Arsiesys
– At the end of all life.
-
Blokujesz mnie.
Jej
zachrypnięty, zmęczony głos odbił się od wilgotnych łazienkowych ścian,
rozdzierając przesiąkniętą obojętnością ciszę. Kapanie z kranu już dawno stało
się naturalnym dźwiękiem, na który nie zwracali nawet uwagi. Gorące powietrze kleiło
się do ich odkrytych ramion i twarzy, drżących ponad letnią taflą wody. Mokre
ubrania przylepiły się do skóry, ciążąc na niej i obsypując gęsią skórką.
Cisza. Głucha, pusta, wygodna. Mogła trwać wieczność, gdyby nie palące w język
słowa, które odbijając się w ich głowach, wywołały tępy ból. Chłód kafelek, do
których przywarła czołem nie pomagał tak, jak pozbycie się wszystkiego, co
wrzeszczało w jej umyśle.
-
Opadasz na dno i ciągniesz mnie za sobą.
Słowa
opuszczały jej spękane, zmartwiałe usta. Nie patrzyła mu w oczy. Utkwiła puste
spojrzenie w jednym punkcie na krawędzi wanny, nie chcąc widzieć jego twarzy.
Gdyby ją widziała, zauważyłaby, że jej słowa nie wniosły na nią żadnych zmian.
Wciąż tępo wpatrywał się w swoje imię, uwiecznione pod jej prawą piersią,
okrytą zaledwie cienkim stanikiem. W jego oczach nie było już tego blasku. W
jego oczach nie było już nic, poza poczuciem winy i powoli rosnącą nienawiścią
do samego siebie.
-
Najgorsze jest to, że nie umiem cię puścić. A może bardziej nie chcę, niż nie
umiem.
Wyprany
z emocji głos brutalnie ciął przestrzeń między nimi, pozostawiając świeże rany
na starych bliznach. Oboje krwawili i tonęli we własnym cierpieniu, którego nie
potrafili ukrócić. Żyli w błędnym kole, w którym to oni zadawali sobie rany i to
oni nawzajem je leczyli, bo nie było na to żadnego innego lekarstwa. Tylko on
wiedział, jak jej ulżyć. Tylko ona potrafiła zmniejszyć ból. Tylko oni sami byli
dla siebie ratunkiem, bo nikt inny nie był na tyle szalony, by zrozumieć jak
chora stała się ich miłość.
-
Chciałabym, abyś zniknął.
Gdyby
wtedy na nią spojrzał, dojrzałby spływającą po policzku łzę, która bezwiednie
spadła na jej dekolt i wmieszała się w coraz chłodniejszą wodę. Gdyby wtedy na
nią spojrzał, dostrzegłby drgające usta i przeszklone oczy, które przez te
wszystkie słowa nie miały odwagi na niego popatrzeć. Gdyby wtedy na nią
spojrzał, wiedziałby, że cierpi tak, jak on.
-
Ale nie umiem nie czuć cię nawet wtedy, gdyby ciebie nie ma. Do cholery, jesteś
pod moją skórą. Palisz mnie od wewnątrz. To nieludzkie.
Spięła
mięśnie i dla poczucia ulgi wbiła długie paznokcie w ramiona. Miała ochotę
wydrapać go spod skóry; chciała pozbyć się każdej jego części, która żyła w jej
całym ciele i wypalała bolesne piętno na jej duszy. Nie chciała go, jednocześnie
pragnąc go najbardziej na świecie. Kochała go do szaleństwa; może trochę na
pamięć, bo nie potrafiła go nie kochać. Żyła nim, bo nie umiała żyć bez niego.
I choćby zakończyli to tu i teraz, tak naprawdę nie uwolniliby się od siebie.
To było niemożliwe. Czuli się skazani na siebie już do końca, bo nie wyobrażali
sobie, jak mogliby nie być razem.
-
Nienawidzę tego, że tak bardzo cię potrzebuję.
Jeden.
Tylko jeden raz próbowali żyć bez siebie, starając się o sobie zapomnieć.
Myśleli, o naiwni, że po jakimś czasie przestanie boleć. Że opanują sztukę
niekochania się. Że nie będą tęsknić. Jak głupi wtedy byli, gdy wydawało im
się, że jednak da się funkcjonować bez niej i bez niego? I jak bardzo ich ciała
wrzeszczały z tęsknoty? Ile razy próbowali utopić wspomnienia w alkoholu? Ile
krzyku wysłuchały ich ściany, nim opadli z sił i przyznali się przed sobą, że
nie potrafią się od siebie uwolnić? Ile razy dziękował Bogu, że ją ma? Ile razy
szeptała mu do ucha dwa proste słowa?
- Nienawidzę
tego, że tak mocno cię kocham.
