poniedziałek, 8 września 2014

1. Nowy dzień.

Rose’s theme. Towarzyszyło mi przez całość tworzenia rozdziału. Zapętlajcie. Wtedy poczujecie to, co ja, gdy to pisałam.

* * *


Spowite szarymi chmurami niebo nad Kuusamo zwiastowało kolejną już tego dnia ulewę. Pierwsze krople deszczu już opadały na zimny listopadowy grunt; tonęły we wcześniej powstałych kałużach, lub zatrzymywały się na włosach i ubraniach mieszkańców miasta, którzy szybkimi krokami przemierzali wąskie uliczki. Ocierali mokre ślady z odsłoniętych policzków i biegli dalej, w sobie tylko znanym kierunku, nie zwracając uwagi na nikogo i na nic.
Deszcz stopniowo przybierał na sile, a jego duże krople uderzały w szyby jednej z niewielkich kawiarni, zza których Tea mogła czuć się pozornie bezpieczna. Przez spływającą po tafli szkła wodę obserwowała powoli zamierające życie na ulicach Kuusamo
Zmęczonym, tęskniącym za snem wzrokiem błądziła po sylwetkach ludzi, nie łudząc się nawet, że go ujrzy. Nie miała ochoty bawić się ze swoją wyobraźnią. Nie po raz kolejny. Bo nawet, jeśli gdzieś w tym tłumie dojrzałaby jego twarz, wiedziała, że to nie on. Już nie.
Dolna warga na chwilę zadrżała, ale szybko to opanowała. Przełknęła ślinę i opuściła spojrzenie na pustą filiżankę po kawie. Natychmiastowo zahamowała tę chwilę słabości, która pojawiała się za każdym razem, gdy o nim myślała. Szło jej coraz lepiej, prawie dobrze. Już prawie nie bolało ją serce.
A może po prostu tak jej się wydawało, bo nie pamiętała, jak to jest nie odczuwać bólu?
- Tea, cześć! Przepraszam, że musiałaś tyle czekać.
Obce usta i delikatny zarost podrażniły jej delikatny policzek. Ukrywając zdezorientowanie uniosła spojrzenie i wymusiła krótki uśmiech, automatycznie prostując się w swoim fotelu. Wysoki blondyn zajął miejsce naprzeciw niej, zdjął szalik i ułożył go na kolanach, przyglądając jej się z wyraźnym zatroskaniem.
- Hej, Atte. - Wysiliła się na w miarę pogodny ton. Wykrzywiła usta, zdając sobie sprawę z tego, jak nienaturalnie to zabrzmiało i że sprowokowało to głębokie westchnięcie Atte. – Co u ciebie?
- Dobrze. A u ciebie?
Wzruszyła ramionami i naciągnęła na dłonie długie rękawy czarnego swetra. To było trudne pytanie. Jedno z tych, na które nie lubiła i nie umiała odpowiadać. Właściwie sama nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Dobrze? Źle? Bardzo źle?
- Tak jak widzisz.
Atte pokiwał lekko głową, wyrażając tym pełne zrozumienie. Zagryzł policzek od środka i spojrzał na Teę. Z niepokojem przypatrywał się jej bladej, niepokrytej makijażem twarzy, fioletowym sińcom pod oczami, suchym ustom i wychudzonej sylwetce, ginącej pod grubym swetrem. W niczym nie przypominała tej samej dziewczyny, która trzy lata temu przekroczyła próg jego rodzinnego domu.
Tej, której tak bardzo zazdrościł własnemu bratu.
- Jak Liisa? – Spytała, nie mogąc znieść świdrującego jej spojrzenia blondyna. Nie chciała też, by ubiegł ją jakimś niewygodnym pytaniem.
- W porządku, została z małym w domu. – Uniósł lewy kącik ust, myśląc o żonie i niespełna czteromiesięcznym synku. - Prosiła, by cię uściskać i przypomnieć o chrzcinach. Liisie bardzo na tym zależy, mi zresztą też. Wpadniesz? Będą wszyscy.
- Wszyscy?
Wbiła spojrzenie swoich czarnych tęczówek prosto w zakłopotaną twarz Atte. Przez rozwarte wargi nabrał powietrza w płuca i posłał przepraszające, pełne smutku spojrzenie Tei. Nie chciał tego powiedzieć, oczywiście, że nie to miał na myśli. On po prostu już się z tym oswoił.
