poniedziałek, 26 stycznia 2015

5. Najlepszy.



- Skoki, tak?
Spojrzała na niego spod uniesionych zawadiacko brwi i zacisnęła wygięte w uśmiechu usta. Przytaknął i postawił na stoliku dwa wysokie kieliszki.
- To wiele wyjaśnia – dodała, a widząc jego pytające spojrzenie, mruknęła z rozbawieniem. – Ruka. Mogłam się domyślić, że to nie przypadek.
- Nawet nie starałem się tego przed tobą ukrywać.
Zerknęła na niego z ukosa, gdy podał jej wypełniony czerwonym winem kieliszek i tylko na chwilę wstrzymała oddech w płucach, zatrzymując w nich jego zapach. Kompletnie nie był w jej typie, ale to, jak na nią działał, nie tylko w tamtym momencie, niesamowicie ją drażniło. Włosy miał zmierzwione od ciągłego przeczesywania ich palcami, na nosie tkwiły duże okulary, dodające mu chłopięcego uroku, podwinięte do łokcia rękawy kraciastej koszuli, czarny podkoszulek, jasne spodnie… Nie miał w sobie nic z eleganckiego drania o szelmowskim uśmiechu. Na pewno nie z tymi kolczykami i wciśniętymi na kciuk i środkowy palec pierścieniami. Ale mimo to ciągnęło ją w jego stronę, bo był zupełnie inny. I może właśnie to tak bardzo działało na jego korzyść. Był inny niż cała reszta. Lepszy. Najlepszy.
- Powinnam od razu cię poznać, co?
Kąciki ust Anssiego uniosły się. Pokręcił głową.
- Nie chciałem tego. A tak… Wreszcie byłem sobą. – Przyznał, wzruszając przy tym lekko ramionami i uciekając spojrzeniem w stronę gabloty ze swoimi trofeami. Przez chwilę wpatrywała się w jego zagryzione wargi i malujące się w oczach skupienie, by w końcu podążyć za jego wzrokiem.
- To musi być męczące. Ta rozpoznawalność, tłum kibiców gdziekolwiek się pojawisz…
- To całkiem miłe. Dopóki nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś cholernie samotny wśród tylu ludzi.
Nie zabrzmiał smutno, nie. Choć w jego spojrzeniu tliło się małe przygnębienie, jego ton był tak zwyczajnie pogodny i nawet uśmiechnął się delikatnie, gdy próbował zetrzeć jakąś niewidzialną plamę z jednego pucharu. Wtedy Tea po raz drugi dostrzegła w nim pewien niepokój i samotność, o której mówił. Takie same, jak podczas ich pierwszego spotkania. I właśnie wtedy pomyślała, że już dawno powinna trzasnąć drzwiami i nie tracić czasu na faceta, który zdawał się potrzebować czegoś więcej, niż seks, czy kilka wspólnych wyjść na drinka. Ale ona wciąż stała w jego salonie, prawie stykając swoją klatkę piersiową z jego i nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Anssi łamał wszystkie jej osobiste przyrzeczenia. Robił to już od pierwszej wspólnej nocy, która nie zakończyła się o świcie, a zamieniła w cały dzień i którą tak ochoczo powtarzali, w ogóle nie nudząc się sobie nawzajem. Ośmielił się zająć wygodne miejsce w jej życiu. Pozwalała mu na za dużo. O wiele, wiele za dużo, ale jeśli miała mieć jakiekolwiek pretensje, to tylko do siebie.
Miała ochotę uderzyć go za to, a potem pocałować tak mocno, jakby miało zabraknąć czasu.
- Dobry jesteś?
Odwróciła swoją uwagę od idących w niebezpiecznym kierunku myśli. Odłożyła kieliszek z winem na bok i chwyciła w szczupłe palce jeden z medali. Spojrzał na nią z wyraźnym zaskoczeniem. Zamrugał kilkukrotnie i chyba zorientował się, dlaczego tak nagle zmieniła temat. Zauważyła nerwowy uśmiech na jego ustach.
- Nie najgorszy.
- Jak na kogoś nie najgorszego masz tego całkiem sporo.
Tea kiwnęła głową w kierunku jego całego dorobku sportowego i uniosła brwi.
- Stąd to ‘nie’.
Posłał jej łobuzerski uśmiech, gdy spojrzała na niego wymownie i uroczo zmarszczyła nosek, wytykając przy tym język. Zaśmiał się, a ona kręcąc z rozbawieniem głową zerknęła na trzymany w palcach medal. Ściągnęła brwi i przyjrzała mu się z bliska, po czym podniosła wzrok na Anssiego.
- Kombinacja norweska?
Zerknął na krążek i zmarszczył czoło. Wyciągnął w jej kierunku otwartą dłoń i przeniósł głębokie spojrzenie na Teę. Niepewnie przesunęła wzrok z jego rozciągniętych w delikatnym uśmiechu warg na błyszczące oczy i podała mu medal, czując przeskakujące pomiędzy ich palcami iskry. Oblizał usta i szybko przyjrzał się swojej starej zdobyczy, dmuchając powietrzem w pełnym sentymentu geście.
