sobota, 29 listopada 2014

4. Rozbici.



Wiatr dął z zawrotną prędkością i siłą, dmuchając w oczy padającym śniegiem. Mleczne chmury raziły w oczy, a temperatura sięgała kilkunastu stopni poniżej zera. Tea zacisnęła mocniej skostniałe palce na szaliku i z na wpół przymkniętymi powiekami próbowała przedrzeć się przez wichurę. Ulice były już puste, a na nią czekała nocna zmiana w Margot. Właściwie to cieszyła się na nią. Pracując w nocy pozbywała się szansy na kolejne godziny przewracania się w łóżku, walcząc o sen z pracującym na pełnych obrotach mózgiem, który podsuwał jej obrazy z przeszłości. A gdy następnego poranka wróci do domu po prostu padnie ze zmęczenia, nic jej się nie przyśni i nie spędzi dnia na rozpamiętywaniu.
Tak, to brzmiało jak dobry plan.
Skręciła w jedną z uliczek, będących drogą na skróty, w myślach układając sobie listę zamówień, które trzeba było złożyć w hurtowni w następnym tygodniu. I właśnie wymyślała wszelakie argumenty, przemawiające za tym, że Joni musi w końcu usiąść do papierkowej roboty, gdy kątem oka dostrzegła coś, co momentalnie przykuło jej uwagę.
Zatrzymała się i cofnęła o kilka kroków, zrównując się z wiszącym na murze plakatem. Targany przez silny wiatr papier odkleił się w kilku miejscach. Tea podeszła bliżej i zlustrowała poster załzawionymi od wiatru oczami. Uniosła spojrzenie, czując łamiący ból w klatce piersiowej, który wydostał się wraz z cichym stęknięciem przez jej spękane usta w postaci białego obłoczka.
Zapraszają na inaugurujący nowy sezon Pucharu Świata konkurs w Kuusamo. Najpierw drużynowy nocny, drugiego dnia indywidualny. Na starcie sześćdziesięciu siedmiu zawodników. Finlandię reprezentować będzie wyjątkowo dziewięciu zawodników. Asikainen. Larinto. Määttä. Niemi. A także Olli, Klinga, Moutka, rozpoczynający ostatni sezon w karierze Happonen.  I ostatni, który nie usiądzie na belce, ale z pewnością będzie niósł swoich kolegów na jak najdalsze metry. Koivuranta.
Wściekłość, jaka wezbrała w Tei wstąpiła na jej blade policzki i nagle rozgrzała skostniałe dłonie. Wbiła płonące spojrzenie w Jego uwiecznioną w locie sylwetkę i spokojną twarz, które zdobiły dzieło jakiegoś idioty, który najwyraźniej uznał, że umieszczenie Go na plakacie promującym konkursy będzie skutecznym chwytem marketingowym. Nie mogła na to patrzeć i nie chciała, aby inni to oglądali.
Jednym ruchem ręki oderwała chłodny, wilgotniejący papier i gniotąc go, wrzuciła do najbliższego śmietnika.
- Durnie! – Wrzasnęła w pustą przestrzeń, zatrzymując wszystkie łzy pod powiekami i ruszyła szybkim krokiem w stronę Margot.

* * *

- Na koszt firmy dla reprezentantów kraju.
Roześmiała się, gdy całą grupą westchnęli z rozmarzeniem jej imię i zaczęli rozpływać się nad jej cudownością i pięknymi dłońmi, gdy postawiła na ich stoliku tackę z kompletem kieliszków i największą butelką polskiej wódki. Muotka wzniósł dziękczynne modły do sufitu i chwycił ją za dłonie, obcałowując je z każdej strony.
- Anioł! Anioł, nie kobieta!
- Kooooooocham cię!
- Ja ciebie też, Lauri.
- A wyjdziesz za mnie?
- Nie, dziękuję.
Asikainen zrobił bardzo zawiedzioną minę, która szybko zniknęła z jego twarzy, gdy Ahonen bez ceregieli chwycił za butelkę i począł rozlewać alkohol do kieliszków.
- Lepiej pić, niż gadać. Zwłaszcza z wami.
- Muotka, czy ty aby czasem nie przeginasz?
Dopiero wtedy Olli oderwał swoje wargi od dłoni Tei i spojrzał na Anssiego ze znaczną rezerwą. Tea natomiast zerknęła na niego z rozbawieniem, choć jemu samemu w ogóle nie było do śmiechu. Wręcz przeciwnie. W napięciu przyglądał się jak Muotka, choć już nieco podpity, zasypuje Nevalainen komplementami i wciąż trzyma jej drobne dłonie. W dodatku robił to tak, jakby ściskał w rękach paczkę makaronu.
- Oho, chyba twój chłopak ma jakiś problem.
- Nie jakiś, tylko ciebie. – Odparł, zaciskając pod stołem pięści.
- Daj spokój, Anssi – mruknął Olli, uśmiechając się głupawo i całkowicie puszczając dłonie Tei. – Zamiast się boczyć, napij się z przyjaciółmi. Za dwa tygodnie zaczynamy sezon, jesteśmy mocni, team Suomi wraca do gry po medale!
Muotka wzburzył okrzyki reszty chłopaków, którzy wyciągnęli ręce przed siebie i stuknęli się w powietrzu kieliszkami, rozlewając nieco wódki na stół ku rozpaczy Lauriego. Anssi nieco niechętnie dołączył do toastu i opróżnił szkło z wręcz lodowatego alkoholu, który pozostawił przyjemne, lekko palące uczucie w przełyku. A potem chwycił Teę za rękę i przyciągnął do siebie, sadowiąc ją na swoim udzie.
- On jest po prostu miły – szepnęła mu do ucha, widząc jak zaciska szczęki i usta, a całe jego ciało jest dziwnie napięte.
- Nie chcę aby był dla ciebie miły. Chcę, aby pamiętał, że ma trzymać łapy przy sobie.
- Wiem, jak sobie z takimi radzić.
Zignorowała jego dziwne zachowanie wobec kolegi z drużyny. Nie chciała, aby jego zwykła zazdrość była powodem niesnasek, zwłaszcza teraz, przed rozpoczęciem nowego sezonu, gdy dobra atmosfera w zespole była bardzo ważna. Zarzuciła mu ramiona na szyję i aby go nieco rozluźnić, cmoknęła go w kącik ust.
- Uśmiechnij się – poprosiła cicho, tykając nosem policzek Anssiego. Poruszył się nerwowo, ale jego twarz wciąż skierowana była w stronę opowiadającego jakąś historię z życia Samiego. – Koivuranta, patrz na mnie, gdy do ciebie mówię. Hej! – Jednym ruchem dłoni obróciła jego twarz w swoją stronę. W oczach mieszał mu się strach z bezsilnością, a gdzieś głęboko tańczyły małe ogniki złości. Takiej zwykłej, męskiej, na którą nie miał wpływu. Nawet jeśli nie krył się z tym, że cholera go trafiała za każdym razem, gdy jakiś inny facet na nią patrzył. A Muotce spodobała się od pierwszego razu, gdy ją zobaczył. – W porządku?
- Nie jest w porządku, dopóki widzę, jak on na ciebie patrzy.
- Niech patrzy. – Wzruszyła ramionami, gładząc wierzchem dłoni jego policzek. – Tylko tyle może.
- Ale mnie krew zalewa…
- Musisz z tym żyć.
Jej spokój działał mu na nerwy, ale wiedział też, że ma rację. Ufał jej, ale nie ufał każdemu mężczyźnie, który pojawiał się w jej pobliżu. Dlatego czasem nie potrafił się powstrzymać, ale mimo wszystko kontrolował to. A przynajmniej starał się. Dla niej.
- To jak? Jest okej? – Spytała jeszcze raz i nieco mocniej zacisnęła palce na jego policzku, domagając się tym samym, aby patrzył jej w oczy, gdy będzie odpowiadał. Westchnął, ale kiwnął głową. – Uśmiech.
Jej imię wybrzmiało spomiędzy jego rozciągniętych warg. Mruknęła pod nosem ciche „idiota” i przytknęła do nich swoje usta. Zdawało się, że już nikt nie zwraca na nich uwagi, więc nie musieli się spieszyć. Zwłaszcza, ze ostatnio nie mieli dla siebie dużo czasu. Ciągłe treningi, obozy, wyjazdy, przygotowania do sezonu zdecydowanie naruszyły tę budowaną od kilku miesięcy relację. Całowała go powoli, pozostawiając sobie możliwość zaczerpnięcia powietrza, które pachniało jego perfumami zmieszanymi z alkoholem. Bez pośpiechu smakowała jego wargi, przepuszczając pomiędzy palcami jego włosy. I tylko w jednej chwili poczuła, że coś ją od niego odrywa. Nie odsuwając ust od Anssiego rozchyliła powieki. Ville natychmiast uciekł wzrokiem najpierw na stół, a potem na Ahonena, który właśnie wygłaszał najdłuższe zdanie w swoim życiu.
- Muszę wracać – wyszeptała w końcu, prosto w jego wargi. Mruknął w sprzeciwie, ale nie zatrzymywał jej, tylko po raz ostatni cmoknął jej usta i policzek i pozwolił jej wstać.
Sięgnęła po tackę i objęła chłopaków spojrzeniem.
- Czy panowie czegoś sobie jeszcze życzą?
- Tak. Ciebie. Na stole.
Tylko pokręciła głową, gdy Lauri zaczął przesuwać kieliszki i rzeczywiście robić jej miejsce na środku stolika. A potem spojrzała na Anssiego, który wskazał na Asikainena i ruchem warg podpisał przyjaciela jako „Wyjątek”, po czym zaczął machać rękoma wokół głowy. Trzepnęła go szmatką po ramieniu. Tyle razy prosiła, by nie śmiał się z jego niezbyt gęstej fryzury.
- A poza tym? – Spytała ponownie i sięgnęła po swój notesik. Obrzuciła wszystkich spojrzeniem, zatrzymując je na jednym z nich. – Ville? Coś potrzebujesz?
- Nie. Nie, dzięki. – Pokręcił głową z wyraźnym speszeniem, ale zdobył się na uśmiech.
- Siedzisz tak cicho, że omal cię nie zauważyłam. – Machnęła na niego długopisem, po czym życząc wszystkim udanej zabawy, obróciła się na pięcie i odeszła od stolika. I nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że zostawiła przy nim Jednego, który nie wierzył we własne szczęście, ale który gotów był zabić każdego, kto odważyłby się chociażby jej dotknąć. Drugiego, który tę odwagę posiadał. I Trzeciego, który zaciskając usta w ciszy znosił zdradę, której dopuścił się względem najlepszego przyjaciela.