- Znaczy, no wiesz…
- Wiem. – Ucięła krótko. – Podziękuj Liisie ode mnie i przeproś ją, ale raczej nie przyjdę.
Spodziewał się takiej reakcji i nawet nie zamierzał się kłócić. Wiedział, że cokolwiek by nie powiedział i nie zrobił, Tea trwałaby w swoim uporze. I nie dziwił jej się. Ani trochę.
- Mówiłeś przez telefon, że masz jakąś ważną sprawę. – Przypomniała mu, nie chcąc już dalej brnąć w temat, który ściskał jej serce niczym silna dłoń cienki, gotów lada chwila pęknąć, balonik.
Atte kiwnął głową, ale jeszcze przez chwilę na jego twarzy malowało się zawahanie. Zagryzł wargę i spojrzał na Teę z pewną obawą, ale wiedział, że teraz już nie może się wycofać. Sięgnął ręką pod stolik i wyciągnął spod niego białe pudełko, którego Tea wcześniej nie zauważyła. Ułożył je na swoich kolanach i spojrzał na Nevalainen, której puste oczy nagle się rozszerzyły. 
- Domyślasz się chyba, co to jest… - Zaczął cichym, spokojnym głosem. Powieki Tei lekko zadrgały, a usta poruszyły się nieznacznie, choć nie wypłynęło z nich żadne słowo. Poczuła, jak jej całe ciało nagle się spina, a jedynie palce dłoni pozostają bezsilne; kompletnie bez mocy do zaciśnięcia pięści. – Mama prosiła, abym w końcu zajął się jego starym mieszkaniem. Znalazłem to pod łóżkiem. Trzeba przyznać, z mojego brata był kawał sentymentalnego skurwysyna.
Tea sunęła spojrzeniem po brudnej bieli pudła, które w wyciągniętych w jej kierunku rękach Atte, zawisło nad stołem. Widziała je. Widziała je tyle razy w swoim życiu, ale nigdy nie zajrzała do środka. Wiedziała, że chował w nim wszystkie cenne rzeczy, drobiazgi, swoje własne skarby, które ukrywał przed nią przez cały ten czas.
Prosił, by do niego nie zaglądała.
Obiecał, że kiedyś, gdy nadejdzie odpowiednia pora, otworzy je przed nią.
Mówił, że nastąpi to za kilkadziesiąt lat, gdy będą starzy, a on nie będzie już niczego się przed nią wstydził.
Nie dotrzymał obietnicy.
- Zrobisz z tym, co będziesz chciała. To wasze wspomnienia.

* * *

- Dobry Boże, ile ty ważysz?
- Odczep się!
Teatralnie, ale z uśmiechem, sapnął powietrzem i kopnął drzwi od klatki schodowej na piątym piętrze. Cholerna, zepsuta winda. Rozejrzał się po ciemnym korytarzu i stawiając kroki na pamięć, popędził w doskonale znanym sobie kierunku. W uszach grał mu jej śmiech, gdy na wpół krzyczała, że zaraz spadnie. A on śmiał się razem z nią, zapewniając, że ‘nigdy w życiu’ i chwytając ją mocniej pod kolanami, lekko podrzucił jej drobne ciałko na swoich plecach.
- Cicho, bo ludzi obudzisz! – Wydusił z siebie i nawet nie spróbował zatrzymać grzęznącego w gardle śmiechu. Pochylił się do przodu, podczas gdy Tea z jego pleców starała się trafić kluczem do zamka. – No weź otwórz.
- Nie mogę… Cały się trzęsiesz!
- Bo mnie rozśmieszasz!
- Ja?!
Zamek szczęknął, drzwi się zamknęły, po raz kolejny zostawili za nimi cały świat.
- Tak, właśnie ty. – Odpowiedział, z uwielbieniem świdrując jej twarz i rozsypane na pościeli włosy, gdy leżała taka bezbronna pod nim na miękkim materacu. Bezbronna, pozornie niewinna, piękna, jego… Uniósł lekko kąciki ust, obejmując spojrzeniem każdy najmniejszy detal jej twarzy. Każdy pieg, każdy pieprzyk, naturalne zmarszczki na policzkach - efekty uśmiechu, którym codziennie go obdarowywała, mały, zadarty nosek, pełne, różowe wargi, które tak idealnie pasowały do jego, a także duże, ciemne oczy, skryte za wachlarzem gęstych rzęs, spod których posyłała mu kokieteryjne spojrzenia. – Ty. Ty. Tylko Ty. Zawsze, na zawsze Ty.