- Taa, to mi przypomina, że kiedyś mogłem mówić o sobie ‘jeden z lepszych’. – Wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu, choć starał się, aby był jak najbardziej szczery. Jeszcze przez dłuższą chwilę przyglądał się złotemu medalowi, przyznanemu mu za wygranie całego cyklu Pucharu Świata w kombinacji norweskiej, po czym tak zwyczajnie odłożył go na półkę, nie dbając o to, że jego miejsce było zupełnie gdzie indziej. – Ale minęło. Nieważne.
Znów cień smutku przeszedł przez jego twarz. Niewiarygodne, ile negatywnych i pozytywnych emocji potrafiło na raz kumulować się w jednej osobie. A mimo to pozostawał taki… pogodny. Nie popadał w skrajności. Był tak niezwyczajnie zwyczajny, że z trudem opanowywała chęć spytania go, skąd on się do jasnej cholery urwał.
- Liczy się to, co tu i teraz.
- Zabierz mnie kiedyś na konkurs.
Po raz kolejny uniósł na nią zaskoczone spojrzenie. Nie krył zdziwienia dla jej prośby, ale ona tylko spoglądała na niego rozbawiona jego reakcją. Po jej ustach błąkał się cwany, pełen satysfakcji uśmieszek. Zaskoczyła go. Znów jej się udało.
- Naprawdę chcesz?
- Może mnie to jakoś specjalnie nie kręci, ale… Czemu nie? Może być fajnie. I lepiej dla ciebie, abyś był wtedy Najlepszy. Nie zamierzam na darmo marznąć przez kilka godzin pod skocznią.
Długo wpatrywał się w jej pełną determinacji twarz, dopóki nie przewróciła oczami i nie pocałowała go tak, że stracił dech w piersiach. Wyczuwała jego reakcję i rozciągnęła wargi w uśmiechu. A gdy oderwała swoje usta od jego i jeszcze raz uraczyła go spojrzeniem swoich ciemnych oczu, pokiwał głową.
- Okej. Zabiorę cię kiedyś na konkurs.

* * *
- Zmiataj mi stąd i idź do domu, zanim się zacznie.
Kategoryczny ton Joniego nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia. Dalej spokojnie polerowała wysoki kufel, nucąc pod nosem lecącą w tle piosenkę. Od paru dni miała całkiem dobry humor, co nie umknęło niczyjej uwadze. Kiira spojrzała ze znaczącym uśmiechem na blondyna, który kompletnie zignorowany przez Teę, głęboko westchnął. Za czterdzieści minut miał rozpocząć się drużynowy konkurs na Rukatunturi, w klubie przybywało gości, którzy woleli obejrzeć zawody w ciepłym lokalu, niż wybrać się pod skocznię, a on obiecał sobie, że Tea nie będzie na to wszystko patrzeć. Ale ona zdawała się mieć jego troskę zupełnie gdzieś. Posłała mu przelotne spojrzenie i sięgnęła po kolejną szklankę. Uśmiechnęła się lekko. Zarówno Joni, jak i Kiira wiedzieli, że lepsze samopoczucie Nevalainen ma coś wspólnego z nagłym pojawieniem się Ville. Odkąd przyjechał do Kuusamo na zawody Pucharu Świata, Tea wydawała się nieco spokojniejsza. Weselsza. I mruczała pod nosem melodię do jednej z piosenek Beyonce. A przecież ona nie znosi Beyonce!
- Tea – warknął Joni, nie dając za wygraną. Nic. Chwycił za przewieszoną przez ramię szmatkę, gotów sięgnąć po radykalne środki.
- Kończę zmianę za dwie godziny – przypomniała mu, nie przerywając wykonywanej czynności. – Wtedy możesz mnie wyganiać.
- Wtedy, to ja cię chyba wyleję.
Zarówno spojrzenie Tei, jak i Kiiry zawierało wiele politowania i powątpiewania. Podrzucił ręce w akcie bezradności.
- No co?
- Chcę dokończyć zmianę, jak normalny pracownik. Chyba nie proszę o zbyt wiele?
- Nie jesteś normalnym pracownikiem, Tea. – Zaznaczył wyraźnie, co spotkało się z jej zdumionym, ale i niezadowolonym spojrzeniem. – Jesteś moją przyjaciółką – wyjaśnił łagodniejszym głosem, widząc jej spojrzenie. – I po prostu nie uważam, aby to był dobry pomysł, abyś została w klubie podczas konkursu.
- Sam mówiłeś, że powinnam wrócić do świata. Chowaniem się w domu raczej sobie nie pomogę, prawda? – Spytała, a w jej głosie dało wyczuć się śmiałą nutę poirytowania. Zacisnęła zęby, wbijając w Joniego stanowcze spojrzenia. Wyglądała zupełnie normalnie, jak stara Tea, która nie znosiła matkowania i rozkazów. Joni uniósł kącik ust.
