wnętrzności i siały powolne spustoszenie. Bała się. Tak niewyobrażalnie bała
się tego, co zastanie w środku, bo wiedziała, czego może się spodziewać.
W końcu
postawiła pierwszy krok i przekroczyła próg mieszkania. Ogarnęło ją uczucie
przytłaczającej pustki. Takiej samej, jaka panowała w środku. Ręką sięgnęła po
omacku do włącznika, a po chwili blade światło energooszczędnej żarówki zaczęło
rozjaśniać zalewającą przedpokój ciemność. Zamknęła drzwi, rozglądając się po
pomieszczeniu i rejestrując każdy najmniejszy detal. Wszystko wyglądało prawie, jak dawniej. Jasnozielone ściany
ozdobione oprawionymi w szklane ramki fotografiami zimowych, górskich
krajobrazów. Szafka, na której nie zalegały żadne spisane na szybko notatki i
rozrzucone długopisy była pusta. Tak jak i stojący w rogu wieszak, który nie przewracał
się pod ciężarem rzuconych na niego niedbale kurtek i bluz. Pod nogami nie
plątały się buty, a w powietrzu nie było czuć zaparzanej kawy.
Ściskając w
dłoniach pudełko ruszyła przed siebie, starając się walczyć z narastającym
szczypaniem w kącikach oczu. Próbowała odepchnąć od siebie wszelkie obrazy,
jakie podsuwała jej pamięć. Przemknęła obok jednej ze ścian, do której kiedyś
przybił ją swoim ciałem i która była miejscem jednego z najbardziej
spontanicznego seksu. Tej samej, na której po jednej z kłótni rozbił wazon z
kwiatami. Ominęła to wspomnienie i weszła do kuchni. Starannie wysprzątanej,
wręcz sterylnej. Duże słoiki, w których znajdowały się różne rodzaje płatków
śniadaniowych stały puste, blat nie kleił się od rozlanej herbaty i nie
posiadał odznaczeń w postaci odbitych kubków, a w zlewie nie zalegały brudne
naczynia. Nie było też jego, smażącego jajecznicę o poranku, czy jedzącego
płatki na mleku w środku bezsennej nocy. Za to nad stołem, na tablicy korkowej
wciąż wisiał kalendarz, którego kartki wskazywały maj.
Zacisnęła
szeroko szczęki i wkroczyła do salonu. Kanapa, której materac i każdą jego
sprężynę jej ciało znało pamięć, stała nienaruszona. Na ekranie telewizora nie
dojrzała twarzy Umy Thurman w krótkich czarnych włosach, a niewielki szklany
stolik stał na swoim miejscu zamiast pod ścianą, zostawiając na środku pokoju
miejsce do odtańczenie kultowego tańca z Pulp Fiction. Szklane świeczniki stały
puste, tak jak i barwne flakoniki na kwiaty.
Jedynie ramki
spełniały swoje zadanie. Zdjęcia pozostały na swoim miejscu.
Zostawiła za
sobą wszystkie te pomieszczenia i stanęła pod drzwiami tego najważniejszego.
Tego, które skrywało wszelkie ich tajemnice. W którym zamykali się na całe dnie
i noce. Którego ściany były świadkami i powiernikami ich szeptów, krzyków,
obietnic, wyznań, zwyczajnych rozmów, kłótni, śmiechów, płaczu… Przekręciła
gałkę i weszła do sypialni. Słabe światło nocnej lampki rozjaśniło
pomieszczenie, które znała na pamięć. Odłożyła trzymane pudełko na łóżko i
przesunęła czubkami palców po idealnie zaścielonym posłaniu. W okolicy mostka
czuła ściskający ją żal i smutek, na które tak bardzo nie chciała się godzić.
Rozejrzała się dookoła i pierwszy raz w życiu przytłoczyła ją pustka tego
miejsca. Miejsca, które było świątynią ich miłości, ich ciał, ich fizycznego i
mentalnego oddania się sobie nawzajem. A teraz było puste. Była w nim tylko ona
i każde jej wspomnienie.