Zadrżała tuż pod nim ze śmiechu, gdy po każdej kropce, jaką stawiał w powietrzu, jego usta całowały skrawki jej szyi. Zacisnęła palce na jego koszulce, przyciągając go jak najbliżej siebie i napawając się brakiem zbędnej przestrzeni między nimi. Z przymrużonymi powiekami wdychała jego zapach. Jej ulubiony, którego najchętniej nigdy nie zdejmowałaby z własnego ciała. Przez palce prawej dłoni przepuszczała nieco przydługie blond włosy, czerpiąc z tych drobnych gestów niewyobrażalną radość. W środku cała szalała ze szczęścia, mając go znów przy sobie. Wyczekiwała dnia, w którym wróci do domu z letnich pucharów, tak, jak dziecko wyczekuje pierwszej gwiazdki. I tak samo cieszyła się z jego przyjazdu, jak wtedy, gdy jako sześciolatka odpakowywała leżące pod choinką prezenty.
- Wszystkiego najlepszego. Znowu. – Dotknął wargami czubka jej nosa i złączając ich czoła, przymknął oczy. – Cholera, jak ja za tobą tęskniłem.
Zaśmiała się głośno, czując go każdą komórką swojego ciała. Właśnie zdawała sobie sprawę, że on wreszcie tu jest. Z nią. Przy niej. Że czuje jego dotyk, oddech na twarzy, że słyszy jego głos, a jego obraz przed oczami nie jest tylko wytworem jej wyobraźni.
- Marnujesz tyle czasu na gadanie, panie Koivuranta. – Westchnęła mu do ucha, na co tylko cicho się zaśmiał. – Pięć minut temu powinnam już być bez ubrań.
Tęsknota, która wybuchła w momencie, w którym złączyli ze sobą swoje usta w niecierpliwym i pełnym żarliwości pocałunku, ledwo pozwalała im na choćby zaczerpnięcie powietrza. Przestrzeń wkradała się pomiędzy ich rozgrzane ciała jedynie w chwilach, gdy pospiesznie, nieco niezdarnie pozbywali się swoich ubrań. Trzymali się wzajemnie w ramionach, nie chcąc puścić jedno drugiego, jakby w strachu, że nagle mogą zniknąć. Delikatność ustąpiła miejsca agresywnym ruchom; bardziej zachłannym i pełnych zniecierpliwienia. Dotykali się tak, jakby próbowali w swoich gestach wyrazić, jak bardzo za sobą tęsknili. I tak, jakby to w ogóle nie wystarczało…
Ramionami oplotła jego szyję, wtulając policzek we włosy blondyna. Z trudem łapała powietrze poprzez rozwarte wargi, pozwalając mu przejąć całkowitą kontrolę nad jej ciałem. Czuła na swych plecach jego napierające palce, gdy po raz ostatni unosiła się nad nim i wygięła w łuk. Wtulił twarz w zagłębienie pomiędzy jej szyją a ramieniem, przyciskając usta do wystającego obojczyka. Oddychali ciężko, w jednym tempie, czując przyspieszone tempo własnych serc. I oboje czuli niewyobrażalną ulgę. Odczuli wzajemną obecność zarówno fizyczną, jak i tę duchową. Byli już pewni, że są tutaj. Razem. Ze sobą. W tym jednym pokoju. Na tym łóżku. W zmiętej pościeli, która po miesiącach była świadkiem ich uniesienia i przyjęła całą tęsknotę i miłość, jaką się obdarowywali.
- Co robisz?
Uśmiechnął się pod nosem i nakrył wiekiem średniej wielkości pudełko. Wsunął je pod łóżko, a potem spojrzał na nią przez ramię. Z opartą na łokciu głową przyglądała mu się z zainteresowaniem, zaciskając palce drugiej ręki na białej kołdrze, w okolicach piersi.
- Tajemnica – mruknął, zwężając powieki i spoglądając na nią z pewną zagadkowością.