Bo
jej miłość każdego dnia zaciskała palce na jego szyi i odcinała dopływ
powietrza. Dusił się, ale w całym tym cierpieniu odnajdywał przyjemność, która
doprowadzała go do szaleństwa. Nieważne jak bardzo by bolało, nie chciał się
uwolnić. Jeśli akceptował ten ból, czy był już masochistą? Bo zdecydowanie tak
się czuł, gdy przyjmował kolejne ciosy i wciąż czekał na następne, nawet nie
starając się ich uniknąć.
Ściągnął
mokrą koszulkę i niedbale rzucił ją na podłogę. Był zmęczony – fizycznie i psychicznie.
Miał dość zarówno jej, jak i tej nocy. Wszystko w nim wrzeszczało, a nie miał
nawet sił, by powiedzieć coś więcej. Wstał i ociekając wodą, wyszedł z wanny.
Przez otwarte drzwi łazienki widziała, jak zamyka okno w sypialni, pozbywa się
dżinsów i na mokre ciało naciąga jedynie dresowe spodnie. Rejestrowała każdy
jego nawet najmniejszy ruch, ucząc się go na pamięć. Nieważne, że doskonale
wiedziała w jaki sposób odgarnia mokre włosy, lub jak przebiegają linie jego
mięśni na plecach, gdy je spina. Choć minęły już ponad dwa lata ich związku,
każdego dnia odkrywała go na nowo. Za każdym razem inaczej.
Usiadł
na łóżku, przygnieciony ciężarem wszystkich swoich win. Win, które tak naprawdę
nie były jego, ale które przyjął na siebie za karę, że nie potrafił sprawić,
aby znów była szczęśliwa. Aby oboje byli szczęśliwi. Nie dość, że męczyło go
własne cierpienie, czuł cały jej ból i rozżalenie. Wpatrywał się w swoje
dłonie, zastanawiając się, czego nie zrobiły, aby to wszystko wyglądało
inaczej. A potem spojrzał w okno, gdzie ujrzał własne odbicie – odbicie
mizernego, żałosnego człowieka, którego widok napawał go obrzydzeniem.
Ułożył
się na lewym boku, przykładając głowę do miękkiej poduszki. Nigdy nie czuł się
taki ciężki, a jednocześnie pusty w środku. Nie miał nadziei na prędki sen.
Myśli zbyt głośno krzyczały w jego głowie, aby mógł choć na chwilę odpocząć.
Właściwie nie miał nadziei na nic. Może tylko na to, że piekące pod powiekami
łzy nigdy nie wypłyną.
Tępy
ból głowy był nie do wytrzymania. Ilekroć nabierała powietrza przez nozdrza,
miała wrażenie, że czaszka jej eksploduje. I tylko przez chwilę pomyślała, że
wtedy uwolniłaby się od wszystkiego, co ją dręczy; że uwolniłaby się od niego.
Od niego i od obsesyjnej miłości, którą w żyły pompowało jej chore na niego
serce.
Zacisnęła
palce na krawędziach wanny, czując przypływ nienawiści do samej siebie. A potem
nadeszła kolejna fala silnego, obezwładniającego ją bólu.
* * *
Leniwie uniosła powieki, czując
przepływający przez całe jej ciało spokój. Chwilowy, ale jakże cenny.
Zatrzymała tlen w płucach, skupiając całą swoją silną wolę na braku oddechu.
Zabawne. O wiele prościej znosiła brak uruchamiającego funkcje życiowe gazu,
niż brak Jego. Bo to on był jej tlenem. To on sprawiał, że żyła. To jego czuła
w swoich płucach, gdy brała wdech. I to jego z nich wypuszczała, aby na nowo i
na nowo znów się nim zaciągać.
Jak miała zatem normalnie funkcjonować
bez swojego własnego tlenu?
Zaciskając palce na brzegach wanny
przebiła taflę ciepłej wody i nabrała dużą dawkę powietrza w usta. Tak, jakby
coś miało się zmienić, rozejrzała się po łazience. Nic. Wciąż te same rzucone
na podłogę ubrania, zaparowane lustro i unoszący się w powietrzu zapach
karmelu. Zagarnęła mokre włosy do tyłu i oparła głową o kafelki, wbijając wzrok
przed siebie.
Tlen. Uzależnił ją od siebie. Stał się
jej bezwarunkowym narkotykiem; takim, jak dla człowieka jest powietrze.
Potrzebowała go do życia cały czas, chwilami o tym zapominając. I może właśnie
dlatego nie potrafiła uwolnić się od niego, nawet wtedy, gdy bardziej ją
zatruwał, niż pozwalał normalnie funkcjonować.
To nie zawsze wyglądało tak idealnie,
jak mogło się wydawać. Wielokrotnie wypuszczali siebie nawzajem z rąk przez
głupotę, pozwalając, aby nienawiść przejęła nad nimi kontrolę. Tak, było w nich
coś chorego; coś, co trzymało ich cały czas przy sobie nawet wtedy, gdy
wiedzieli, że lepiej będzie to po prostu zakończyć. Ale nie potrafili. A potem
zwykła nieumiejętność przerodziła się w dobrowolne cierpienie, które przynosiło
przyjemność. Wiedzieli, że to ich w końcu wykończy, a jednak brnęli w to dalej.