Podeszła do
szafy z nadzieją, że na jednej z koszulek odnajdzie jego zapach. Zapach, który
tak uwielbiała i który mógł wypełnić pustkę tego pokoju jego obecnością. Ale
półki były puste. Wieszaki chybotały się, gdy szarpnęła mocniej za drzwiczki,
czując wzbierające przerażenie. Dłońmi dotknęła zakurzonych desek, czując
narastającą w niej panikę.
Zniknęły.
Zwymyślała
samą siebie w myślach za swoją głupotę. Czego oczekiwała?
Zatrzasnęła z
hukiem drzwi od szafy i oparła o nie głowę. To wszystko było trudniejsze, niż
wydawało się z początku. Sądziła, że jest już na to gotowa, że w końcu
przyszedł ten czas. Tak podpowiadał jej zdrowy rozsądek po rozmowie z Atte. Ale
chyba się przeliczyła. To wszystko wciąż bolało, a paląca rana w jej sercu
tylko się uaktywniała za każdym razem, gdy miała styczność z przedmiotami i
miejscami, które o nim przypominały.
Ale zrobiła
już pierwszy krok. Wycofanie się o dwa byłoby głupotą.
Usiadła na
łóżku i chwyciła za pudełko, które podarował jej Atte, a które przez tak długi
okres czasu było najbardziej strzeżoną tajemnicą Anssiego. Czuła narastającą
obawę, bo była przyzwyczajona do świadomości, że nie wie, co skrywa się pod
białym wiekiem. To był jego sekret, który z pełną odpowiedzialnością
akceptowała. Teraz, trzymając go w swoich rękach czuła się tak, jakby miała
zaraz wtargnąć w jedyny zakamarek jego świadomości, którego przed nią nie
odsłonił. Przez moment miała poczucie, jakby robiła coś złego; że nie powinna
tego otwierać, przecież jej zabronił, a ona obiecała. To on miał odsłonić przed
nią wszelkie skrywane w pudełku tajemnice. Mieli być przy tym oboje, razem, za
kilkadziesiąt lat, w ogródku za ich wspólnym domem. A była tylko ona sama.
Wciąż młoda, w jego mieszkaniu.
- Tylko nie
krzycz… okej? - Wydusiła przez ściśnięte gardło i pociągnęła nosem.
Trzy… dwa…
jeden.
Biała pokrywa
wylądowała obok na łóżku. Tea zastygła w bezruchu, wertując spojrzeniem po
zawartości pudła, a jej podświadomość sama stawiała przed jej oczami różne
obrazy z przeszłości. Zadrżała na całym ciele i pozwoliła kilku łzom spłynąć po
policzkach. A więc to była ta jego tajemnica?
Sięgnęła
dłonią do wnętrza i wyciągnęła wetknięty przy ściance stosik pocztówek. Było
ich kilkanaście; każda z miejsca, do którego udało im się razem pojechać…
Tajlandia, Tel Awiw, francuskie Alpy, południe Hiszpanii, czeska Praga, Paryż,
Lazurowe Wybrzeże… Wszystkie te miejsca, o których ona kiedyś mogła tylko
pomarzyć, a w które on ją zabrał.
Chwilę
później w jej dłoniach znalazły się bilety do kina ze wszystkich filmów, na
które razem się wybrali, a nawet wejściówka na koncert Within Temptation w Helsinkach,
na który tak długo go namawiała. Znalazła jego okulary, niegdyś złamane na
samym środku przez nią samą, gdy niechcący uderzyła go łokciem. Płytę Georga
Michaela z jej ukochanymi piosenkami, których on nie cierpiał. Etykietkę jej
ulubionego piwa. Pusty już flakonik słodkich perfum. Małą, różową karteczkę,
którą kiedyś mu zostawiła z prośbą, by kupił cukier. Torebkę z samolotu do
Francji, na której dla zabicia nudów grali w kółko i krzyżyk. Szkic tatuażu,
który wykonała na jego prośbę, a który później uwiecznił na swoich żebrach.