- Cieszę się, że tak do tego podchodzisz, ale naprawdę… to za wcześnie.
- Tu za wcześnie, tu za późno… A kiedy będzie odpowiedni czas, co? – Warknęła nieprzyjemnie, z hukiem odstawiając szklankę na półkę.
- Jeszcze dwa tygodnie temu w ogóle nie chciałaś słyszeć o tych zawodach! Ani o skokach, ani o niczym innym, co z nimi związane!
- Ale przyjechał Ville - wtrąciła Kiira, spoglądając na Joniego, jakby nagle zapomniał o postaci pana Larinto. Nie zauważyła wymownego spojrzenia Tei, której dłoń silniej zacisnęła się na trzymanej ścierce. – Coś się zmieniło – dodała, tym razem obracając głowę w stronę przyjaciółki i delikatnie się uśmiechając. – Prawda?
Tea odwróciła się plecami do obojga z zamiarem sprzątnięcia pustych kartonów, zalegających przy drzwiach na zaplecze. To była dla nich wystarczająca odpowiedź.
Z kolei Tea po prostu starała się powalczyć z wkradającym się na usta uśmiechem. Ville. Cholera, jak ona cieszyła się, że przyjechał. Tak długo go unikała w obawie, że będzie jej o wszystkim przypominał, gdy w rzeczywistości okazał się skutecznym środkiem uśmierzającym ból. Czuła się o wiele spokojniejsza, odkąd się spotkali; odkąd porozmawiali i odkąd wiedziała, że jest tutaj w Kuusamo. To pozwalało czuć się jej odrobinę bezpieczniejszą.  Naprawdę wystarczyła jej świadomość, że jeśli będzie go potrzebować, zadzwoni, a on zaraz się zjawi. I nawet nie chciała myśleć, co będzie wtedy, gdy wyjedzie na następne konkursy. Po prostu Ville przynosił ze sobą te dobre wspomnienia. Z Nim w roli głównej. Co prawda tęskniła jeszcze bardziej, a serce bolało znacznie mocniej, ale to był ból, który mogła znieść.
Po prostu potrzebowała kogoś takiego jak Ville; kogoś, kto po prostu będzie. Bo o ile Joni, Kiira i Sari cały czas przy niej trwali, nie kojarzyli jej się z Nim tak dobrze, jak Larinto. Nikt nie dzielił z nią tych wspomnień tak dobrze, jak właśnie on.
I to dzięki niemu nie bała się stawić czoła wszystkiemu, co mogło przypominać jej o Anssim.
- Liczę do trzech. Jak się stąd nie wyniesiesz, to zrobię to za ciebie…
- Odpuść – zaśmiała się Ki, obracając się do niego na barowym stołku. – Pozwól jej zostać, jeśli chce.
- To nie jest dobry pomysł! – Powtórzył z naciskiem.
- Joni, to nie jest twoja decyzja.
Bezwiednie uniósł brwi, posyłając blondynce mętne spojrzenie. Kiira od razu zrozumiała, że Joni nie uznał jej argumentu, więc przewróciła oczami i zrezygnowała z dalszej obrony Tei. Ta natomiast rzuciła w Joniego ścierką i zabrała się za rozwiązywanie czarnego fartuszka.
- Idę wypłakać się w poduszkę i podciąć sobie żyły. Nawet po mnie jutro nie dzwońcie.
To było bardzo w stylu starej Tei. Rzuciła im zgryźliwy uśmiech i pchnęła drzwi na zaplecze. Nie mogła powiedzieć, że jest zadowolona, ale jeśli miała słuchać przez jeszcze dwie godziny marudzenia Joniego, wolała wyjść wcześniej i wrócić do domu. Naprawdę chciała zostać, obejrzeć konkurs w klubie wraz z kibicami. Chciała sprawdzić, czy rzeczywiście jest silniejsza, niż wcześniej. Przecież gdyby nie wytrzymała, od razu zwiałaby i nikomu nie pokazywała na oczy. Miała żyć dalej, tak? W takim razie musiała zaakceptować rzeczywistość bez Niego. W każdym wymiarze.
Narzuciła na głowę obszyty futerkiem kaptur i opuściła Margot. Wzdrygnęła się, czując nagłą zmianę temperatury. Szybkim krokiem ruszyła oświetloną drogą, ignorując wpadający w oczy śnieg, który nieustannie prószył od rana. Próbowała wsłuchać się w skrzypiący pod butami biały puch, ale ukochany dźwięk zakłócały jej odgłosy nocnego Kuusamo. Kuusamo, na które tego wieczora zwrócone były oczy całego skocznego światka.