* * *

Nie potrafiła uspokoić wzburzonych emocji, które ujście znajdowały w zbyt gwałtownych ruchach, rzucaniu szmatką i krzyku na Tero, nowego chłopaka od zmywaka i mopa. Czuła pod skórą wrzenie, które paliło ją od wewnątrz i doprowadzało do początkowej irytacji, powoli przekształcającej się w złość. Próbowała się uspokoić, ale nie potrafiła panować nad swoimi emocjami tak, jak kiedyś. Właściwie… nad niczym już nie miała kontroli. Nawet nad zwykłymi odruchami.
Dźwięk tłuczonego szkła przebił barierę muzyki i rozniósł się po dopiero zapełniającym się ludźmi klubie, przyciągając ich zaciekawione spojrzenia. Tea zaklęła siarczyście pod nosem i krzyknęła na Tero, po czym obiegła bar i przystanęła nad rozbitą w drobny mak szklanką. Przez chwilę tępo wpatrywała się w szkło i jedyne, na co miała ochotę to wbić w nie dłoń i porównać fizyczny ból z tym, który pulsował pod jej skórą i nie pozwalał normalnie funkcjonować. Nie musiała długo czekać na uruchomienie się wyobraźni, która podsunęła jej wizję pociętej dłoni, z której wypływała gorąca krew. Odruchowo zacisnęła palce lewej ręki, czując będący jedynie iluzją ból.
Dopiero pojawienie się Tero przywróciło jej trzeźwe myślenie.
- Sama to posprzątam.
Wyraźnie odetchnął z ulgą i pozostawił po sobie jedynie ruch wahadłowych drzwi, prowadzących na zaplecze. Tea czuła, jak bezradność naciska na jej ramiona, gdy kucała nad szkłem, walcząc z posuwającą się za daleko wyobraźnią. Chwyciła w palce największy odłamek szklanki i odrzucając go, westchnęła.
- Niezły bałagan.
Przez chwilę miała wrażenie, że się przesłyszała. Ale wtedy ujrzała przed sobą na podłodze parę męskich butów, których właściciel przysłonił jej światło. Niemożliwe… Powoli unosiła spojrzenie, rejestrując kolejne elementy ubioru tajemniczego osobnika. Czarne spodnie, jasna kurtka, kolorowa chustka… W końcu zadarła maksymalnie głowę i wstrzymała oddech, dostrzegając ciepły uśmiech i połyskujące spojrzenie.
- Ville.
Uśmiechnął się szerzej i przykucnął przy niej. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, nie wiedząc, co powiedzieć. Gdy widzieli się po raz ostatni, oboje przypominali tę rozbitą szklankę. Całkowicie rozbici, niemożliwi do poskładania… Zniszczeni przez jedno machnięcie ręką losu.
- Słyszałem, że potrzebujesz pomocy. – Odezwał się pierwszy i nim dotarł do niej prawdziwy sens tych słów, chwycił leżącą obok zmiotkę i szufelkę.
- Słyszałeś? – Wydusiła w końcu, w zdumieniu przyglądając się, jak starannie zagarnia całe szkło. Podniósł na nią swoje spojrzenie i po raz kolejny jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. – Och, no tak.
- Jak zwykle bałaganisz. – Zaczął zupełnie zwyczajnie, nie przerywając sprzątania. – Czy ty się kiedyś tego oduczysz? No ale nie ma co, od sprzątania burdelu zawsze była tylko jedna osoba.
- Ville… Co ty tu robisz?
Westchnął, spoglądając na nią już bez tego uśmiechu, lecz wciąż z tym błyskiem w smutnych, lekko podkrążonych oczach.
- Nie odbierasz telefonów. Nie dajesz żadnych znaków życia. Martwiłem się o ciebie. – Wymienił, nie spuszczając z niej wzroku ani na moment, by dostrzegła tę malującą się w jego spojrzeniu troskę. Nie odpowiedziała; nie miała przygotowanego argumentu na wszystkie nieodebrane lub odrzucone połączenia od Larinto. Zamiast tego chwyciła jego wyciągniętą dłoń i wstała, zrównując się z nim spojrzeniem. – A poza tym, za tydzień zaczyna się sezon, głuptasie. Przyjechałbym do Kuusamo prędzej, czy później.
Nie odczuwała tego, jak za nim tęskniła, dopóki się nie zjawił. A teraz, gdy stał przed nią i obejmował ją pełnym zatroskania spojrzeniem czuła całą sobą, jak bardzo jej go brakowało. Bo to Ville. Po prostu. Byli w tym samym wieku, potrafili doskonale zrozumieć siebie nawzajem, choć tak bardzo się od siebie różnili. I był Jego najlepszym przyjacielem. Stracił prawie tyle, co ona.
- Tea, twoja ręka…
- Co?
Syknęła, gdy nieco za mocno złapał ją za nadgarstek, za co od razu ją przeprosił. Fala ciepła buchnęła w jej twarz, gdy ujrzała spływającą po przedramieniu stróżkę krwi. Zagryzła wargę, a Ville owinął jej dłoń swoją chustką i dociskając ją do rany, pociągnął ją na zaplecze, które tak doskonale znał.
- Unikasz mnie.
Uniosła głowę, wbijając bolesne, pełne poczucia winy spojrzenie w blondyna. Na jego twarzy nie pojawił się ani żal, ani smutek. W skupieniu osuszał papierowym ręcznikiem jej wilgotną skórę wokół niewielkiej rany z naturalną delikatnością i chirurgiczną precyzją.
- To nie tak…
- Za bardzo ci o nim przypominam.