Skąd ta determinacja, skoro to uczucie wyżerało ich od środka? Skąd ta miłość,
której już nie potrafili zdefiniować? Dlaczego tak bardzo bali się życia bez
siebie, skoro wydawało się o wiele prostsze i lżejsze?
I dlaczego nawet w tej ostatniej chwili
nie dostali szansy, aby to naprawić?
Drżąc z chłodu, objęła ramionami kolana.
Czuła na sobie przytłaczający ciężar panującej w mieszkaniu ciszy, niezagłuszającej
pojawiających się wyrzutów sumienia i ponownie tlącej się w jej sercu
nienawiści? Nienawiści, która tym razem była skierowana w jej kierunku. Jej i
tylko jej. Bo przez cały ten czas to wszystko siedziało wyłącznie w niej samej.
Nienawidziła siebie za tę miłość do niego, ale to jednak jego wciąż nazywała
winowajcą.
A winna była też ona.
Skuliła się jeszcze bardziej,
przycisnęła lewy policzek do kolana i spojrzała w stronę otwartych drzwi. Puste
łóżko czekało na nią, aby otulić ją chłodem pościeli i przypomnieć jej, że tej
nocy znów będzie sama. Tak, jakby o tym nie pamiętała i nie dostrzegała swojej
samotności w każdej chwili. Jakby przygotowywana dla jednej osoby poranna kawa
nie była wystarczającym dowodem na to, że nic już nie ma sensu. Miała już dość
roztrzaskiwania wszystkich niepotrzebnie wyjętych w chwili zapomnienia kubków
dla dwojga. Nie chciała już nigdy więcej kupować w sklepie jego ulubionych
żelków. Musiała wyrzucić drugą poduszkę.
Powinna w końcu się przyzwyczaić i
skupić na sobie.
* * *
Opadała,
nawet nie walcząc z siłą grawitacji, która ciągnęła jej zmęczone ciało w dół
Nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie. Nareszcie czuła ten upragniony
spokój, który owiał jej umysł i pozwolił nie bać się nagłego zderzenia z dnem.
W końcu czuła się taka lekka, gdy spadała, a przyjemny chłód koił jej palącą
skórę.
Długie
włosy falowały wokół jej głowy i przyjemnie ocierały się o zmarznięte policzki.
Biała, cienka sukienka unosiła się nad jej ciałem, tak, jak wyciągnięte do góry
ramiona. Zupełnie tak, jakby czekały, żeby ktoś je złapał.
Przez
zamknięte powieki czuła uderzające w nie jasne światło, które bardzo powoli
oddalało się od niej i tonęło gdzieś tam na górze. Promienie słabły. Coraz
wyraźniej odczuwała otulające ją lodowate zimno, które delikatnie cięło skórę
na jej ramionach i udach. Nie bolało. Już nic jej nie bolało. Czuła tylko
kompletnie irracjonalnie ciepło, które promieniowało od jej serca i rozchodziło
się po całym ciele.
A
więc to już? To ta chwila? Tak się właśnie umiera?
Jej
powieki drgnęły, pchnięte chęcią spojrzenia w stronę nieba po raz ostatni.
Powoli je rozchyliła, a delikatne światło załaskotało jej pomniejszające się
źrenice. Gasło… Ona gasła. Traciła kontakt i czucie w koniuszkach palców…
Jeszcze raz spojrzała w stronę światła. Nie wiedziała, czy to igrająca z nią
wyobraźnia, ale gdzieś na końcu dojrzała niewielki, czarny, zbliżający się do
niej punkcik. Po raz pierwszy odczuła strach, ale nie potrafiła już się
poruszyć. Pozostało jej tylko czekać. Opadając coraz niżej, utkwiła zamglone
spojrzenie w obiekcie. Był blisko, ale niewystarczająco.
To
wszystko…
Ciężkie
powieki opadły w tym samym momencie, w którym poczuła silne szarpnięcie i
sztyletujący całe zmartwiałe ciało ból. Gdzieś w oddali usłyszała swoje imię,
nawołujące ją coraz głośniej i bardziej rozpaczliwie. Ktoś przyciskał swoje
usta do jej zemdlonych warg i napełniał ją ciepłym powietrzem. Raz po raz.
-
TEA!
Oblewający
go zimny pot wywołał strach, który tylko na sekundę sparaliżował wszystkie jego
mięśnie. Wskoczył do wanny i chwycił ją za ramiona, ciągnąc jej blade, zupełnie
bezwładne ciało do góry. Opierała mu się, jakby nie chciała tego ratunku.