Poczuła przechodzący po plecach dreszcz, gdy coraz głośniej słyszała przeraźliwy dźwięk trąbek i rozlewającą się nad miastem muzykę. Skręciła w jedną z głównych ulic i odniosła wrażenie, jakby w jednej sekundzie znalazła się w zupełnie innym świecie. Ludzie wyszli z domów. Przystrojeni w barwy Suomi oraz innych narodowości, tłumnie kierowali się w jedną stronę. Krzyczeli, śpiewali, uśmiechali się. Tea mijała ich wszystkich, unikając zderzenia z kimkolwiek. Czuła się jak mała rybka, która płynie pod prąd silnej, biało-niebieskiej rzeki. Przedzierała się pomiędzy kibicami, z trudem dostrzegając drogę pod własnymi nogami.
- Suomi on paras!
W końcu zatrzymała się. Coś, jakieś drobne przeczucie nakazało jej się odwrócić. I tylko westchnęła, dostrzegając w oddali oświetloną, piękniejszą niż na co dzień Rukę.
Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła płynąć z nurtem rzeki.

* * *

 Rukatunturi wydawała się, jakby wraz z otaczającym ją terenem zamarzła na kilkaset lat. Mylne wrażenie. Raz w roku ciepłe światło reflektorów budziło ją do życia na dwa, czasem trzy dni. Wtedy przyjemnie iskrzyła się w blasku, łaskocząc w oczy przybyłych pod nią kibiców, którzy licznie zgromadzeni zapełniali jej trybuny. A wtedy ona rozpoczynała przedstawienie wraz ze swoimi aktorami, którym wraz z pogodą stawiała nie zawsze łatwe warunki.
Tea zawsze nazywała Rukę Zimną Królową i niespecjalnie za nią przepadała, głównie przez wszystkie upadki, o których słyszała. Sama konstrukcja nie zawsze budziła w niej dobre odczucia, choć teraz kojarzyła jej się wyłącznie z Nim.
Oddechem próbowała ogrzać zmarznięte dłonie i zadarła głowę w stronę rozbiegu. Na belce zasiadł właśnie skoczek o nazwisku Fannemel. Tak, jak pozostali był taki niewielki tam, na górze, a już po chwili przejeżdżał tuż obok niej i spoglądał na wynik. W zdumieniu przyglądała się kibicom, którzy celebrowali każdy skok, a swoim głośnym dopingiem sprawiali, że nie słyszała własnych myśli. Tak jak w momencie, w którym spiker zapowiedział Jego. Ludzie wznieśli okrzyk, zadęli w trąbki i z dołu próbowali ponieść jak najdalej tego, który w ostatnim sezonie był ich najlepszym skoczkiem.
Zacisnęła mocno kciuki i przycisnęła je do ust. W jednej chwili poczuła jak irracjonalny strach spina wszystkie jej mięśnie. Spoglądała na jego skupioną twarz przybliżoną na telebimie, zastanawiając się, czy się denerwuje. Czy siedząc tam wysoko na belce czegoś się boi? O czym tak właściwie myśli? Czy odpychając się od belki pamiętał, że czeka na niego tam na dole?
Gdy dojrzała jak dojeżdża do końca rozbiegu i wybija się, podskoczyła w miejscu, ku rozbawieniu kilku innych osób, stojących z nią w specjalnej strefie. Utkwiła wzrok w jego przedzierającej powietrze sylwetce, a gdy wylądował i rozłożył ramiona głęboko odetchnęła.
- Sto trzydzieści cztery metry! – Ogłosił spiker, co zostało przyjęte głośnymi okrzykami.
- To dobrze? To dobrze? – Spytała stojących obok siebie kibiców, którzy szybko pokiwali głowami i popatrzyli na telebim w oczekiwaniu na wyniki. Gdy obok jego nazwiska pojawiła się jedynka zaczęli skakać i cieszyć się wraz z całą resztą zebranych pod skocznią ludzi. Tea uśmiechnęła się, dostrzegając jak Anssi szczerzy się do kamery i zaciska wysoko uniesioną pięść.
- Teraz, kiedy jest szósty po pierwszej serii ma szanse na to, aby nawet znaleźć się na podium. – Tłumaczył jej jakiś miły staruszek, który widząc niezmienną dezorientację na jej twarzy, postanowił objaśnić jej dalszy przebieg konkursu. – Musiałby powtórzyć tę samą odległość, albo skoczyć dalej. Kto wie? Może mu się uda. Byleby tylko nie zepsuł lądowania. No i warunki. Warunki będą decydujące, ale z tymi wariatami od wiatru to nigdy nic nie wiadomo. Jednego puszczą, drugiego nie i wszystko szlag trafia. A potem i tak albo dodają, albo odejmują punkty za wiatr, belkę, czy inną pierdołę i choćby samą skocznię przeskoczył, to zawsze coś będzie nie tak.
- Czyli nieważne ile skoczy, najważniejsza będzie belka i wiatr?
- W wielkim skrócie? Tak.
Westchnęła, spoglądając na zasiadającego na belce pierwszego w drugiej serii skoczka.
