* * *
-
Ciii, spokojnie, oddychaj, no już, w porządku, ciii…
Ale
ona już nie miała sił, bo nic nie miało być w porządku. Przełyk ją palił, płuca
jakby nagle straciły połowę swojej pojemności, a każda próba zaciągnięcia się
tlenem kończyła się ogromnym bólem w klatce piersiowej. Dusiła się, chcąc
nabrać przez drżące usta trochę powietrza, ale nawet to było za trudne. Dławiła
się własnymi łzami, a całe ciało bezwładnie poddawało się drżeniu, choć w
mieszkaniu panowała wysoka temperatura. Najzwyklejsze funkcjonowanie stało się
niewyobrażalnie trudne. Wydawało jej się, jakby każda tkanka, każda komórka i
każdy mięsień płonęły od niefizycznego bólu, który wypalał ją od wewnątrz i
całkowicie odcinał od rzeczywistości.
Czuła
oplatające ją od tyłu ramiona Sari, która zgarniając z jej czoła mokre włosy,
drżącym z nerwów półgłosem, starała się ją jakoś uspokoić. Jak przez mgłę
dostrzegała klęczącą przy łóżku Kiirę, która ściskała jej dłoń i wręcz błagała,
by już przestała.
-
Tea, Kochanie, tak nie można. Musisz być silna. Dla niego.
Co
ona mogła wiedzieć? Czy kiedykolwiek czuła rozrywający wnętrzności ból, który z
minuty na minutę był coraz silniejszy, choć mogło się wydawać, że gorzej już
być nie może? Czy zdawała sobie sprawę, że w swojej głowie Tea jest sama jedyna
przeciwko zacieśniającemu dłoń na jej szyi cierpieniu?
- Szybciej
nie mogłem. – Nagle drzwi mieszkania otworzyły się gwałtownie i do środka
wparował Joni. Rzucając wszystko, co miał w rękach podbiegł do łóżka i złapał
Teę za ramiona, próbując skierować jej zamglone spojrzenie na siebie. – Hej,
Skarbie, to ja, spójrz na mnie. Tea, proszę, otwórz oczy, popatrz na mnie!
Energicznie
pokręciła głową, zaciskając powieki z nadzieją, że już nigdy nie będzie musiała
ich otwierać; że już nigdy nie zobaczy świata bez Niego. Spomiędzy drżących
warg wydostawał się dławiący bełkot, zlepek niezrozumiałych dla nikogo słów, z
których tylko jedno brzmiało wyraźnie.
-
Anssi nie przyjdzie.
Szarpnęła
się, czując napływającą wraz z tymi słowami adrenalinę. Sari natychmiast
przyciągnęła ją do siebie i płakała razem z Teą, bo i nad nią bezradność powoli
brała górę. Spojrzała w kierunku Kiiry, która wolną dłonią otarła policzki, drugą
wciąż splatając z palcami Nevalainen. To wszystko zaczynało być ponad ich siły.
Powoli przestawali dawać sobie radę z całą tą sytuacją, nie potrafiąc być
dostatecznym wsparciem dla własnej przyjaciółki. Od trzech miesięcy starali się
ją pozbierać, jakoś posklejać, postawić na nogi i nauczyć żyć dalej, ale
ilekroć Tea stawiała jeden krok do przodu, jedno wspomnienie cofało ją o dwa.
Joni
z wielki bólem obrzucił spojrzeniem leżące na ziemi trzy, wykonane
ultrasonografem zdjęcia i zacisnął powieki, czując pod nimi szczypanie.
-
Zostawcie… Zostawcie… Nie chcę… Już nie… - Bełkotała, zasłaniając twarz dłońmi
i kręcąc głową. Sari przytuliła twarz do jej pleców, chcąc ją tym uspokoić, ale
bez skutku. – Sama… chcę… być… chcę… zostać… sama…
-
Nie możesz zostać sama. Nie zostawimy cię, nie licz na to. – Kiira wyciągnęła
rękę w kierunku przedramion Tei, ale ta się odsunęła. – Chcemy ci pomóc…
-
NIE CHCĘ! – Wrzasnęła, aż poczuła w krtani ból. Cała zesztywniała i wbiła
przekrwione spojrzenie w Kiirę. – NIE CHCĘ!