Krzyczał jej imię w nadziei, że zareaguje, ale wciąż słyszał tylko swój
drgający głos. Nawoływał pomocy, ale nikt go nie słyszał. Zgarnął z jej twarzy
włosy i w jednej chwili ogarnęło go rozdzierające przerażenie, gdy dostrzegł
zamknięte powieki i sine wargi.
-
Tea! Tea, otwórz oczy, spójrz na mnie… - Błagał, trzymając jej policzek i lekko
nim potrząsając. Przysunął ucho do jej ust i niemal krzyknął, gdy nie poczuł na
twarzy oddechu. – Tea, do cholery!
Raz
po raz przyciskał swoje wargi do jej, z całej siły starając się zapanować nad
sobą. Cały dygotał, gdy przekazywał jej swój tlen, w napięciu czekając, aż coś
się stanie. Łamiący ból w klatce piersiowej wzrastał z każdą, nie przynoszącą
efektów sekundą. Walczył o nią, nie dopuszczając do siebie żadnej,
jednoznacznej myśli, która błąkała się gdzieś z tyłu jego głowy. Odrzucał ją.
Odrzucał wszystko, co mogłoby wskazywać na jedno.
-
Oddychaj! Oddychaj! – Krzyczał, czując wpadające pomiędzy jego zmęczone już
wargi łzy. – Niech mi ktoś pomoże!
Odpychał
otaczającą go silnymi ramionami bezradność i cały czas próbował. Nie poddawał
się. Nie mógł tego zrobić tym razem. Obiecał sobie, że już nigdy, NIGDY, nie
pozwoli jej odejść.
-
Tea, otwórz oczy, obudź się… - Załkał w jej wargi, po raz kolejny próbując
wypełnić jej płuca swoim oddechem. – Nie zostawiaj mnie, zostań, Tea…
Gwałtowny
wstrząs podrzucił jej niewielkim ciałem, gdy spomiędzy jej ust wydostał się
pierw cichy charkot, zastąpiony przez spazmatyczne próby nabrania powietrza.
Rozwarła powieki i utkwiła przekrwiony wzrok w suficie, zanosząc się duszącym
kaszlem. Znieruchomiał, patrząc na nią szeroko otwartymi, zaszklonymi oczami, w
których wciąż gromadziło się przerażenie. Cały się trząsł, gdy dziękując Bogu,
przyciągnął ją do siebie i przycisnął jej głowę do swojej klatki piersiowej. Oddychała
w jego ramionach, czuł pod sobą jej bijące serce i lodowatą dłoń we włosach.
-
Anssi…
-
Coś ty sobie myślała… - Wyszeptał rozpaczliwie drgającym głosem. Przywarł
ustami do jej czoła i przymknął oczy, chłonąc jej zapach i delikatnie kołysząc
ją.
- Zakręciło
mi się w głowie…
Odchylił
jej głowę i trzymając w dłoniach jej twarz spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Ułożyła zemdlone usta w blady uśmiech, spoglądając na niego spod
półprzymkniętych powiek.
- Zakręciło
ci się w głowie… – Powtórzył ledwo dosłyszalnie i pokręcił głową. – Ty
wariatko. Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało, rozumiesz?
Wolno
mrugnęła w potwierdzeniu i resztkami sił sięgnęła do jego mokrego policzka, na
którym pojawiła się jedna słona kropla. Starła ją kciukiem, czując roznoszące
się po jej wnętrzu ciepło, które emanowało na zewnątrz.
-
Nigdy więcej mi tego nie rób – poprosił, na co skinęła głową. – Tak cholernie
cię kocham.
Wtedy
właśnie zdał sobie sprawę, że życie bez niej nie jest możliwe. Nieważne w jaki sposób
zostaliby oddzieleni; czy byłaby to jedna decyzja, czy śmierć, nie potrafiłby
normalnie funkcjonować, gdyby nie było jej obok. Zdawał sobie sprawę, że ta
niezdrowa zależność od drugiej osoby kiedyś wyniszczy ich oboje, ale dopóki
tliło się w nim to silne uczucie do niej, był w stanie znieść wszystko. Wszystko,
aby budzić się i zasypiać tuż obok niej; by widzieć jej uśmiech i móc trzymać
ją w ramionach. Aby być z nią, kochać ją i dawać jej wszystko, czego będzie
potrzebować. Nieważne, za jaką cenę. Nawet, jeśli byłoby nią jego własne życie.
______________________
A żem zmaściła tę ostatnią część… Za
dużo Britney.
Bo ogólnie tutaj chodzi o to, że ten
związek był chory i bywało dobrze i gorzej. Albo całkiem źle, w zależności, jak
sobie stopniujecie poziom zła. I zanim każecie mi zmienić dilera powiem, że
zrobiłam sobie psycho-test, w którym mam zadatki na seryjnego zabójcę. Także
wiecie.
No i co? Mówiłam, że następny rozdział
będzie szybciej?