- Ale myślę, że sobie poradzi. Bardzo ładnie skacze i ma duży potencjał. Jak na razie jest Najlepszy. Zdecydowanie przywraca mi wiarę w to, że skoki w Finlandii jeszcze się nie skończyły. – Puścił jej oko i zaczął energicznie machać niewielką flagą, bo na belce zasiadł Asikainen. Tea uśmiechnęła się, czując nagły przypływ dumy i zabiła brawo Lauriemu, który zdecydowanie nie był zadowolony ze swojego skoku, choć po pięciu zawodnikach objął prowadzenie.
Gdy Anssi po raz drugi pojawił się na szczycie skoczni, podnosząc wrzawę na trybunach, znów zacisnęła kciuki. Odprowadziła go wzrokiem na zeskok i wydawało jej się, że skoczył krócej. Nie zauważyła czegoś złego w jego lądowaniu, ale jej nowy znajomy wydał z siebie pełen zawodu pomruk.
- Co się stało?
- Dostał wiatr w plecy.
Cokolwiek to znaczyło, Anssi uśmiechnął się i bezradnie wzruszył ramionami, akceptując trzecie miejsce po swoim skoku. Przeszedł przez bramkę i już po chwili Tea czuła, jak obejmuje ją swoimi ramionami. Tak po prostu odstawił narty, podszedł do niej i przytulił ją, na oczach tych wszystkich ludzi, kamer i aparatów, które nagle się rozpstrykały. Ale czy ją to obchodziło? Nie. Chyba nie.
- Chyba właśnie oficjalnie zostałaś moją dziewczyną. – Zaśmiał się jej do ucha, nie chcąc odrywać się od niej ani na moment.
Nie zobaczył, jak oczy Tei nagle rozszerzają się, a sama Tea wbija pełne szoku spojrzenie przed siebie, słysząc te słowa. „Moją dziewczyną”… „Moją”… Nigdy niczyja nie była i sama nigdy nikogo nie miała. On? Spotykali się, spędzali dużo czasu razem, sypiali ze sobą i trzymali się za ręce w kinie. Od momentu jego poznania właściwie nie była z żadnym innym mężczyzną. Czy to można było już nazwać byciem parą? Czy ona też powinna nazwać go swoim chłopakiem? I czy to nie było zbyt zobowiązujące jak na nią?
- Wystraszyłaś się. – Jego zaniżony głos wyrwał ją z zamyślenia. Odchyliła głową i spojrzała mu w oczy, zagryzając spierzchniętą wargę. Uśmiechnął się. – Właściwie nie wiem, jak mam cię nazywać. Jesteś cały czas obok. Przyszłaś na konkurs. I chciałbym wrócić razem z tobą do domu. Ale wciąż nie wiem, jako kto stoisz rano w mojej kuchni i robisz kawę. Nie wiem, jak mam cię określić, gdy odmawiam chłopakom gry w kosza, by spędzić z tobą wieczór. I nie wiem, co powiedzieć tym wścibskim hienom, gdy zaraz zapytają mnie, kim jesteś. – Westchnął ze śmiechem i kiwnął palcem na czających się nieopodal dziennikarzy. – Ale wiem jedno. Skoro tu jesteś, to chyba coś znaczy, prawda?
Zamrugała niezrozumiale, wciąż wpatrując się w jego błyszczące, roześmiane oczy. Uciekła spojrzeniem gdzieś w stronę zeskoku, gdzie właśnie wylądował przedostatni zawodnik, ale On zbliżył swoją twarz i trącił nosem jej. Poczuła jego ciepły oddech na swoich ustach i niepewnie uniosła na niego spojrzenie.
- Nie jestem dobra w tych sprawach.
- Ja też nie – odpowiedział rozedrganym ze śmiechu głosem. – Ale wiem, że lubię cię w swoim łóżku o siódmej rano, gdy idę biegać. I lubię, gdy wiem, że dalej w nim będziesz, gdy wrócę. Ogólnie lubię to, gdy jesteś. I całą ciebie też lubię. Nic na to nie poradzę. Chyba nawet nie chcę.
Kąciki jej ust drgnęły ku górze, a speszone spojrzenie utknęło w jego klatce piersiowej. Nim chociażby zdążyła pomyśleć, uniósł jej podbródek i skrzyżował ich spojrzenia.
- Pytanie tylko, czy ty też mnie lubisz?
- Lubię twoje ciepłe dłonie w zimne wieczory.
- To już chyba coś, co?
Zaśmiała się i chwyciła w palce jego plastron, po czym rozważając w głowie wszystkie „za” i nie odnajdując żadnych „przeciw”, podniosła na niego wzrok i pokiwała głową.
- Okej.
Ściągnął brwi, spoglądając na nią podejrzliwie, nie do końca rozumiejąc.
- Spróbujmy.
Nie wygrał, nie pokazał jej, że jest Najlepszy. Zamiast niego na podium stanęli Freitag, Stoch i Kraft, ale w tamtym momencie ósme miejsce smakowało najlepiej. To był dobry start sezonu, może nawet życia razem z nią. Bo wreszcie ktoś czekał na niego tam na dole. W końcu miał silną motywację, aby być jeszcze lepszym. Najlepszym. Dla niej. W każdym momencie i w każdej wspólnie spędzonej chwili. Do końca.