- Tea…
- Dosyć!
Mam już dosyć! Zostawcie mnie! – Tym razem wykonała gwałtowniejszy ruch i
wyrwała się z uścisku Sari, stając na środku pokoju. Jej oczy pociemniały,
opuchnięta twarz w świetle lampki wydała się upiorna, a palce skostniały i
przypominały szpony. Cała się trzęsła, czując szybciej przepływającą w żyłach
krew i zimny pot, spływający po plecach, moczący jedną z jego koszulek.
Oddychała nienaturalnie szybko, a brak miarowości przeszkadzał jej w mówieniu.
– Nie potrzebuję tego wszystkiego. Nie potrzebuję waszego trzymania za rękę,
domowych zupek i mówienia, że będzie dobrze, bo, do cholery, nic nie będzie dobrze
i każdy z was o tym wie! Mam dość, nie widzicie?! – Wykrzyczała, a zachodzące
mgłą spojrzenie utkwiła w napiętej twarzy Joniego. – Nie rozumiem. - Dodała
ciszej, kręcą żałośnie głową, ale szybko zacisnęła zęby i spojrzała na nich z
obrzydzeniem. – Nienawidziliście go! Robiliście wszystko, żeby nas rozdzielić!
A teraz, kiedy nareszcie się udało, wy przychodzicie i mówicie, że wszystko się
ułoży?! Żebym była silna, bo on właśnie tego by chciał?! Nigdy nawet nie
staraliście się go poznać, więc gówno wiecie, czego on by chciał! Zawsze
widzieliście w nim tylko wroga, nic więcej!
-
Tea, wiemy, że jesteś zdruzgotana, ale…
-
Nic nie wiecie, nic! – Krzyknęła, ostatkiem siły cofając się przed rzuceniem
się na Sari. – Założę się, że jesteście teraz szczęśliwi!
-
Jesteś niesprawiedliwa. – Joni posłał jej długie, spokojne spojrzenie.
-
Możliwe. Ale to nie zmienia faktu, że wszyscy tylko czekaliście, aż zniknie z
mojego życia.
-
Jak możesz tak mówić wobec tego, co się stało. – Syknęła Kiira, podnosząc się z
kolan i patrząc na Teę z rosnącym rozżaleniem. – Żadne z nas nigdy nie chciało,
aby to się tak skończyło!
-
Ale się skończyło. Zadowoleni? Nie ma go. NIE MA. I już nie wróci!
-
Porozmawiamy, gdy ochłoniesz. – Zarządził Joni i zgarnął z podłogi swoją
kurtkę. – I gdy w końcu wyjdziesz z mieszkania. Na litość boską, minęły trzy
miesiące!
- Mogą
minąć nawet trzy lata…
-
I dalej będziesz siedzieć zamknięta w czterech ścianach, zakopana w pamiątkach
i będziesz udawać, że życie nie toczy się dalej? – Mattil spojrzał na nią z
nieukrywanym żalem. W końcu i w nim coś pękło i już nie miał sił, aby kryć się
ze wszystkim tym, co działo się w nim od chwili sprzed trzech miesięcy. –
Proszę bardzo, ale nie miej później żalu do żadnego z nas, za to, że nie
próbowaliśmy postawić cię na nogi. Nie mów, że nas przy tobie nie było, że w
ogóle nas to nie obeszło, bo obeszło i to bardzo. Ale ty sama siebie pogrążasz,
sama z powrotem pakujesz się w to cierpienie, odcinając od siebie wszystko i
wszystkich. Nie jest mi łatwo patrzeć, jak nikniesz w oczach, ale bez twoich
chęci będziesz gniła w swoim nieszczęściu do końca życia.
Może
wiedział, może nie, ale jego słowa wbiły się w serce Tei niczym odłamki starego
lustra, w którego odbiciu widziała siebie sprzed trzech lat. Ból był dławiący i
rozdzierający, ale nikt nie potrafił określić, czy łzy na jej policzkach były
powodem słów Joniego, tego, co się wydarzyło, czy może ogarniającej ją
bezsilności.