A czwóreczka jeszcze w tym miesiącu.
Uściślając – 29 listopada, po drugim konkursie w Kuusamo, co by tak ten finlandzki
klimat zachować.
Kto się jara razem ze mną, że za tydzień
pierwsze kwali? :D
PS. Ankietka na dole. I naprawdę serce
mi rośnie, jak skrobiecie kilka słów, chociaż takich, czy Wam się to podoba,
czy nie.
Myślałam, że ostatnim rozdziałem doprowadziłaś mnie do stanu, w którym mogę jedynie zbierać szczękę z podłogi i swój komentarz wyrazić poprzez zaserduszkowanie całego możliwego miejsca tutaj. Tym rozdziałem pobiłaś poprzedni, a ja po prostu nie mam słów, aby wyrazić wszystkie myśli, emocje i zachwyty, które towarzyszyły mi podczas czytania tego cudeńka. Naprawdę to opowiadanie jest po prostu nieziemsko idealne.
OdpowiedzUsuńI oczywiście nie jest to mój główny komentarz, z tym przybędę jak moja szczęka choć odrobinkę odklei się z podłogi,a ja odnajdę język w buzi.
Cudo! Istne cudo!
A Britney jest fajna, a Everytime jest naprawdę poruszającą piosenką. jedna chyba z jej najlepszych.
No to jestem, choć tak naprawdę w mojej głowie wciąż istnieje tylko jedno wielkie WOW. Rozłożyłaś mnie na łopatki tym rozdziałem. Normalnie nokaut. Posłuchałam sobie jednak inspiracji i poczytałam o filmie, którego zupełnie nie znam, ale czuję, że bardzo chcę go obejrzeć i powiedzmy, że jestem odrobinkę mądrzejsza. Cieszę się jednak, że nie zrobiłam tego wcześniej, bo dzięki temu mogłam po każdym rozdziale zbierać szczękę z podłogi i na nowo układać sobie w głowie wizję tej historii.
UsuńPo prologu spodziewałam się czegoś o jednostronnej miłości. Jednonocna przygoda, która miała nic nie znaczyć, ale w rzeczywistości przekształciła się w obsesję. Jednostronną, bo tutaj faktycznie mamy obsesję, ale nieco innego rodzaju. Chyba gorszą.
Jedynką wywróciłaś ten mój światopogląd do góry nogami. Tea i Anssi bardzo się kochali. Owszem, pod koniec działo się coś złego, coś co ich poróżniło, ale wydawało mi się, że mamy doczynienia raczej z takim big love, a nie BIG LOVE. Sądziłam że byli szczęśliwi zanim stało się to coś, co ich podzieliło i ostatecznie doprowadziło do tragedii. Poprzednim rozdziałem tylko utwierdziłaś mnie w tym przekonaniu. Byłam pewna, że największym bólem tej historii będzie śmierć Anssiego i konieczność pogodzenia się z jego odejściem. No i częściowo tak będzie, ale przecież znacznie bardziej pokręcone, bo jego odejście to brak niezbędnego do oddychania tlenu, ale jednocześnie wdzierającej się do płuc trucizny.
O tak, tym rozdziałem znów całkowicie zmieniłaś moje wyobrażenie tego opowiadania. W dodatku w taki sposób, że długo nie mogłam się otrząsnąć. Ta ich chora miłość, te wszystkie uczucia kłębiące się w tej łazience niczym para. O właśnie tak, czułam się jakbym siedziała w tej łazience, a gorąca para przygniatała mnie tymi ich żywymi, skłębionymi i niesamowicie ciężkimi emocjami. Chciałam razem z Teą wydrapywać Anssiego spod jej skóry. Zrobić coś, żeby ta para przestała parzyć, dusić, oplatać do kompletnego bezruchu, bezdechu. A jednocześnie miałam świadomość, że kiedy jej nie będzie, to zrobi się zimno, nieprzyjemnie, pusto.
Taka moja wyobraźnia, która złączyła sobie przestrzeń małej łazienki z ich uczuciami, emocjami i jej słowami. Miłość, która dusi, rani, sprawia ból a zarazem daje ciepło, błogość i pozwala w ogóle oddychać. To jest właśnie wyższość słowa pisanego nad obrazem. Szczególnie kiedy ktoś potrafi tworzyć tak sugestywne, żywe i plastyczne opisy przeżyć, a Ty robisz to po prostu perfekcyjnie. Każde uczucie, każda myśl trafiają prosto w serce czytelnika, a ból i cierpienie są tak prawdziwe, jakby samemu się je czuło. Kocham to, choć przeraża mnie myśl o tym dole, o którym mi pisałaś.
Ciekawi mnie jednak jak to wszystko się podziało i po opisach filmu, czy to nie Tea zabiła Anssiego. Nie, dobra, tej opcji nie biorę pod uwagę. Po końcówce tego rozdziału myślę jednak, że Anssi mógł zabić się przez Teę.