Słowa opuszczały jego usta z taką łatwością, jakby właśnie dzielił się z nią prognozą pogody. Nawet na nią nie spojrzał, odkąd zamknęli się w pomieszczeniu dla personelu, aby oczyścić niewielkie rozcięcie. A teraz zachowywał stoicki spokój, mówiąc o rzeczach tak niebagatelnych.
- W porządku. Ja też wciąż uczę się z tym żyć. Teraz trochę zapiecze. – Gdy kilka kropel wody utlenionej spadło na jej ranę, zacisnęła mocno oczy i odwróciła głowę w drugą stronę. – Ostrzegałem. – Zaśmiał się. Bolało, ale to było nic, w porównaniu do cały czas zabliźniającego się całego jej ciała, na którym rany, choć niewidoczne, otwierały się wciąż na nowo. I nikt ani nic nie potrafiło ukoić tego bólu. Czas mijał, a ona wciąż nie czuła tej ulgi, towarzyszącej zanikającemu cierpieniu. Takiej jak ta, które pojawiła się, gdy Ville dmuchał na jej ranę, aby zmniejszyć ból.
- To miłe, że rozpoczęcie sezonu powróciło do Kuusamo, prawda?
Miała ochotę uderzyć go w głowę swoją sprawną ręką i krzyknąć, by przestał już gadać od rzeczy. Zamiast tego chwyciła go za podbródek i uniosła go, zrównując poziom ich twarzy.
- Co u ciebie?
Podniósł na nią spojrzenie swoich zielonych oczu, gdy po raz pierwszy zdecydowała się na jakiś pewniejszy ruch wobec niego. Wiedziała, że ją z góry przejrzał. Nie chciała rozmawiać o Anssim. Nie potrafiła.
- A co chcesz usłyszeć?
- Że dajesz radę.
Zamrugał gwałtownie, po czym spuścił spojrzenie na wciąż trzymaną w palcach drobną dłoń Tei. Chwycił wcześniej przygotowany bandaż i delikatnie zaczął nim ją owijać.
- Daję radę, Tea. A przynajmniej próbuję.
- Jak skoki?
- Szczerze?
Przytaknęła, na co delikatnie pokręcił głową, wykańczając opatrywanie. Odpowiedź była jednoznaczna.
- Nie zdziwię się, jeśli nawet Kazachowie prześcigną nas w tym sezonie. Wszyscy są w rozsypce, jakby każdy zapomniał jak się skacze. A przecież powinniśmy być potrójnie zmotywowani… - Rzucił zakrwawiony ręcznik do kosza i oparł się o stół, chowając twarz przed wpadającym przez małe okienko światłem. Westchnął bezsilnie. – Tea?
- Tak?
- Przyjdziesz? Na konkurs?
Zacisnęła usta, przypominając sobie plakat, zapraszający na zawody i zdała sobie sprawę, że takich jak tamten jeden, w mieście musiało być setki.
- Nie. – Pokręciła głowa. – Nie chcę brać udziału w tej szopce.
- Chłopaki za tobą tęsknią…
- Wiedzą, gdzie mnie szukać.
Odwróciła głowę w drugą stronę, gdy Ville znów stanął nad nią i jednym ruchem dłoni nakierował jej wzrok na siebie. Nerwowo przełknęła ślinę. Stał zdecydowanie za blisko, a to wywoływało w niej mieszane emocje. On nie chciałby, aby którykolwiek łamał dystans, zarezerwowany tylko i wyłącznie dla niego. Nawet, jeśli to był Ville.
- Przez cały ten czas niespecjalnie miałaś ochotę, aby chociaż odebrać telefon. – Przypomniał jej, spoglądając na nią łagodnie. – Nikt nie czuł się mile widziany.
- Ty przyszedłeś – szepnęła z wdzięcznością, czym wywołała na jego ustach blady uśmiech. Pokiwał głową, po czym wtulił twarz w jej włosy, gdy niespodziewanie zarzuciła mu ramiona na szyję. – Tak cholernie cieszę się, że to zrobiłeś.
Zacisnął powieki i stłumił ciche stęknięcie, gdy zaczęła drżeć w jego uścisku i kurczowo chwytać się jego bluzy. Z całych sił starał się nie ulec jej emocjom i uspokajająco gładził jej włosy. Chciał jej udowodnić, że naprawdę się trzyma; że jest silny i może na niego liczyć. Zawsze.
- Vil? – Szepnęła, owiewając ciepłym oddechem skórę na jego szyi. Spiął wszystkie mięśnie, odrzucając nagły przypływ uczuć, wywołany tą bliskością. - Mogę cię o coś prosić?
- Oczywiście.
- Nie zostawiaj mnie już samej, dobrze?
Przycisnęła mocniej policzek do jego piersi, zatracając się w jego uścisku tak bardzo, dopóki nie poczuła się choć odrobinę bezpieczniejsza. Przesunął dłoń na jej kark i delikatnie gładząc kciukiem pasma włosów, pokiwał głową.
- Nie zostawię.
Bo to było jedyne, co tak naprawdę chciał kiedykolwiek robić. Być przy niej i dla niej w tym najtrudniejszym dla nich obojga czasie. Nawet, jeśli wciąż paliła go ta sama żywa myśl, że, na Boga, nie powinien. Czuł się odpowiedzialny za wszystko, co Anssi kochał najbardziej. Nie darowałby mu, gdyby się nią nie zaopiekował... 
Nie darowałby mu, gdyby nie dotrzymał obietnicy. 

___________________


W taki oto sposób świętujemy pierwsze punkty w PŚ Anssiego! Żeby tylko w konkursach było tak dobrze, jak w kwali, ech.
Tym razem spokojnie i bez szaleństwa.
Mamy nowego głównego bohatera. Ville. Koleś był kompletnie tutaj niezamierzony i jeśli już miał się pojawić, to tylko w tle, ale jak to u mnie bywa, pewnego dnia obudziłam się z myślą, że BAM! Ville musi być i już. I jest.

 No, to tyle. Dzięki za każde dobre słowo. Jesteście niesamowite.


czwartek, 13 listopada 2014

3. Tlen.

Arsiesys – At the end of all life.