- No proszę, masz przede mną tajemnice?
- Tylko tę jedną. – Zaśmiał się cicho, po czym pochylił się nad łóżkiem i sięgnął jej ust. Nie spuszczając z niego wzroku ściągnęła brwi, gdy tym jednym pocałunkiem próbował zbić ją z tropu. Odprowadziła go spojrzeniem do okna, przy którym się zatrzymał. Oparł ręce o parapet i zatopił się w widoku porannego Kuusamo.
- Anssi… - Jęknęła pretensjonalnie. Wyraźnie podrażnił jej ciekawość, z czego absolutnie zdawał sobie sprawę. Dmuchnął powietrzem z nosa, uśmiechając się przy okazji, gdy jej chude ręce objęły od tyłu jego klatkę piersiową, a podbródek wbił w ramię. – Anssi, no powiedz.
- Nie. – Uciął krótko, zagryzając wargę i kładąc jedną dłoń, na jej splecionych pod jego mostkiem. Spoglądał na powoli jaśniejące na horyzoncie niebo, czerpiąc ogromną radość z widoku, jak i z bijącego od niej ciepła.
- Ty wiesz wszystko – burknęła z wyrzutem. – Co jest w tym pudełku?
- Kiedyś się dowiesz.
- Kiedyś, to wiesz…
- Kiedyś… - Zaczął, bardzo ostrożnie, nie spuszczając wzroku z panoramy miasta. Splótł jej palce ze swoimi i oblizał usta, układając w szyku wszystkie słowa, które miał na języku. – Kiedyś, gdy będziemy starzy i będziemy siedzieć w ogródku za naszym domem na obrzeżach Kuusamo, skąd będzie widać Rukę. Gdy będziemy mieli po osiemdziesiąt lat, reumatyzm i sztuczne szczęki. I wtedy, gdy nie będę się już niczego bał. Gdy będę trzymał twoją rękę po tych wszystkich latach i czuł, że nie zrobiłem nic głupiego, przez co mogłem stracić życie z tobą. Gdy będę pewien, że byłaś cały czas i widziałaś mnie w najlepszych i najgorszych momentach. Gdy nie będę wstydził się przed tobą niczego. Wtedy przypomnę sobie tę chwilę i wszystkie inne. Wyciągnę to pudło, które po przeprowadzce do naszego domu zakopię gdzieś na strychu, abyś nie mogła go znaleźć. Otworzę je i przywrócę ci wszystkie nasze wspólne wspomnienia. – Zakończył, uśmiechając się niepewnie do ich własnego odbicia w szybie. A potem odwrócił nieznacznie głowę w jej stronę. – Pasuje ci to?
Słuchała go w milczeniu i skupieniu, analizując każde pojedyncze słowo i kodując je gdzieś na dnie swojego serca. Czy jej to pasowało? Czy obietnica bezpieczeństwa, szczęścia, przeżycia życia razem z nim mogłaby jej NIE pasować? Jeszcze jakiś czas temu wystraszyłaby się, wyśmiałaby każdego, kto śmiałby snuć jakiekolwiek plany z nią u swego boku. Bo Tea Nevalainen nigdy nie chciała zaznać stagnacji; nie chciała mieć ułożonego planu na życie, który wyglądałby: ślub, dzieci, happy end. To było zbyt nudne w jej mniemaniu, zbyt oklepane, za bardzo pospolite. To było coś, co przytrafiało się każdemu. A ona przecież chciała żyć pełnią życia, szaleć, nie zatrzymywać, nie tracić czasu, nie chciała być żoną i matką z dzieckiem w jednej ręce i obiadem w drugiej. Wolała wyjechać, poznawać świat, ludzi, bawić się… Ale pojawił się on. Nie, nie zabił w niej tamtych marzeń. Realizował je wraz z nią i dokładał swoje, bardziej przyszłościowe, bardziej dorosłe. I właściwie przy nim to wszystko nie wydawało się takie złe.
- Pasuje. – Ucałowała jego ramię i spojrzała na niego z rozświetlającym jej twarz uśmiechem. A potem oboje przenieśli wzrok na budzące się do życia miasto. Z góry obserwowali wszystkie zakątki, które miały być częścią ich wspólnego życia. Z którymi miało łączyć się każde ich wspomnienie, każda nawet najbardziej ulotna chwila.