Zresztą już chyba przy jedynce zrodziła mi się taka myśl. Tylko wtedy było to - przez rozstanie z Teą. Sądziłam, że może zaczął szaleć po rozstaniu, żyć na krawędzi i się doigrał. Teraz myślę, że zrobił to dla niej. Poświęcił własne życie, aby ją uratować. Przynajmniej tak mnie zasugerowały te ostatnie słowa. Wciąż jednak nie umiem rozgryźć tego, czy te wcześniejsze obrazy ich miłości, te wspomnienia – poza prologiem, bo to był taki całkowity początek, więc chyba on był prawdziwie prawdziwy – to był jeszcze taka zwyczajna, czysta i normalna miłość, czy oni od dawna byli nieszczęśliwi i tylko się ranili, ale na zewnątrz wyglądali na najbardziej szczęśliwych ludzi na świecie, zakochanych i nie widzących nic wokoło. A jeśli to wcześniej to była zwyczajna, silna ale prawdziwa miłość,a nie chora obsesja, to co się wydarzyło, że przekształciła się ona w taki układ. Czy w ich życiu mogło wydarzyć się coś takiego, co sprawiło, że naprawdę tylko on potrafił zrozumieć jej ból, a ona jego? To same uczucia tak się zapędziły i zamknęły ich w klatce, czy może jednak był jakiś bodziec? Ciekawi mnie to, bardzo ciekawi. Czy to coś, co rodzi się w człowieku samoistnie, czy musi coś się wydarzyć. Czy można po prostu pokochać kogoś za mocno? Oni na pewno kochali się za mocno. W taki sposób, że krzywdzili się tą miłością, a zarazem nie potrafili bez siebie żyć.
UsuńAle teraz Tea musi się tego nauczyć. Musi tłuc te wszystkie kubki, kiedy wyciąga dwa na poranną kawę i musi spać mając obok siebie ziejącą chłodem pustkę i to chyba właśnie była mimo wszystko najbardziej kłująca serce scena. Może nawet bardziej od Anssiego walczącego całymi siłami o Teę, która omal się nie utopiła. Bo teraz Tea ma tę swoją wolność, puściła tę dłoń, która ciągnęła ją za sobą na dno, a jednak najbardziej tęskni za tym więzieniem ich wspólnych, duszących uczuć.
Zaskoczyło mnie to, że Tea obwinia Anssiego o to co złe w tym ich związku, a dla mnie to właśnie Tea bardzo ciągnęła ich na to dno, że to ona była bardziej szalona w tym związku, a on po prostu kochał ją całym sobą. Przynajmniej tak odebrałam tę scenę z jej próbą utopienia się i to co mówił i myślał o życiu z nią i bez niej.
Eh, no właśnie. On sobie nawet nie mógł tego wyobrazić, że musiałby się nauczyć żyć bez niej, a ona teraz musi to zrobić.
Nie wiem, co mogę jeszcze napisać. Po prostu zachwycasz mnie każdym rozdziałem, każdym słówkiem. Po prostu wszystkim. Czekam zatem niecierpliwie na 29 i nowy rozdział :D
Wow... Brak mi słów...
OdpowiedzUsuńByli tak cholernie chorzy na obsesyjną miłość, że to w końcu musiało ich wykończyć.
Nic więcej na tę chwilę nie powiem, bo jakoś nie potrafię. Pewnie przybędę z prawdziwym komentarzem w nocy, jak będzie wokół mnie nieco ciszej i będę mogła w spokoju sobie poryczeć.
Ok. Chyba nieco ochłonęłam i mogę spróbować napisać w miarę składny komentarz. Ale co z tego wyjdzie, to nie mam pojęcia.
UsuńPrzede wszystkim od początku tego opowiadania ( a właściwie odkąd nadałaś mu ten tytuł, bo o ile dobrze pamiętam, to na początku był inny, chyba po angielsku) zastanawiało mnie to, jak chcesz to wszystko poprowadzić, a raczej, jak chcesz wypełniać konwencję zawartą w piosence przewodniej i cytacie, który z niej pochodzi i jest tytułem. Oglądałam "Big love" i nurtowało mnie, co znajdę tutaj. I chyba dostałam to, czego po części się spodziewałam, coś co mocno mi się wdarło do umysły, głównie przez Twoje sprawne, bardzo realne pomysły. Znów mogłam czuć to, co Tea, niemal chłód wody, zapach Karmelu, widzieć Anssiego przed sobą.
Miłość i nienawiść, to najgorsze połączenie. Uzależnia, nie pozwala odejść, mimo, że coraz wyraźniej dostrzega się, że cała ta cholerna miłość coraz bardziej nas wykańcza, wymaga coraz większych poświęceń, że zapominamy przez nią, jak to jest żyć normalnie. Druga osoba staje się narkotykiem, a to nigdy nie może skończyć sie dobrze. No i trochę sobie poryczałam, a co. Nikogo nie ma w domu, więc mogę.