Kawałek plastiku, który pozostał po lizaku w kształcie pierścionka, którymi
wymienili się pewnego wieczora na hiszpańskiej plaży. Naszyjnik z muszelek,
który mu kupiła, a którego on nie chciał nosić. Zdjęcia z budki fotograficznej.
Ulotka ich ulubionej pizzerii. Zasuszona róża, którą Tea wypięła ze złapanego
bukietu ślubnego Liisy i który wpięła mu w butonierkę.
Znalazła
także paragon z Margot, który sama mu wystawiła tej nocy, której się spotkali.
Niezdarnie
otarła moczące jej twarz łzy, które wpadały pomiędzy jej rozciągnięte w uśmiechu
wargi. Zaśmiała się cicho, dostrzegając wycinek z gazety z dowcipem, który
kiedyś jej przeczytał, gdy nie miała dobrego humoru, a który prawdziwie ją
rozbawił. Ominęła kilka innych drogocennych pamiątek, których widok rozgrzewał
jej zziębnięte serce, aż w końcu między jej palcami znalazła się ich wspólna
fotografia.
Wesele Liisy
i Atte. Ona wpatrzona w niego z emanującą ze spojrzenia miłością i szczęściem,
z dłonią splecioną z jego, oparta o niego czołem. I on, spoglądający na nią z
taką czułością i uwielbieniem, którymi obdarzał ją każdego dnia. Idealne
zdjęcie do ramki, jako dowód łączącego ich uczucia. I idealny dowód na to, że
nie zawsze było pięknie.
Przesunęła
palcem po starannie zalepionym taśmą klejącą, idącym przez sam środek zdjęcia rozdarciu.
Rozdarciu, które niegdyś dokładnie rozdzieliło zakochaną parę i z jednego
organizmu uczyniło dwa osobne. Rozdarciu, które nie tylko przedzieliło jedno
zdjęcia, ale oba serca.
Odłożyła
zdjęcie na poduszkę. Przez chwilę tępo wpatrywała się we własne dłonie,
pozwalając łzom na wędrówkę po jej policzkach. Pierwszy raz nie czuła
uciskającego bólu, gdy tak najzwyczajniej w świecie poddawała się chwili
słabości. Płakała, po raz kolejny, nie ostatni. Z tęsknoty, ze smutku, z żalu,
z bezsilności, ze strachu. Płakała, bo była sama, bo i tak nikt jej nie
widział. Płakała, bo dałaby wiele, aby usiadł obok i powspominał razem z nią.
Płakała, bo nie miała szansy go przeprosić za to, że to wszystko zakończyło się
nie tak, jak powinno. Płakała, bo zostawiając te rzeczy już nigdy nie pozwoli
jej o sobie zapomnieć.
I była mu za
to wdzięczna.
Nie
przypuszczała, że po tym wszystkim będzie w stanie tak po prostu zasnąć. Nawet
nie próbowała się zastanawiać ile czasu przespała, gdy obudziła się wśród tych
wszystkich pamiątek. Usiadła i przetarła dłonią zmęczone oczy. Lekko rozchyliła
powieki, w które uderzyło światło przemykającego przez zasłony słońca.
Skrzywiła się, ale nie odwróciła głowy. Przez chwilę z niepewnością spoglądała
w stronę okna, by po chwili wstać i do niego podejść. Zacisnęła palce na
ciemnoniebieskim materiale zasłon i przymknęła powieki. Próbowała odnaleźć
jakąś wewnętrzną siłę do następnego kroku, a potem pomyślała, że przecież tak
bardzo lubił obserwować poranek z tego miejsca.
Otworzyła
oczy w tym samym momencie, w którym pociągnęła za zasłony, wpuszczając do
pokoju ciepłe promienie porannego słońca.
Rozpoczęła
nowy dzień. W pojedynkę, ale silniejsza i pełna nadziei.
______________
Tak, to jest
to, o czym myślicie.
Długo zajęło
mi napisanie tego rozdziału, ale do tego opowiadania potrzebny mi jest taki
podły, naprawdę płaczliwy humor. No i BAM! w końcu go mam.
Także tego.
Odpicowałam stronkę z postaciami i zmieniłam soundtrack. A za tego Titanica to
nie bijcie.