Z nowymi nadziejami rozpoczynali kolejny wspólny dzień. Pozornie taki sam, jak wszystkie inne. Kolejny nowy dzień ich wspólnego życia.
Kto by pomyślał?

* * *

Tylko przez chwilę stała pod drzwiami z ciemnego drewna, zastanawiając się, co ona najlepszego wyprawia. Tylko przez moment jej ręka wisiała w powietrzu, gotowa, aby w nie zapukać. Pokręciła głową, zdając sobie sprawę, w jak niedorzeczną sytuację wprowadziła samą siebie. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i z samego dna wyciągnęła pęk kluczy. Jej własny komplet, który pół roku temu zakopała na dnie swojej szafy.
Mechanizmy wszystkich trzech zamków szczęknęły po kolei, a drzwi skrzypnęły nieprzyjemnie. Tea poczuła na odsłoniętej szyi ciągnący z wnętrza mieszkania chłód i przełknęła ślinę. Strach i niepewność zżerały ją od środka, szarpały jej wnętrzności i siały powolne spustoszenie. Bała się. Tak niewyobrażalnie bała się tego, co zastanie w środku, bo wiedziała, czego może się spodziewać.
W końcu postawiła pierwszy krok i przekroczyła próg mieszkania. Ogarnęło ją uczucie przytłaczającej pustki. Takiej samej, jaka panowała w środku. Ręką sięgnęła po omacku do włącznika, a po chwili blade światło energooszczędnej żarówki zaczęło rozjaśniać zalewającą przedpokój ciemność. Zamknęła drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu i rejestrując każdy najmniejszy detal. Wszystko wyglądało prawie, jak dawniej. Jasnozielone ściany ozdobione oprawionymi w szklane ramki fotografiami zimowych, górskich krajobrazów. Szafka, na której nie zalegały żadne spisane na szybko notatki i rozrzucone długopisy była pusta. Tak jak i stojący w rogu wieszak, który nie przewracał się pod ciężarem rzuconych na niego niedbale kurtek i bluz. Pod nogami nie plątały się buty, a w powietrzu nie było czuć zaparzanej kawy.
Ściskając w dłoniach pudełko ruszyła przed siebie, starając się walczyć z narastającym szczypaniem w kącikach oczu. Próbowała odepchnąć od siebie wszelkie obrazy, jakie podsuwała jej pamięć. Przemknęła obok jednej ze ścian, do której kiedyś przybił ją swoim ciałem i która była miejscem jednego z najbardziej spontanicznego seksu. Tej samej, na której po jednej z kłótni rozbił wazon z kwiatami. Ominęła to wspomnienie i weszła do kuchni. Starannie wysprzątanej, wręcz sterylnej. Duże słoiki, w których znajdowały się różne rodzaje płatków śniadaniowych stały puste, blat nie kleił się od rozlanej herbaty i nie posiadał odznaczeń w postaci odbitych kubków, a w zlewie nie zalegały brudne naczynia. Nie było też jego, smażącego jajecznicę o poranku, czy jedzącego płatki na mleku w środku bezsennej nocy. Za to nad stołem, na tablicy korkowej wciąż wisiał kalendarz, którego kartki wskazywały maj.
Zacisnęła szeroko szczęki i wkroczyła do salonu. Kanapa, której materac i każdą jego sprężynę jej ciało znało pamięć, stała nienaruszona. Na ekranie telewizora nie dojrzała twarzy Umy Thurman w krótkich czarnych włosach, a niewielki szklany stolik stał na swoim miejscu zamiast pod ścianą, zostawiając na środku pokoju miejsce do odtańczenie kultowego tańca z Pulp Fiction. Szklane świeczniki stały puste, tak jak i barwne flakoniki na kwiaty.
Jedynie ramki spełniały swoje zadanie. Zdjęcia pozostały na swoim miejscu.