- Blokujesz mnie.
Jej zachrypnięty, zmęczony głos odbił się od wilgotnych łazienkowych ścian, rozdzierając przesiąkniętą obojętnością ciszę. Kapanie z kranu już dawno stało się naturalnym dźwiękiem, na który nie zwracali nawet uwagi. Gorące powietrze kleiło się do ich odkrytych ramion i twarzy, drżących ponad letnią taflą wody. Mokre ubrania przylepiły się do skóry, ciążąc na niej i obsypując gęsią skórką. Cisza. Głucha, pusta, wygodna. Mogła trwać wieczność, gdyby nie palące w język słowa, które odbijając się w ich głowach, wywołały tępy ból. Chłód kafelek, do których przywarła czołem nie pomagał tak, jak pozbycie się wszystkiego, co wrzeszczało w jej umyśle.
- Opadasz na dno i ciągniesz mnie za sobą.
Słowa opuszczały jej spękane, zmartwiałe usta. Nie patrzyła mu w oczy. Utkwiła puste spojrzenie w jednym punkcie na krawędzi wanny, nie chcąc widzieć jego twarzy. Gdyby ją widziała, zauważyłaby, że jej słowa nie wniosły na nią żadnych zmian. Wciąż tępo wpatrywał się w swoje imię, uwiecznione pod jej prawą piersią, okrytą zaledwie cienkim stanikiem. W jego oczach nie było już tego blasku. W jego oczach nie było już nic, poza poczuciem winy i powoli rosnącą nienawiścią do samego siebie.
- Najgorsze jest to, że nie umiem cię puścić. A może bardziej nie chcę, niż nie umiem.
Wyprany z emocji głos brutalnie ciął przestrzeń między nimi, pozostawiając świeże rany na starych bliznach. Oboje krwawili i tonęli we własnym cierpieniu, którego nie potrafili ukrócić. Żyli w błędnym kole, w którym to oni zadawali sobie rany i to oni nawzajem je leczyli, bo nie było na to żadnego innego lekarstwa. Tylko on wiedział, jak jej ulżyć. Tylko ona potrafiła zmniejszyć ból. Tylko oni sami byli dla siebie ratunkiem, bo nikt inny nie był na tyle szalony, by zrozumieć jak chora stała się ich miłość.
- Chciałabym, abyś zniknął. 
Gdyby wtedy na nią spojrzał, dojrzałby spływającą po policzku łzę, która bezwiednie spadła na jej dekolt i wmieszała się w coraz chłodniejszą wodę. Gdyby wtedy na nią spojrzał, dostrzegłby drgające usta i przeszklone oczy, które przez te wszystkie słowa nie miały odwagi na niego popatrzeć. Gdyby wtedy na nią spojrzał, wiedziałby, że cierpi tak, jak on.
- Ale nie umiem nie czuć cię nawet wtedy, gdyby ciebie nie ma. Do cholery, jesteś pod moją skórą. Palisz mnie od wewnątrz. To nieludzkie.
Spięła mięśnie i dla poczucia ulgi wbiła długie paznokcie w ramiona. Miała ochotę wydrapać go spod skóry; chciała pozbyć się każdej jego części, która żyła w jej całym ciele i wypalała bolesne piętno na jej duszy. Nie chciała go, jednocześnie pragnąc go najbardziej na świecie. Kochała go do szaleństwa; może trochę na pamięć, bo nie potrafiła go nie kochać. Żyła nim, bo nie umiała żyć bez niego. I choćby zakończyli to tu i teraz, tak naprawdę nie uwolniliby się od siebie. To było niemożliwe. Czuli się skazani na siebie już do końca, bo nie wyobrażali sobie, jak mogliby nie być razem.
- Nienawidzę tego, że tak bardzo cię potrzebuję.
Jeden. Tylko jeden raz próbowali żyć bez siebie, starając się o sobie zapomnieć. Myśleli, o naiwni, że po jakimś czasie przestanie boleć. Że opanują sztukę niekochania się. Że nie będą tęsknić. Jak głupi wtedy byli, gdy wydawało im się, że jednak da się funkcjonować bez niej i bez niego? I jak bardzo ich ciała wrzeszczały z tęsknoty? Ile razy próbowali utopić wspomnienia w alkoholu? Ile krzyku wysłuchały ich ściany, nim opadli z sił i przyznali się przed sobą, że nie potrafią się od siebie uwolnić? Ile razy dziękował Bogu, że ją ma? Ile razy szeptała mu do ucha dwa proste słowa?
- Nienawidzę tego, że tak mocno cię kocham.
Bo jej miłość każdego dnia zaciskała palce na jego szyi i odcinała dopływ powietrza. Dusił się, ale w całym tym cierpieniu odnajdywał przyjemność, która doprowadzała go do szaleństwa. Nieważne jak bardzo by bolało, nie chciał się uwolnić. Jeśli akceptował ten ból, czy był już masochistą? Bo zdecydowanie tak się czuł, gdy przyjmował kolejne ciosy i wciąż czekał na następne, nawet nie starając się ich uniknąć.
Ściągnął mokrą koszulkę i niedbale rzucił ją na podłogę. Był zmęczony – fizycznie i psychicznie. Miał dość zarówno jej, jak i tej nocy. Wszystko w nim wrzeszczało, a nie miał nawet sił, by powiedzieć coś więcej. Wstał i ociekając wodą, wyszedł z wanny. Przez otwarte drzwi łazienki widziała, jak zamyka okno w sypialni, pozbywa się dżinsów i na mokre ciało naciąga jedynie dresowe spodnie. Rejestrowała każdy jego nawet najmniejszy ruch, ucząc się go na pamięć. Nieważne, że doskonale wiedziała w jaki sposób odgarnia mokre włosy, lub jak przebiegają linie jego mięśni na plecach, gdy je spina. Choć minęły już ponad dwa lata ich związku, każdego dnia odkrywała go na nowo. Za każdym razem inaczej.
Usiadł na łóżku, przygnieciony ciężarem wszystkich swoich win. Win, które tak naprawdę nie były jego, ale które przyjął na siebie za karę, że nie potrafił sprawić, aby znów była szczęśliwa. Aby oboje byli szczęśliwi. Nie dość, że męczyło go własne cierpienie, czuł cały jej ból i rozżalenie. Wpatrywał się w swoje dłonie, zastanawiając się, czego nie zrobiły, aby to wszystko wyglądało inaczej. A potem spojrzał w okno, gdzie ujrzał własne odbicie – odbicie mizernego, żałosnego człowieka, którego widok napawał go obrzydzeniem.
Ułożył się na lewym boku, przykładając głowę do miękkiej poduszki. Nigdy nie czuł się taki ciężki, a jednocześnie pusty w środku. Nie miał nadziei na prędki sen. Myśli zbyt głośno krzyczały w jego głowie, aby mógł choć na chwilę odpocząć. Właściwie nie miał nadziei na nic. Może tylko na to, że piekące pod powiekami łzy nigdy nie wypłyną.
Tępy ból głowy był nie do wytrzymania. Ilekroć nabierała powietrza przez nozdrza, miała wrażenie, że czaszka jej eksploduje. I tylko przez chwilę pomyślała, że wtedy uwolniłaby się od wszystkiego, co ją dręczy; że uwolniłaby się od niego. Od niego i od obsesyjnej miłości, którą w żyły pompowało jej chore na niego serce.
Zacisnęła palce na krawędziach wanny, czując przypływ nienawiści do samej siebie. A potem nadeszła kolejna fala silnego, obezwładniającego ją bólu.