* * *

Oszalała.
A jednak. Rukatunturi wyrastała tuż przed nią i budziła taki sam respekt, jak przez ostatnie cztery razy, gdy stawała u jej stóp, aby okazać Mu swoje wsparcie. Ale tym razem przybyła pod nią zupełnie sama, zmarznięta, wystraszona i nie do końca pewna swojego celu. Bo po co tutaj tak właściwie przyszła? Zaciskając palce na odgradzających teren skoczni kratach, szukała odpowiedzi wśród przewijających się ludzi. Nie znalazła.
Tuż przy wejściu kupiła bilet. Jak małe zagubione dziecko szukała odpowiedniego wejścia na  sektor, do czego nie była przyzwyczajona. Zazwyczaj wolne miejsce z najlepszym widokiem na skocznię już na nią czekało. Tym razem stanęła wśród tłumu kibiców, ponad którym dostrzegała zaledwie próg i górną część buli.
Konkurs drużynowy już trwał. Skoki rozpoczynała właśnie druga grupa. Stawała na palcach i wyciągała szyję, aby cokolwiek dojrzeć. Postać zapowiadanego Japończyka mignęła jej w locie. Szybko przeniosła wzrok na telebim, po czym stwierdziła, że oddał ładny i daleki skok. Wszystkiego się przy Nim nauczyła. Zasad, fachowego nazewnictwa, nazwisk najlepszych w tej dyscyplinie. Teraz stała pod Ruką jako niemalże ekspert w dziedzinie skoków narciarskich. Nie musiała już o nic pytać. To ona mogłaby odpowiadać na pytania.
Byłby z niej dumny.
Z zamyślenia wyrwała ją wrzawa, która wzniosła się na skoczni, gdy na belce zasiadł… Ville. Finowie, po zajęciu w minionym sezonie piątej lokaty w Pucharze Narodów mogli w końcu znaleźć się w szóstce najlepszych drużyn. Od razu serce jej przyspieszyło, a do rozciągniętych w uśmiechu ust przycisnęła zaciśnięte kciuki. Poprawił kask i gogle, sprawdził wiązania i już po chwili zjeżdżał. Wybił i się i leciał… Przez publiczność przeszedł pomruk zawodu, bo narty Larinto dotknęły zeskoku na 120 metrze.
Znów uniosła spojrzenie na telebim, a serce ścisnęło jej się z nieopanowanego żalu, gdy dojrzała twarz Ville, lekko rozjaśnioną bladym uśmiechem. Wskazał palcem na jedną z nart, na której czarnym markerem napisał imię najlepszego przyjaciela. Ten mały gest sprawił, że trybuny ponownie rozbrzmiały tysiącem trąbek i okrzyków, a jej oczy zaszły łzami. Gdy Jarkko zaprezentował ten sam napis, jeszcze się trzymała, ale gdy ostatni Lauri po skoku na 133 metry, uniósł nartę w stronę kibiców, nie wytrzymała. Opuściła głowę, aby nikt nie dojrzał spływających po policzkach łez, wsiąkających w szalik.
A jednak nie była taka silna.
- Taki młody chłopak… Ile miałby teraz lat? Trzydzieści?
- Ile by nie miał… za wcześnie… za wcześnie…
- Bez niego nie skaczą już tak samo.
- Dziwisz się? Był liderem.
- Szkoda go. Wielka szkoda.
Musiała odejść, by więcej nie wysłuchiwać rozmowy grupki starszych mężczyzn. Pociągnęła nosem i wyswobodziła się z silnego uścisku tłumu kibiców, chowając mokrą twarz za szalikiem.
W międzyczasie pierwsza seria dobiegła końca. Pomimo fantastycznego skoku Asikainena Finowie zajęli dziewiąte miejsce z ogromną stratą do czołówki: Norwegów, Polaków i Austriaków. Ville miał rację. Brakowało im motywacji, nie cieszyli się skokami tak, jak jeszcze w poprzednim sezonie i w jeszcze poprzednim. Odkąd Anssi zaczął oddawać regularne, dobre skoki i zajmować miejsca w pierwszej dziesiątce, a nawet wygrywać, cała drużyna zaczęła odnotowywać lepsze wyniki. Ciągnął ich za sobą, był niepisanym liderem. Jego trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej w ostatnim sezonie miało dosadnie poruszyć całym zespołem, pobudzić go do jeszcze cięższej pracy, którą wykonywali od kilku lat i która przekładała się na coraz wyższe noty, dodatkowe miejsca w kadrze… Finlandia powracała w wielkim stylu. A potem… Wszystko runęło.
I wydawało się, że bez niego  już nic nie będzie takie samo.
- Przepustka?
Postawny mężczyzna zagrodził jej drogę, gdy próbowała przedostać się do strefy dla skoczków, do której zawsze miała dostęp. Zupełnie bez namysłu skierowała się w tamtą stronę, całkowicie zapominając, że teraz… jest już nikim. Zerknęła na kupiony przy wejściu bilet, umożliwiający jej stanie zaledwie w sektorze i znów spojrzała na ochroniarza.