Zostawiła za sobą wszystkie te pomieszczenia i stanęła pod drzwiami tego najważniejszego. Tego, które skrywało wszelkie ich tajemnice. W którym zamykali się na całe dnie i noce. Którego ściany były świadkami i powiernikami ich szeptów, krzyków, obietnic, wyznań, zwyczajnych rozmów, kłótni, śmiechów, płaczu… Przekręciła gałkę i weszła do sypialni. Słabe światło nocnej lampki rozjaśniło pomieszczenie, które znała na pamięć. Odłożyła trzymane pudełko na łóżko i przesunęła czubkami palców po idealnie zaścielonym posłaniu. W okolicy mostka czuła ściskający ją żal i smutek, na które tak bardzo nie chciała się godzić. Rozejrzała się dookoła i pierwszy raz w życiu przytłoczyła ją pustka tego miejsca. Miejsca, które było świątynią ich miłości, ich ciał, ich fizycznego i mentalnego oddania się sobie nawzajem. A teraz było puste. Była w nim tylko ona i każde jej wspomnienie.
Podeszła do szafy z nadzieją, że na jednej z koszulek odnajdzie jego zapach. Zapach, który tak uwielbiała i który mógł wypełnić pustkę tego pokoju jego obecnością. Ale półki były puste. Wieszaki chybotały się, gdy szarpnęła mocniej za drzwiczki, czując wzbierające przerażenie. Dłońmi dotknęła zakurzonych desek, czując narastającą w niej panikę.
Zniknęły.
Zwymyślała samą siebie w myślach za swoją głupotę. Czego oczekiwała?
Zatrzasnęła z hukiem drzwi od szafy i oparła o nie głowę. To wszystko było trudniejsze, niż wydawało się z początku. Sądziła, że jest już na to gotowa, że w końcu przyszedł ten czas. Tak podpowiadał jej zdrowy rozsądek po rozmowie z Atte. Ale chyba się przeliczyła. To wszystko wciąż bolało, a paląca rana w jej sercu tylko się uaktywniała za każdym razem, gdy miała styczność z przedmiotami i miejscami, które o nim przypominały.
Ale zrobiła już pierwszy krok. Wycofanie się o dwa byłoby głupotą.
Usiadła na łóżku i chwyciła za pudełko, które podarował jej Atte, a które przez tak długi okres czasu było najbardziej strzeżoną tajemnicą Anssiego. Czuła narastającą obawę, bo była przyzwyczajona do świadomości, że nie wie, co skrywa się pod białym wiekiem. To był jego sekret, który z pełną odpowiedzialnością akceptowała. Teraz, trzymając go w swoich rękach czuła się tak, jakby miała zaraz wtargnąć w jedyny zakamarek jego świadomości, którego przed nią nie odsłonił. Przez moment miała poczucie, jakby robiła coś złego; że nie powinna tego otwierać, przecież jej zabronił, a ona obiecała. To on miał odsłonić przed nią wszelkie skrywane w pudełku tajemnice. Mieli być przy tym oboje, razem, za kilkadziesiąt lat, w ogródku za ich wspólnym domem. A była tylko ona sama. Wciąż młoda, w jego mieszkaniu.
- Tylko nie krzycz… okej? - Wydusiła przez ściśnięte gardło i pociągnęła nosem.
Trzy… dwa… jeden.
Biała pokrywa wylądowała obok na łóżku. Tea zastygła w bezruchu, wertując spojrzeniem po zawartości pudła, a jej podświadomość sama stawiała przed jej oczami różne obrazy z przeszłości. Zadrżała na całym ciele i pozwoliła kilku łzom spłynąć po policzkach. A więc to była ta jego tajemnica?
Sięgnęła dłonią do wnętrza i wyciągnęła wetknięty przy ściance stosik pocztówek. Było ich kilkanaście; każda z miejsca, do którego udało im się razem pojechać… Tajlandia, Tel Awiw, francuskie Alpy, południe Hiszpanii, czeska Praga, Paryż, Lazurowe Wybrzeże… Wszystkie te miejsca, o których ona kiedyś mogła tylko pomarzyć, a w które on ją zabrał.