* * *

Leniwie uniosła powieki, czując przepływający przez całe jej ciało spokój. Chwilowy, ale jakże cenny. Zatrzymała tlen w płucach, skupiając całą swoją silną wolę na braku oddechu. Zabawne. O wiele prościej znosiła brak uruchamiającego funkcje życiowe gazu, niż brak Jego. Bo to on był jej tlenem. To on sprawiał, że żyła. To jego czuła w swoich płucach, gdy brała wdech. I to jego z nich wypuszczała, aby na nowo i na nowo znów się nim zaciągać.
Jak miała zatem normalnie funkcjonować bez swojego własnego tlenu?
Zaciskając palce na brzegach wanny przebiła taflę ciepłej wody i nabrała dużą dawkę powietrza w usta. Tak, jakby coś miało się zmienić, rozejrzała się po łazience. Nic. Wciąż te same rzucone na podłogę ubrania, zaparowane lustro i unoszący się w powietrzu zapach karmelu. Zagarnęła mokre włosy do tyłu i oparła głową o kafelki, wbijając wzrok przed siebie.
Tlen. Uzależnił ją od siebie. Stał się jej bezwarunkowym narkotykiem; takim, jak dla człowieka jest powietrze. Potrzebowała go do życia cały czas, chwilami o tym zapominając. I może właśnie dlatego nie potrafiła uwolnić się od niego, nawet wtedy, gdy bardziej ją zatruwał, niż pozwalał normalnie funkcjonować.
To nie zawsze wyglądało tak idealnie, jak mogło się wydawać. Wielokrotnie wypuszczali siebie nawzajem z rąk przez głupotę, pozwalając, aby nienawiść przejęła nad nimi kontrolę. Tak, było w nich coś chorego; coś, co trzymało ich cały czas przy sobie nawet wtedy, gdy wiedzieli, że lepiej będzie to po prostu zakończyć. Ale nie potrafili. A potem zwykła nieumiejętność przerodziła się w dobrowolne cierpienie, które przynosiło przyjemność. Wiedzieli, że to ich w końcu wykończy, a jednak brnęli w to dalej. Skąd ta determinacja, skoro to uczucie wyżerało ich od środka? Skąd ta miłość, której już nie potrafili zdefiniować? Dlaczego tak bardzo bali się życia bez siebie, skoro wydawało się o wiele prostsze i lżejsze?
I dlaczego nawet w tej ostatniej chwili nie dostali szansy, aby to naprawić?
Drżąc z chłodu, objęła ramionami kolana. Czuła na sobie przytłaczający ciężar panującej w mieszkaniu ciszy, niezagłuszającej pojawiających się wyrzutów sumienia i ponownie tlącej się w jej sercu nienawiści? Nienawiści, która tym razem była skierowana w jej kierunku. Jej i tylko jej. Bo przez cały ten czas to wszystko siedziało wyłącznie w niej samej. Nienawidziła siebie za tę miłość do niego, ale to jednak jego wciąż nazywała winowajcą.
A winna była też ona.
Skuliła się jeszcze bardziej, przycisnęła lewy policzek do kolana i spojrzała w stronę otwartych drzwi. Puste łóżko czekało na nią, aby otulić ją chłodem pościeli i przypomnieć jej, że tej nocy znów będzie sama. Tak, jakby o tym nie pamiętała i nie dostrzegała swojej samotności w każdej chwili. Jakby przygotowywana dla jednej osoby poranna kawa nie była wystarczającym dowodem na to, że nic już nie ma sensu. Miała już dość roztrzaskiwania wszystkich niepotrzebnie wyjętych w chwili zapomnienia kubków dla dwojga. Nie chciała już nigdy więcej kupować w sklepie jego ulubionych żelków. Musiała wyrzucić drugą poduszkę.
Powinna w końcu się przyzwyczaić i skupić na sobie.

* * *

Opadała, nawet nie walcząc z siłą grawitacji, która ciągnęła jej zmęczone ciało w dół Nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie. Nareszcie czuła ten upragniony spokój, który owiał jej umysł i pozwolił nie bać się nagłego zderzenia z dnem. W końcu czuła się taka lekka, gdy spadała, a przyjemny chłód koił jej palącą skórę.
Długie włosy falowały wokół jej głowy i przyjemnie ocierały się o zmarznięte policzki. Biała, cienka sukienka unosiła się nad jej ciałem, tak, jak wyciągnięte do góry ramiona. Zupełnie tak, jakby czekały, żeby ktoś je złapał.
Przez zamknięte powieki czuła uderzające w nie jasne światło, które bardzo powoli oddalało się od niej i tonęło gdzieś tam na górze. Promienie słabły. Coraz wyraźniej odczuwała otulające ją lodowate zimno, które delikatnie cięło skórę na jej ramionach i udach. Nie bolało. Już nic jej nie bolało. Czuła tylko kompletnie irracjonalnie ciepło, które promieniowało od jej serca i rozchodziło się po całym ciele.
A więc to już? To ta chwila? Tak się właśnie umiera?
Jej powieki drgnęły, pchnięte chęcią spojrzenia w stronę nieba po raz ostatni. Powoli je rozchyliła, a delikatne światło załaskotało jej pomniejszające się źrenice. Gasło… Ona gasła. Traciła kontakt i czucie w koniuszkach palców… Jeszcze raz spojrzała w stronę światła. Nie wiedziała, czy to igrająca z nią wyobraźnia, ale gdzieś na końcu dojrzała niewielki, czarny, zbliżający się do niej punkcik. Po raz pierwszy odczuła strach, ale nie potrafiła już się poruszyć. Pozostało jej tylko czekać. Opadając coraz niżej, utkwiła zamglone spojrzenie w obiekcie. Był blisko, ale niewystarczająco.
To wszystko…
Ciężkie powieki opadły w tym samym momencie, w którym poczuła silne szarpnięcie i sztyletujący całe zmartwiałe ciało ból. Gdzieś w oddali usłyszała swoje imię, nawołujące ją coraz głośniej i bardziej rozpaczliwie. Ktoś przyciskał swoje usta do jej zemdlonych warg i napełniał ją ciepłym powietrzem. Raz po raz.
- TEA!
Oblewający go zimny pot wywołał strach, który tylko na sekundę sparaliżował wszystkie jego mięśnie. Wskoczył do wanny i chwycił ją za ramiona, ciągnąc jej blade, zupełnie bezwładne ciało do góry. Opierała mu się, jakby nie chciała tego ratunku. Krzyczał jej imię w nadziei, że zareaguje, ale wciąż słyszał tylko swój drgający głos. Nawoływał pomocy, ale nikt go nie słyszał. Zgarnął z jej twarzy włosy i w jednej chwili ogarnęło go rozdzierające przerażenie, gdy dostrzegł zamknięte powieki i sine wargi.
- Tea! Tea, otwórz oczy, spójrz na mnie… - Błagał, trzymając jej policzek i lekko nim potrząsając. Przysunął ucho do jej ust i niemal krzyknął, gdy nie poczuł na twarzy oddechu. – Tea, do cholery!
Raz po raz przyciskał swoje wargi do jej, z całej siły starając się zapanować nad sobą. Cały dygotał, gdy przekazywał jej swój tlen, w napięciu czekając, aż coś się stanie. Łamiący ból w klatce piersiowej wzrastał z każdą, nie przynoszącą efektów sekundą. Walczył o nią, nie dopuszczając do siebie żadnej, jednoznacznej myśli, która błąkała się gdzieś z tyłu jego głowy. Odrzucał ją. Odrzucał wszystko, co mogłoby wskazywać na jedno.
- Oddychaj! Oddychaj! – Krzyczał, czując wpadające pomiędzy jego zmęczone już wargi łzy. – Niech mi ktoś pomoże!
Odpychał otaczającą go silnymi ramionami bezradność i cały czas próbował. Nie poddawał się. Nie mógł tego zrobić tym razem. Obiecał sobie, że już nigdy, NIGDY, nie pozwoli jej odejść.
- Tea, otwórz oczy, obudź się… - Załkał w jej wargi, po raz kolejny próbując wypełnić jej płuca swoim oddechem. – Nie zostawiaj mnie, zostań, Tea…
Gwałtowny wstrząs podrzucił jej niewielkim ciałem, gdy spomiędzy jej ust wydostał się pierw cichy charkot, zastąpiony przez spazmatyczne próby nabrania powietrza. Rozwarła powieki i utkwiła przekrwiony wzrok w suficie, zanosząc się duszącym kaszlem. Znieruchomiał, patrząc na nią szeroko otwartymi, zaszklonymi oczami, w których wciąż gromadziło się przerażenie. Cały się trząsł, gdy dziękując Bogu, przyciągnął ją do siebie i przycisnął jej głowę do swojej klatki piersiowej. Oddychała w jego ramionach, czuł pod sobą jej bijące serce i lodowatą dłoń we włosach.
- Anssi…
- Coś ty sobie myślała… - Wyszeptał rozpaczliwie drgającym głosem. Przywarł ustami do jej czoła i przymknął oczy, chłonąc jej zapach i delikatnie kołysząc ją.
- Zakręciło mi się w głowie…
Odchylił jej głowę i trzymając w dłoniach jej twarz spojrzał na nią z niedowierzaniem. Ułożyła zemdlone usta w blady uśmiech, spoglądając na niego spod półprzymkniętych powiek.
- Zakręciło ci się w głowie… – Powtórzył ledwo dosłyszalnie i pokręcił głową. – Ty wariatko. Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało, rozumiesz?
Wolno mrugnęła w potwierdzeniu i resztkami sił sięgnęła do jego mokrego policzka, na którym pojawiła się jedna słona kropla. Starła ją kciukiem, czując roznoszące się po jej wnętrzu ciepło, które emanowało na zewnątrz.
- Nigdy więcej mi tego nie rób – poprosił, na co skinęła głową. – Tak cholernie cię kocham.
Wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że życie bez niej nie jest możliwe. Nieważne w jaki sposób zostaliby oddzieleni; czy byłaby to jedna decyzja, czy śmierć, nie potrafiłby normalnie funkcjonować, gdyby nie było jej obok. Zdawał sobie sprawę, że ta niezdrowa zależność od drugiej osoby kiedyś wyniszczy ich oboje, ale dopóki tliło się w nim to silne uczucie do niej, był w stanie znieść wszystko. Wszystko, aby budzić się i zasypiać tuż obok niej; by widzieć jej uśmiech i móc trzymać ją w ramionach. Aby być z nią, kochać ją i dawać jej wszystko, czego będzie potrzebować. Nieważne, za jaką cenę. Nawet, jeśli byłoby nią jego własne życie.
______________________