- Łzy nie robią na mnie wrażenia – odparł od razu, nim zdołała cokolwiek powiedzieć. – Proszę odejść.
- Pan nie rozumie…
Ona w sumie też nie rozumiała. Po prostu musiała zobaczyć się z chłopakami. Po tylu miesiącach potrzebowała ich, jak nigdy wcześniej. Byli przyjaciółmi. A przynajmniej taką miała jeszcze nadzieję po tym, co powiedział Ville.
- Pani też nie rozumie, że nie może tam wejść.
- Ale ja ich znam!
- Wszyscy tak mówią – prychnął wyraźnie rozbawiony. – Proszę nie robić scen, to nie czas i miejsce na mazanie się.
- Słuchaj pan! – Podniosła nagle głos, co spotkało się ze zdziwieniem ochroniarza i stojących w pobliżu osób. Zacisnęła pięści i podniosła na niego gniewne spojrzenie. – Nie mam tego cholernego kawałka papieru. Ja tylko chcę zobaczyć się ze swoimi przyjaciółmi! Chcę zobaczyć Lauriego, Ville, Jarkko, Samiego, Janiego, Sebastiana i całą resztę! I żaden przerośnięty łysy dupek nie będzie mnie zatrzymywał, jasne?
Mężczyzna zapowietrzył się, a jego oczy powiększały się z każdym wyrzucanym przez Teę słowem. Była zdesperowana, zmarznięta, zmęczona i tak bardzo pragnęła spotkać chłopaków, że była w stanie zrobić wszystko, WSZYSTKO, byleby tylko móc przywitać się z którymś z nich.
- Pani jest nienormalna!
- A pan jest idiotą!
- Tea?
Usłyszała znajomy głos za szerokimi plecami ochroniarza, który zdążył chwycić za jej chude ramię. Mundurowy popatrzył na nią ze zdziwieniem i odwrócił się do tyłu, odsłaniając pół świata.
- Jarkko!
Määttä uśmiechnął się z niedowierzaniem, przez chwilę wpatrując się w nią z prawdziwym zdumieniem. Tea bez słowa wyrwała się z uścisku ochroniarza i podeszła bliżej blondyna. Już w połowie drogie wyciągnął ramiona w jej stronę i zamknął w szczelnym uścisku, by w końcu unieść ją i kilkukrotnie obrócić wokół własnej osi.
- Przyszłaś! A Ville mówił…
- Wiem, miało mnie nie być, ale… Musiałam. I… Och, Jarkko!
Jeszcze mocniej objęła ramionami jego szyję i złożyła na policzku Jarkko drobny pocałunek. Zarumienił się, co oboje skwitowali śmiechem. Przerwało im dopiero ciche chrząknięcie z boku.
- Ta pani jest honorowym gościem drużyny. – Oświadczył poważnym, zupełnie niepasującym do niego tonem, po czym nadstawił Tei swoje ramię, które ochoczo chwyciła. – Chodź, chłopaki się ucieszą.
Pokiwała głową, po czym po raz ostatni skierowała się do ochroniarza, który przypatrywał się im z kompletnym zagubieniem.
- Proszę kupić sobie czapkę. Miłego dnia.
Trzymała się silnego ramienia Jarkko, gdy wolnym krokiem kierowali się w stronę domku Finów. Znów, jak co roku mijała skoczków wszystkich narodowości, przygotowujących się do drugiej serii konkursu drużynowego. Ale im nie musiało się spieszyć. Krok w krok, ramię w ramię szli i wymieniali uśmiechy. Byli coraz bliżej celu, a serce Tei wprawiało w ból całą klatkę piersiową. Bała się i jednocześnie tak bardzo cieszyła…
Stanęli przed drzwiami.
- Gotowa? – Jarkko mruknął na nią porozumiewawczo, a gdy kiwnęła głową, nacisnął klamkę. – Hej, gamonie, zgadnijcie, kto nas odwiedził!
- Tylko nie mów, że Kojonkoski… - dobiegł ją znudzony głos Samiego. Jarkko uśmiechnął się zawadiacko i odsunął na bok. – TO NIE JEST KOJONKOSKI!
Po chwili poczuła na sobie ciężar Niemiego. Ściskał ją, tarmosił, lekko podrzucał w ramionach, aż w końcu wygiął do tyłu, mocno ją do siebie przytulając. Śmiała się do bólu przepony, trzymając się jego kurtki, aby nie upaść, by w końcu śmiać się i płakać w tym samym momencie. Za plecami Samiego słyszała podniesione, ożywione głosy, powtarzające jej imię.
- Moja żona! Ona żyje! – Wrzasnął Lauri i z gracją słonia przeskoczył przez rozłożone na ziemi walizki. Przewrócił krzesło i zwalił na ziemię kilka plastikowych kubków, ale już po chwili nosił Teę na rękach. Niewiele brakowało, a wyniósłby ją na zewnątrz i przeprowadził przez pół wioski skoczków i cały zeskok. – Szybko! Jarkko! Opróżniaj walizkę, zabieramy ją do Klingenthal!