Chwilę później w jej dłoniach znalazły się bilety do kina ze wszystkich filmów, na które razem się wybrali, a nawet wejściówka na koncert Within Temptation w Helsinkach, na który tak długo go namawiała. Znalazła jego okulary, niegdyś złamane na samym środku przez nią samą, gdy niechcący uderzyła go łokciem. Płytę Georga Michaela z jej ukochanymi piosenkami, których on nie cierpiał. Etykietkę jej ulubionego piwa. Pusty już flakonik słodkich perfum. Małą, różową karteczkę, którą kiedyś mu zostawiła z prośbą, by kupił cukier. Torebkę z samolotu do Francji, na której dla zabicia nudów grali w kółko i krzyżyk. Szkic tatuażu, który wykonała na jego prośbę, a który później uwiecznił na swoich żebrach. Kawałek plastiku, który pozostał po lizaku w kształcie pierścionka, którymi wymienili się pewnego wieczora na hiszpańskiej plaży. Naszyjnik z muszelek, który mu kupiła, a którego on nie chciał nosić. Zdjęcia z budki fotograficznej. Ulotka ich ulubionej pizzerii. Zasuszona róża, którą Tea wypięła ze złapanego bukietu ślubnego Liisy i który wpięła mu w butonierkę.
Znalazła także paragon z Margot, który sama mu wystawiła tej nocy, której się spotkali.
Niezdarnie otarła moczące jej twarz łzy, które wpadały pomiędzy jej rozciągnięte w uśmiechu wargi. Zaśmiała się cicho, dostrzegając wycinek z gazety z dowcipem, który kiedyś jej przeczytał, gdy nie miała dobrego humoru, a który prawdziwie ją rozbawił. Ominęła kilka innych drogocennych pamiątek, których widok rozgrzewał jej zziębnięte serce, aż w końcu między jej palcami znalazła się ich wspólna fotografia.
Wesele Liisy i Atte. Ona wpatrzona w niego z emanującą ze spojrzenia miłością i szczęściem, z dłonią splecioną z jego, oparta o niego czołem. I on, spoglądający na nią z taką czułością i uwielbieniem, którymi obdarzał ją każdego dnia. Idealne zdjęcie do ramki, jako dowód łączącego ich uczucia. I idealny dowód na to, że nie zawsze było pięknie.
Przesunęła palcem po starannie zalepionym taśmą klejącą, idącym przez sam środek zdjęcia rozdarciu. Rozdarciu, które niegdyś dokładnie rozdzieliło zakochaną parę i z jednego organizmu uczyniło dwa osobne. Rozdarciu, które nie tylko przedzieliło jedno zdjęcia, ale oba serca.
Odłożyła zdjęcie na poduszkę. Przez chwilę tępo wpatrywała się we własne dłonie, pozwalając łzom na wędrówkę po jej policzkach. Pierwszy raz nie czuła uciskającego bólu, gdy tak najzwyczajniej w świecie poddawała się chwili słabości. Płakała, po raz kolejny, nie ostatni. Z tęsknoty, ze smutku, z żalu, z bezsilności, ze strachu. Płakała, bo była sama, bo i tak nikt jej nie widział. Płakała, bo dałaby wiele, aby usiadł obok i powspominał razem z nią. Płakała, bo nie miała szansy go przeprosić za to, że to wszystko zakończyło się nie tak, jak powinno. Płakała, bo zostawiając te rzeczy już nigdy nie pozwoli jej o sobie zapomnieć.
I była mu za to wdzięczna.
Nie przypuszczała, że po tym wszystkim będzie w stanie tak po prostu zasnąć. Nawet nie próbowała się zastanawiać ile czasu przespała, gdy obudziła się wśród tych wszystkich pamiątek. Usiadła i przetarła dłonią zmęczone oczy. Lekko rozchyliła powieki, w które uderzyło światło przemykającego przez zasłony słońca. Skrzywiła się, ale nie odwróciła głowy. Przez chwilę z niepewnością spoglądała w stronę okna, by po chwili wstać i do niego podejść. Zacisnęła palce na ciemnoniebieskim materiale zasłon i przymknęła powieki. Próbowała odnaleźć jakąś wewnętrzną siłę do następnego kroku, a potem pomyślała, że przecież tak bardzo lubił obserwować poranek z tego miejsca.
Otworzyła oczy w tym samym momencie, w którym pociągnęła za zasłony, wpuszczając do pokoju ciepłe promienie porannego słońca.
Rozpoczęła nowy dzień. W pojedynkę, ale silniejsza i pełna nadziei.


______________


Tak, to jest to, o czym myślicie.
Długo zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale do tego opowiadania potrzebny mi jest taki podły, naprawdę płaczliwy humor. No i BAM! w końcu go mam.
Także tego. Odpicowałam stronkę z postaciami i zmieniłam soundtrack. A za tego Titanica to nie bijcie.