A żem zmaściła tę ostatnią część… Za dużo Britney.
Bo ogólnie tutaj chodzi o to, że ten związek był chory i bywało dobrze i gorzej. Albo całkiem źle, w zależności, jak sobie stopniujecie poziom zła. I zanim każecie mi zmienić dilera powiem, że zrobiłam sobie psycho-test, w którym mam zadatki na seryjnego zabójcę. Także wiecie.
No i co? Mówiłam, że następny rozdział będzie szybciej?
A czwóreczka jeszcze w tym miesiącu. Uściślając – 29 listopada, po drugim konkursie w Kuusamo, co by tak ten finlandzki klimat zachować.

Kto się jara razem ze mną, że za tydzień pierwsze kwali? :D

PS. Ankietka na dole. I naprawdę serce mi rośnie, jak skrobiecie kilka słów, chociaż takich, czy Wam się to podoba, czy nie.

sobota, 25 października 2014

2. Tego by chciał.

Röyksopp - What else is there?

* * *

- Ciii, spokojnie, oddychaj, no już, w porządku, ciii…
Ale ona już nie miała sił, bo nic nie miało być w porządku. Przełyk ją palił, płuca jakby nagle straciły połowę swojej pojemności, a każda próba zaciągnięcia się tlenem kończyła się ogromnym bólem w klatce piersiowej. Dusiła się, chcąc nabrać przez drżące usta trochę powietrza, ale nawet to było za trudne. Dławiła się własnymi łzami, a całe ciało bezwładnie poddawało się drżeniu, choć w mieszkaniu panowała wysoka temperatura. Najzwyklejsze funkcjonowanie stało się niewyobrażalnie trudne. Wydawało jej się, jakby każda tkanka, każda komórka i każdy mięsień płonęły od niefizycznego bólu, który wypalał ją od wewnątrz i całkowicie odcinał od rzeczywistości.
Czuła oplatające ją od tyłu ramiona Sari, która zgarniając z jej czoła mokre włosy, drżącym z nerwów półgłosem, starała się ją jakoś uspokoić. Jak przez mgłę dostrzegała klęczącą przy łóżku Kiirę, która ściskała jej dłoń i wręcz błagała, by już przestała.
- Tea, Kochanie, tak nie można. Musisz być silna. Dla niego.
Co ona mogła wiedzieć? Czy kiedykolwiek czuła rozrywający wnętrzności ból, który z minuty na minutę był coraz silniejszy, choć mogło się wydawać, że gorzej już być nie może? Czy zdawała sobie sprawę, że w swojej głowie Tea jest sama jedyna przeciwko zacieśniającemu dłoń na jej szyi cierpieniu?
- Szybciej nie mogłem. – Nagle drzwi mieszkania otworzyły się gwałtownie i do środka wparował Joni. Rzucając wszystko, co miał w rękach podbiegł do łóżka i złapał Teę za ramiona, próbując skierować jej zamglone spojrzenie na siebie. – Hej, Skarbie, to ja, spójrz na mnie. Tea, proszę, otwórz oczy, popatrz na mnie!
Energicznie pokręciła głową, zaciskając powieki z nadzieją, że już nigdy nie będzie musiała ich otwierać; że już nigdy nie zobaczy świata bez Niego. Spomiędzy drżących warg wydostawał się dławiący bełkot, zlepek niezrozumiałych dla nikogo słów, z których tylko jedno brzmiało wyraźnie.
- Anssi nie przyjdzie.
Szarpnęła się, czując napływającą wraz z tymi słowami adrenalinę. Sari natychmiast przyciągnęła ją do siebie i płakała razem z Teą, bo i nad nią bezradność powoli brała górę. Spojrzała w kierunku Kiiry, która wolną dłonią otarła policzki, drugą wciąż splatając z palcami Nevalainen. To wszystko zaczynało być ponad ich siły. Powoli przestawali dawać sobie radę z całą tą sytuacją, nie potrafiąc być dostatecznym wsparciem dla własnej przyjaciółki. Od trzech miesięcy starali się ją pozbierać, jakoś posklejać, postawić na nogi i nauczyć żyć dalej, ale ilekroć Tea stawiała jeden krok do przodu, jedno wspomnienie cofało ją o dwa.
Joni z wielki bólem obrzucił spojrzeniem leżące na ziemi trzy, wykonane ultrasonografem zdjęcia i zacisnął powieki, czując pod nimi szczypanie.
- Zostawcie… Zostawcie… Nie chcę… Już nie… - Bełkotała, zasłaniając twarz dłońmi i kręcąc głową. Sari przytuliła twarz do jej pleców, chcąc ją tym uspokoić, ale bez skutku. – Sama… chcę… być… chcę… zostać… sama…
- Nie możesz zostać sama. Nie zostawimy cię, nie licz na to. – Kiira wyciągnęła rękę w kierunku przedramion Tei, ale ta się odsunęła. – Chcemy ci pomóc…
- NIE CHCĘ! – Wrzasnęła, aż poczuła w krtani ból. Cała zesztywniała i wbiła przekrwione spojrzenie w Kiirę. – NIE CHCĘ!
- Tea…
- Dosyć! Mam już dosyć! Zostawcie mnie! – Tym razem wykonała gwałtowniejszy ruch i wyrwała się z uścisku Sari, stając na środku pokoju. Jej oczy pociemniały, opuchnięta twarz w świetle lampki wydała się upiorna, a palce skostniały i przypominały szpony. Cała się trzęsła, czując szybciej przepływającą w żyłach krew i zimny pot, spływający po plecach, moczący jedną z jego koszulek. Oddychała nienaturalnie szybko, a brak miarowości przeszkadzał jej w mówieniu. – Nie potrzebuję tego wszystkiego. Nie potrzebuję waszego trzymania za rękę, domowych zupek i mówienia, że będzie dobrze, bo, do cholery, nic nie będzie dobrze i każdy z was o tym wie! Mam dość, nie widzicie?! – Wykrzyczała, a zachodzące mgłą spojrzenie utkwiła w napiętej twarzy Joniego. – Nie rozumiem. - Dodała ciszej, kręcą żałośnie głową, ale szybko zacisnęła zęby i spojrzała na nich z obrzydzeniem. – Nienawidziliście go! Robiliście wszystko, żeby nas rozdzielić! A teraz, kiedy nareszcie się udało, wy przychodzicie i mówicie, że wszystko się ułoży?! Żebym była silna, bo on właśnie tego by chciał?! Nigdy nawet nie staraliście się go poznać, więc gówno wiecie, czego on by chciał! Zawsze widzieliście w nim tylko wroga, nic więcej!
- Tea, wiemy, że jesteś zdruzgotana, ale…
- Nic nie wiecie, nic! – Krzyknęła, ostatkiem siły cofając się przed rzuceniem się na Sari. – Założę się, że jesteście teraz szczęśliwi!
- Jesteś niesprawiedliwa. – Joni posłał jej długie, spokojne spojrzenie.
- Możliwe. Ale to nie zmienia faktu, że wszyscy tylko czekaliście, aż zniknie z mojego życia.
- Jak możesz tak mówić wobec tego, co się stało. – Syknęła Kiira, podnosząc się z kolan i patrząc na Teę z rosnącym rozżaleniem. – Żadne z nas nigdy nie chciało, aby to się tak skończyło!
- Ale się skończyło. Zadowoleni? Nie ma go. NIE MA. I już nie wróci!
- Porozmawiamy, gdy ochłoniesz. – Zarządził Joni i zgarnął z podłogi swoją kurtkę. – I gdy w końcu wyjdziesz z mieszkania. Na litość boską, minęły trzy miesiące!
- Mogą minąć nawet trzy lata…
- I dalej będziesz siedzieć zamknięta w czterech ścianach, zakopana w pamiątkach i będziesz udawać, że życie nie toczy się dalej? – Mattil spojrzał na nią z nieukrywanym żalem. W końcu i w nim coś pękło i już nie miał sił, aby kryć się ze wszystkim tym, co działo się w nim od chwili sprzed trzech miesięcy. – Proszę bardzo, ale nie miej później żalu do żadnego z nas, za to, że nie próbowaliśmy postawić cię na nogi. Nie mów, że nas przy tobie nie było, że w ogóle nas to nie obeszło, bo obeszło i to bardzo. Ale ty sama siebie pogrążasz, sama z powrotem pakujesz się w to cierpienie, odcinając od siebie wszystko i wszystkich. Nie jest mi łatwo patrzeć, jak nikniesz w oczach, ale bez twoich chęci będziesz gniła w swoim nieszczęściu do końca życia.
Może wiedział, może nie, ale jego słowa wbiły się w serce Tei niczym odłamki starego lustra, w którego odbiciu widziała siebie sprzed trzech lat. Ból był dławiący i rozdzierający, ale nikt nie potrafił określić, czy łzy na jej policzkach były powodem słów Joniego, tego, co się wydarzyło, czy może ogarniającej ją bezsilności.
- I nie mów mi, że nie wiem, czego by chciał. Akurat w kwestii twojego szczęścia byliśmy całkiem zgodni.
- Joni…
- Wróć do nas i do życia, gdy będziesz gotowa.
Jeszcze długo wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknęli, wciąż mając przed oczami ostatnie spojrzenie Joniego. Ciche trzaśnięcie odbijało się echem w jej uszach, gdy próbowała przyswoić myśl, że teraz została już całkowicie sama. Bez niego. Bez nich. Sama. Tak prawdziwie sama, zdana na samą siebie.