Zastanawia mnie, w którym momencie to ich uczucie przestało być zdrowe, a przeistoczyło się w tak toksyczną mieszankę. Chyba nie było takie od początku. Na początku chyba było tylko ogromne zauroczenie, a potem ślepa miłość nie pozwalała na odejście. Ta wzmianka o tym, że raz próbowali żyć bez siebie i się nie udało, chyba mówi nam wszystko. Byli uzależnieni od siebie, od swoich wad, win i kolejnych błędów. A tych, jak mniemam, było dużo. Tea nazywa Anssiego winowajcą, ale prawdą jest, że w takim układzie wina rozkłada się po równi, jedno ciągnie drugie w dół, na zmianę, zależnie od aktualnego stanu. Jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko dokładnie przebiegało i wreszcie, jak to zostało przerwane, w którym momencie.
I jeszcze to: "Aby być z nią, kochać ją i dawać jej wszystko, czego będzie potrzebować. Nieważne, za jaką cenę. Nawet, jeśli byłoby nią jego własne życie."
Nie wiem, dlaczego, ale przeszedł mnie dreszcz, gdy to przeczytałam.
Więc czekam jeszcze bardziej niecierpliwie, niż zazwyczaj, na następny rozdział i ściskam mocno! :*
Dobra czas w końcu ci tu coś napisać. W ogóle czas wszystkim coś napisać, bo się ostatnio opuściłam w komentowaniu. Leń mnie naszedł i trzeba go pokonać. Ale wracając:
OdpowiedzUsuńTe wszystkie wspomnienia Tei potrafią wywiercić dziurę w sercu. To, jak ona nie może pogodzić się z faktem, że go nie ma i nawet pocieszenie najlepszych przyjaciół nie pomoże. To, jak próbuje się wziąć w garść, ale gdziekolwiek nie pójdzie wszystko przypomina jej Anssiego. Nawet praca. To trochę paradoksalne, bo miejsce pracy najczęściej kojarzy się z przykrym obowiązkiem, odrobieniem pańszczyzny, ale dla niej to będzie i pozostanie najpiękniejsze miejsce, bo tam go właśnie poznała. I Anssi, który w tym rozdziale po prostu skradł moje serduszko absolutnie i nawet pomimo tego, że nie żyje i to przez niego Tea tak cierpi to pozostanie moim ukochanym bohaterem. To, jak pomimo tego co mu powiedziała uratował ją przed tym co chciała zrobić. Może i to była obsesja, ale się kochali i dalej kompletnie nie wiem co myśleć o tej śmierci Koivuranty. Co on takiego zrobił, że sama Tea po części była wina.
A i Ems niech pamięta, że Anssi i Suomi jej nie wybaczą tego co mu zrobiła!
Napisałam piękny komentarz, a potem coś nacisnęłam, przeglądarka się wyłączyła, komentarz zniknął w eterze. Nie lubię i rozpaczam ;__;
OdpowiedzUsuńGeneralnie, wróciłam i nawet przeczytałam rozdział drugi raz, co by ten komentarz był bardziej konstruktywny. Jednakże włączyłam przy tym tą niesamowitą piosenkę, która razem z rozdziałem daje piorunujący efekt. Cóż, znowu zostałam powalona na łopatki. Opowiadanie vs Cam 2:0
W każdym bądź razie z każdym kolejnym rozdziałem historia Tei i Anssiego wydaje się być coraz bardziej skomplikowana i coraz mniej oczywista. Ich miłość ma wiele różnych odcieni, ale bynajmniej nie znaczy to, że jest kolorowo, cudownie, z jednorożcami i tęczą. Wręcz przeciwnie. Z jednej strony ich miłość jest piękna - w końcu nie tak często można spotkać tak mocne uczucie. Ale z drugiej strony ta miłość jest aż za mocna. Stała się wręcz destruktywna, toksyczna. Oboje zaczęli się zatracać, przestali postrzegać się jako dwie odrębne, indywidualne osoby. Bez Anssiego nie ma Tei i na odwrót. W tym swoim związku doszli do tego etapu, gdzie przestali wyobrażać sobie siebie bez tej drugiej osoby. A życie przecież bywa nieprzewidywalne i kiedyś tej drugiej osoby może zabraknąć.
I zabrakło. I, jak widać, Tei nie jest, delikatnie mówiąc, łatwo. Właściwie rozpadł się jej cały świat, a ona nie umie odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Wydaje mi się, że najsłuszniejszym wyjściem będzie, jeśli Tea zdefiniuje się na nowo, przestanie widzieć siebie jako cząstkę Annsiego, przestanie uzależniać się od drugiej osoby.