- Jesteście nadzwyczaj pobudzeni, jak na dziewiąte miejsce… - Nagle próg domku przekroczył Jani Klinga. Lauri, wciąż z Teą na rękach obrócił się w jego stronę, ukazując trenerowi powód zamieszania w fińskim domku. Oczy Janiego poszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów. – Asikainen, chcesz mi coś powiedzieć?
- Trenerze, żenię się!
- Trenerowi się nie kłamie.
Jani ułożył dłonie na jej ramionach, aby móc uważnie jej się przyjrzeć. Dobrze wiedzieli, co chciał powiedzieć, ale czym nie należało psuć tej chwili. Westchnął i pokręcił głową, kciukami ścierając z jej policzków łzy, na co cicho się zaśmiała. A potem mocno ją do siebie przytulił, okazując jej tym więcej opiekuńczości, niż zazwyczaj. Przymknęła oczy, czując napływające od Klingi wsparcie, którego tak bardzo potrzebowała od nich wszystkich. Potrzebowała każdego z osobna i do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo.
Tknięta przeczuciem rozchyliła powieki. Ville stał w drzwiach, oparty o framugę i uśmiechał się do niej z delikatnym zadowoleniem. Wiedział, że przyjdzie. Zbyt dobrze ją znał, by sądzić, że tego nie zrobi. Miał tę świadomość, że drużyna, choć pozbawiona swojego lidera i najważniejszej dla ich dwojga osoby, pomoże jej. Da jej siłę, cierpliwość, przywróci równowagę. Mogli ją uratować na wiele sposobów. I ona mogła uratować ich. Musieli tylko chcieć.
- Kochani… - Cichy głos Janiego przepełniony był wzruszeniem. Wszyscy spojrzeli na trenera z delikatnymi uśmiechami, posyłając mu ciepłe spojrzenia. Stali przed domkiem w niewielkim kręgu, obejmując się ramionami i nachylając w swoim kierunku. – Jestem pewny i głęboko wierzę w to, że wciąż potrafimy walczyć tak samo, jak w poprzednich latach. Nie jest i nie będzie łatwo, ale przejdziemy przez to. Razem. Jesteśmy drużyną, rodziną, a rodzina musi się wspierać. Pamiętajcie o tym. Nie jesteśmy sami. Nikt z nas nie jest tutaj sam. Mamy siebie nawzajem i ekstra wsparcie z góry. To nam pomoże, tylko proszę, niech każdy zaufa sobie na tyle, na ile jest to możliwe. Potrafimy i chcemy być silni. Co ja gadam… Jesteśmy! Jesteśmy silni! Mamy dla kogo walczyć, mamy komu udowodnić, że wciąż liczymy się w każdej wojnie. Pamiętajcie, że ten dupek wszystko widzi. Nie możemy go zawieść, ani jego, ani jego ciężkiej pracy. Był z nas Najlepszy, nie zapominajmy o tym. Teraz możemy być Najlepsi razem, całą drużyną. Podniesiemy się, Panowie. Wrócimy silniejsi, niż byliśmy. Zapomnijmy o dzisiejszym konkursie i jutro powalczmy tak, jak na Suomi przystało. Wierzę w was.
Jani objął czułym spojrzeniem każdego zawodnika, każdego członka sztabu i Teę i wziął głęboki wdech. Jego drużyna pokiwała głowami. Sami wyszczerzył zęby, Jarkko rozejrzał się wesoło po wszystkich, a Lauri zaczepnie trącił jego ramię głową. Ville i Tea, stojąc tuż obok siebie wymienili zgodne spojrzenie, poparte delikatnymi uśmiechami.
Tego właśnie potrzebowali.
- SUOMI! – wydarł się Sebastian, wyciągając do środka kręgu prawe ramię, do którego zaraz dołączyło kilkanaście innych.
- ON PARAS!

_____________________

Kur. Przecież ja mam zaraz sesję, egzaminy, prace na zaliczenie do napisania, a mnie nagle po dwóch miesiącach pocisnęło na Anssiego. I to jeszcze takiego długiego, bo przecież tyle czasu nic się nie pojawiało, to należy się jakaś rekompensata. Boże. Żeby to jeszcze ręce, nogi i głowę miało… Winę ponosi główny zainteresowany. Parafrazując: nie ma dobrych skoków, nie ma Wena.
Co by uniknąć nieporozumień wszelakich: ‘teraźniejszość’ w opowiadaniu ma miejsce w sezonie 2018/19. Korzystając z przywileju przyszłości zrobiłam sobie z Anssiego gwiazdę fińskich skoków, a co tam. Może mu jeszcze wyjdzie jakieś mistrzostwo świata, kto jego tam wie. :D

No nic. Pozdrawiam Was Ciule. <3