* * *

Ciężkie metalowe drzwi zatrzasnęły się tuż za jej plecami, co wywołało niekontrolowane wzdrygnięcie. Z pewną obawą spojrzała przez ramię, wahając się do ostatniej chwili. Serce kołatało w jej piersi jak szalone, a w głowie na chwilę zaszumiało od sresu. Wątpliwości pojawiały się przez całą drogę, ale skutecznie wygrywała z nimi tą jedną myślą: tego by chciał. Musiała w końcu powrócić do życia. Może nie do dawnego, ale jakiegoś z pewnością. Po prostu bała się. Tak dużo czasu minęło, odkąd ostatni raz tutaj była…
Ciężki materiał kotary prześlizgnął się po jej chudym ciele. Stanęła w miejscu, pustym wzrokiem obejmując wnętrze klubu Margot. Ciemność rozświetlały białe, żółte i fioletowe reflektory, które rzucały światła na jeszcze pusty parkiet. Dostosowana do południowej pory muzyka grała gdzieś w tle, a w powietrzu unosił się zapach płynu do mycia podłóg. Krzesła były wciąż poustawiane na stolikach, a gdzieś w rogu sali dostrzegła na oko dziewiętnastoletniego chłopaczka, lawirującego z mopem. Wszystko wydawało się takie, jak dawniej. Cisza przed burzą, która każdej nocy pochłaniała setki ludzi w wir zabawy i doprowadzała do szaleństwa.
Margot. Niegdyś jej drugi dom. Miejsce, w którym się poznali.
Z trudem przełknęła ślinę i nakierowała spojrzenie na kierunek, w który powinna się udać. Zacisnęła dłonie na torbie i ruszyła, ale gdy tylko minęła filar, zza którego wyłonił się bar, zastygła w miejscu. Tęskne spojrzenie padło na trzy sylwetki, których widok sprawił, że zwątpiła w każdy swój zamiar. Strach uderzył ją ciepłym powietrzem w twarz, jakby próbował pobudzić w niej racjonalne myślenie i zawrócić ją do wyjścia. Jakim prawem tak nagle zjawiała się tutaj po takim czasie? Czego w ogóle oczekiwała? Otwartych ramion i powitalnego transparentu? Zostawili jej otwartą furtkę, ale, na Boga, minęły trzy miesiące. Mogli sobie odpuścić, a ona w ogóle nie byłaby tym zdziwiona.
Tak więc zwątpiła. Stchórzyła. Byli szczęśliwi we trójkę, a ona mogła jedynie to zniszczyć. Znów zaczęło boleć… Musiała jak najszybciej stąd uciec. Cofnęła się o krok, o dwa… A potem zupełnie niespodziewanie jej wzrok napotkał łagodne spojrzenie błękitnych tęczówek.
- Tea.
Próbowała jakoś krzywo się uśmiechnąć, lub chociaż powiedzieć głupie ‘cześć’, ale miała wrażenie, jakby połknęła własną pięść, która od wewnątrz ściskała jej krtań i uniemożliwiała wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Zamiast tego po jej policzkach pociekły łzy, które utonęły w blond falach Kiiry. Przylgnęła do ciała Inberg, czując niewyobrażalną ulgę i chłonąc słodki zapach jej perfum. Zacisnęła powieki, gdy Ki zatrzęsła się w jej ramionach. I nie miała pojęcia, jak długo tam stały, ale gdy znów otworzyła oczy, Joni wciąż stał za barem i ujmował czułym spojrzeniem jej twarz. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, z trudem powstrzymując samoistnie wyciągające się ku sobie ramiona. Tak samo zaciskali pięści i zagryzali na wargach wszystkie niewypowiedziane dotąd słowa. Jedynie bijąca z oczu bratersko-siostrzana miłość zdradzała ich uczucia, które powoli przejmowały kontrolę nad buzującymi wewnątrz emocjami.
- Jestem gotowa, aby wrócić, Joni.
A on uśmiechnął się w ten swój własny sposób i zamknął ją szczelnie w ramionach, obiecując jej wszystko, o co tylko by go poprosiła.