To tyle jeśli chodzi o konstruktywny komentarz (konstruktywność sponsorowane przez dzisiejsze dające do myślenia ćwiczenia z filozofii </3). Teraz przechodzimy do tej części, w której Cam się zachwyca aka mojej ulubionej części.
Po pierwsze podziwiam ludzi, którzy tak genialnie piszą w narracji trzecioosobowej (co jest spowodowane tym, że 3 osoba to moja zmora).
Po drugie, to opowiadanie jest idealne na jesienną depresję i Weltschmerzeny. W cierpieniu Tei można znaleźć swoiste pocieszenie, co jest takie, no wiesz.
A po trzecie, jest idealnie, zaczynając od piosenki, a kończąc na ostatniej kropce rozdziału. Z uznaniem i uściskami
Ja.
PS. Napisałam poważny komentarz bez praktycznie żadnych emotek, więc na koniec wstawię ci serduszko! ♥
Okeej, długość komentarzu mnie poraziła, dawno takiego nie machnęłam. Aż zachwycam się samą sobą ;33
UsuńWygrałaś. <3 Dziękuję pięknie za cudowny komentarz, mam nadzieję, że podobne emocje będą towarzyszyć aż do samego końca. :)
UsuńA utwór jest fantastyczny. Nie mogłam go nie umieścić w tym rozdziale. Za dużo w nin tej dramaturgii i emocji. ściskam!
Podoba się. Bardzo, bardzo.
OdpowiedzUsuńWiesz, że kocham Thomasa i Nelę, tak w ogóle to za nimi tęsknię i domagam się ich powrotu ( wiem, moja zdanie mało co znaczy ) ale tutaj poznaję Cię od innej strony i cholera jasna, czy ty we wszystkich odmianach i stylach jesteś tak cholernie dobra? To kipiące, a wręcz spływający emocjami opowiadanie, a jak do tej pory, w szczególności ten rozdział jest niesamowity! Nie wiem czy kiedykolwiek, ktokolwiek potrafił w tak doskonały sposób opisać toksyczną miłość, dwojga ludzi, którzy ratowali się niszcząc nawzajem. To jest obłędnie genialne, kobieto! Nie wiem czy masz tego świadomość, że wgniotłaś mnie w fotel tak, jak jeszcze nikt? I piszę to z pełną świadomością i bez przesady! Tak bardzo czułam cały ból i Teę, przesiąkając nią i to było fantastyczne!
OdpowiedzUsuńTeraz dopiero widać, że to nie jest zwykła strata ukochanego i to jeszcze nie do końca wyjaśniona, przecież nie poznaliśmy wszystkich okoliczności, a moją ciekawość o ich przeszłości potęguje to, że jak było tutaj wspomniane, że nawet w tej ostatnie chwili nie byli wstanie tego naprawić.
Powiem Ci z rączką na sercu, że za Anssim nie przepadam zbytnio, nie że go nie lubię, ale nie kocham, ale tutaj wznosi się na piedestał i to dzięki Tobie! :)
Chylę czoła, kłaniam się nisko, ucząc się od ciebie!
Pozdrawiam gorąco <3
Twoje zdanie znaczy naprawdę bardzo duże! Nela i Thomas wracają za tydzień, już niedługo, jeszcze odrobinę cierpliwości :) I bardzo dziękuję za każde dobre słowo, serce rośnie, uśmiech przylepia się sam do buzi i po prostu samo szczęście, że Wam się to podoba. Bo szczerze bałam się reakcji i bardziej spodziewałam się pukania w czoło, niz pozytywnych opinii,,tak więc dziękuję. To naprawdę wiele dla mnie znaczy!
UsuńSeryjny morderca mówisz :D
OdpowiedzUsuńFajnie, że to opowiadanie jest zupełnie inne, bo dzięki temu można zobaczyć od innej strony. Chyba już pisałam, że to nie do końca moje klimaty, ale nie da się ukryć, że piszesz bardzo dobrze i potrafisz przekonać do tego co piszesz nawet takich jak ja - z innych klimatów.
I jeszcze bardziej mnie intryguje jak to dalej poprowadzisz i co tak naprawdę się między nimi wydarzyło.
Skoro serce Ci od tego rośnie, to ja również naskrobię. Może nie będzie to jakiś najbardziej rozbudowany komentarz, ale...
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Piszesz w naprawdę dobrym stylu. Wiernie oddajesz ich uczucia. Czuję się niemal tak, jakbym to widziała. A zdarza mi się to niezmiernie rzadko podczas czytania internetowych "wymysłów".
Ich uczucie jest po prostu... nie z tej ziemi. Chyba nie ma słów na opisanie tej gamy przeróżnych odczuć. Niby tylko miłość, a jednak taka ogromna siła. Z ogromnej siły niestety została również samotność i pustka, no niestety.
Nie przeczytałam jeszcze poprzednich rozdziałów, ale nadrobię. Przysięgam z ręką na sercu.
Pozdrawiam^^