* * *

Pulsacyjne uderzenia muzyki zdawały się tworzyć ponad głowami setki ludzi falę, która pochłaniała każdego z osobna i narzucała swój własny rytm. Ciała unosiły się i opadały, dłonie lawirowały w powietrzu, a zemdlone spojrzenia błądziły po rozświetlanych przez kolorowe reflektory twarzach. Gorące powietrze wpadało w płuca, paliło suche usta, zlepiało opadające na czoło niesforne włosy. Przestrzeń wydawała się maleć pod wpływem szaleńczego rytmu, w jaki wszyscy wpadali z każdą sekundą.
Nawet jeśli nie miała czym oddychać, nie martwiła się. Wystarczyło, że czuła bliskość jego ciała, jego ust na swoich i wpadający pomiędzy rozchylone wargi jego ciepły oddech. Elektroniczna muzyka władała nimi, gdy wraz z całą resztą falowali w jej rytm. Zacisnął dłonie na jej plecach, trzymając ją jak najbliżej siebie z obawą, że porwie ją otchłań rozszalałego tłumu. A ona jedynie założyła jedną rękę na jego ramieniu, bo wiedziała, że nie pozwoli, by cokolwiek ich rozdzieliło. Ufała mu, a to pozwalało jej czuć się bezpieczną.
I nie było żadnych granic, bo nikt ich nie wyznaczył. Byli oni, a potem cała reszta, która kompletnie dla nich się nie liczyła. Ona i on i elektryzujące uniesienie, które odczuwali, gdy nie spuszczali z siebie wzroku i tak po prostu poddawali się muzyce.
Przywarła do niego całym ciałem i zacisnęła chude palce na jego czarnym podkoszulku, wpatrując się w jego intensywnie niebieskie tęczówki. Uniósł kącik ust, odwzajemniając spojrzenie i zgarnął z jej czoła wilgotne pasma włosów za ucho. Była jego cudem; ziszczeniem wszelkich mrzonek o kobiecie idealnej. Nie umiał opanować chęci zbliżenia do niej, gdy tylko ją widział i nie chciał, aby ta nieodwzajemniona fascynacja kiedykolwiek się kończyła.
A potem wtopiła swoje usta w jego i w jednej chwili wszyscy wokół prysnęli w powietrzu, jak bańki mydlane. Nie było nikogo i niczego. Tylko oni. Jego docierający do jej zmysłów zapach i jej słodkie wargi, szepczące jego imię za każdym razem, gdy swoim uczuciem doprowadzał ją do skrajnego szaleństwa.

* * *

Odstawiła starannie wytartą szklankę na blat i chwyciła za kolejną. Głośna muzyka odbijała się w jej głowie, co jakiś czas wprawiając w lekkie kołysanie jej ramiona, na czym nieustannie się łapała. Wtedy za każdym razem rozglądała się panicznie dookoła w obawie, że ktoś mógł to zobaczyć, po czym wracała do swojej pracy. I tak w kółko, dopóki nie przyznała się przed samą sobą, że brakowało jej nocnej atmosfery w Margot.
Wbiła wzrok w falujący na parkiecie tłum ludzi i wypuściła grzęznące w płucach powietrze. Za tym też odrobinę tęskniła. Za tą lekkością i przyjemnością, gdy wpuszczała swoje ciało w taniec i zapominała o otaczającym ją świecie. Była tylko ona i całkowite poczucie wolności. A potem był jeszcze On, dzielący z nią to uniesienie.
Westchnęła i odwróciła się tyłem do parkietu. Błądząc oczami po lekko zabrudzonej podłodze próbowała odepchnąć od siebie jego obraz. Udawała, że wcale nie widzi jego wyciągniętej w swoją stronę dłoni, że nie dostrzega błądzącego po jego ustach uśmiechu i pobłyskujących miłością oczu. Już to przerabiała. Gdyby tylko wyciągnęła w jego stronę rękę i próbowała wpleść swoje palce w jego, rozpłynęłyby się w powietrzu jak papierosowy dym, a rozczarowanie ścisnęłoby boleśnie jej serce. Zacisnęła oczy i pokręciła głową. I już go nie było, a zamiast niego ujrzała badawczy wzrok Kiiry. Po raz kolejny tego wieczora posłała jej blady uśmiech na znak, że wszystko w porządku i wzięła głęboki wdech.
Tylko co dalej?
Rozlała wódkę do kilkunastu kieliszków, pomieszała je z syropem malinowym i do każdego dodała po kilka kropel tabasco, po czym przesunęła tacę w stronę Sari, która posłała jej szeroki uśmiech. Tea automatycznie go odwzajemniła, bo było tak, jak dawniej, za najlepszych czasów, gdy całą czwórką idealnie uzupełniali się pracą w klubie. Sprawnie wydawała kolejne zamówienia, rozporządzała pracą kelnerek, ścierała blat, a w tym wszystkim znajdowała czas, aby uciąć krótką pogawędkę z niektórymi gośćmi. Potrzebowała tego, bo nie miała czasu, aby myśleć, rozdrapywać stare rany i znów rozpamiętywać czegoś, co już odeszło. Tego by chciał, prawda? Aby dalej żyła, normalnie funkcjonowała, robiła to, co lubiła i czerpała z tego radość. A przy okazji nie zapominała o nim do końca, bo przecież to właśnie tutaj się poznali.
Przechyliła wypełniony kolorowym shotem kieliszek i zacisnęła oczy, czując moc alkoholu. A potem je otworzyła i jej wzrok padł na miejsce w rogu baru. Miejsce, które było wolne. Miejsce, które zawsze należało do niego. I nie zwracała uwagi na to, co mówi do niej klient po czterdziestce, który najprawdopodobniej oferował jej kolejnego drinka. I nie słyszała nawołującego ją Joniego, który zorientował się, co się dzieje. I nie widziała nic, oprócz Jego, kręcącego się na swoim ulubionym stołku, wpatrzonego w kufel piwa, sączonego w oczekiwaniu na koniec jej zmiany.
- TEA!
Dopiero silne szarpnięcie za ramię obudziło ją z tego letargu. Znów zniknął, a przed sobą ujrzała twarz Joniego, z początku napiętą, jednak powoli łagodniejącą i ogarniętą troską.
- Dam radę. – Zapewniła go, spoglądając mu w oczy z tak dobrze znanym mu uporem. Uśmiechnął się blado, dostrzegając w jej zaciętym wyrazie twarzy tę starą Teę, która walczyła o wszystko do samego końca. Jego Teę. – Dam radę, Joni. Tego by chciał.



_____________________

Istny cud nad Odrą z nowym rozdziałem tutaj. A propos rzeki: powyższy twór prezentuje poziom dna i wodorostów. Ale opowiadanie żyje, spoko. Sam Anssi niekoniecznie, za co serdecznie go przepraszam. Sorry, koleś, pamiętaj, że Cię uwielbiam.
I sama już nie wiem, o co mi z tym opowiadaniem chodzi, ale muszę mieć takiego smuta na zapleczu. No chyba, ze chcecie jakąś tragedię na Shattered Ones, co?
Jeszcze szczególik dotyczący opowiadania, który jest taki, że potrzebuję Waszego skupienia przy czytaniu retrospekcji. Bo one, jak już pewnie zauważyłyście (-liście?) nie są w kolejności chronologicznej i właściwie będą się pojawiać adekwatnie do wydarzeń 'teraźniejszych', że tak to ujmę, czyli tak, jak będą chciały, o.

PS. Nie wiem, kiedy następny rozdział, ale myślę, że na pewno nie kolejne prawie dwa miesiące. Ostatnio dostaję groźby na papierze, w sensie na mailu, więc w obawie o swoje wątpliwej cudowności życie, postaram się sprężyć.

PS2. Tak, Mouse, mówię o Tobie.

PS3. Ale przynajmniej muzyka do rozdziału dobra!