-
I nie mów mi, że nie wiem, czego by chciał. Akurat w kwestii twojego szczęścia
byliśmy całkiem zgodni.
-
Joni…
-
Wróć do nas i do życia, gdy będziesz gotowa.
Jeszcze
długo wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknęli, wciąż mając przed oczami
ostatnie spojrzenie Joniego. Ciche trzaśnięcie odbijało się echem w jej uszach,
gdy próbowała przyswoić myśl, że teraz została już całkowicie sama. Bez niego.
Bez nich. Sama. Tak prawdziwie sama, zdana na samą siebie.
* * *
Ciężkie metalowe drzwi zatrzasnęły się
tuż za jej plecami, co wywołało niekontrolowane wzdrygnięcie. Z pewną obawą
spojrzała przez ramię, wahając się do ostatniej chwili. Serce kołatało w jej
piersi jak szalone, a w głowie na chwilę zaszumiało od sresu. Wątpliwości
pojawiały się przez całą drogę, ale skutecznie wygrywała z nimi tą jedną myślą:
tego by chciał. Musiała w końcu
powrócić do życia. Może nie do dawnego, ale jakiegoś z pewnością. Po prostu
bała się. Tak dużo czasu minęło, odkąd ostatni raz tutaj była…
Ciężki materiał kotary prześlizgnął się
po jej chudym ciele. Stanęła w miejscu, pustym wzrokiem obejmując wnętrze klubu
Margot. Ciemność rozświetlały białe, żółte i fioletowe reflektory, które
rzucały światła na jeszcze pusty parkiet. Dostosowana do południowej pory
muzyka grała gdzieś w tle, a w powietrzu unosił się zapach płynu do mycia
podłóg. Krzesła były wciąż poustawiane na stolikach, a gdzieś w rogu sali
dostrzegła na oko dziewiętnastoletniego chłopaczka, lawirującego z mopem.
Wszystko wydawało się takie, jak dawniej. Cisza przed burzą, która każdej nocy
pochłaniała setki ludzi w wir zabawy i doprowadzała do szaleństwa.
Margot. Niegdyś jej drugi dom. Miejsce,
w którym się poznali.
Z trudem przełknęła ślinę i nakierowała
spojrzenie na kierunek, w który powinna się udać. Zacisnęła dłonie na torbie i
ruszyła, ale gdy tylko minęła filar, zza którego wyłonił się bar, zastygła w
miejscu. Tęskne spojrzenie padło na trzy sylwetki, których widok sprawił, że
zwątpiła w każdy swój zamiar. Strach uderzył ją ciepłym powietrzem w twarz,
jakby próbował pobudzić w niej racjonalne myślenie i zawrócić ją do wyjścia.
Jakim prawem tak nagle zjawiała się tutaj po takim czasie? Czego w ogóle
oczekiwała? Otwartych ramion i powitalnego transparentu? Zostawili jej otwartą
furtkę, ale, na Boga, minęły trzy miesiące. Mogli sobie odpuścić, a ona w ogóle
nie byłaby tym zdziwiona.
Tak więc zwątpiła. Stchórzyła. Byli
szczęśliwi we trójkę, a ona mogła jedynie to zniszczyć. Znów zaczęło boleć…
Musiała jak najszybciej stąd uciec. Cofnęła się o krok, o dwa… A potem zupełnie
niespodziewanie jej wzrok napotkał łagodne spojrzenie błękitnych tęczówek.
- Tea.
Próbowała jakoś krzywo się uśmiechnąć,
lub chociaż powiedzieć głupie ‘cześć’, ale miała wrażenie, jakby połknęła
własną pięść, która od wewnątrz ściskała jej krtań i uniemożliwiała
wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Zamiast tego po jej policzkach pociekły
łzy, które utonęły w blond falach Kiiry. Przylgnęła do ciała Inberg, czując
niewyobrażalną ulgę i chłonąc słodki zapach jej perfum. Zacisnęła powieki, gdy
Ki zatrzęsła się w jej ramionach. I nie miała pojęcia, jak długo tam stały, ale
gdy znów otworzyła oczy, Joni wciąż stał za barem i ujmował czułym spojrzeniem
jej twarz. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, z trudem powstrzymując
samoistnie wyciągające się ku sobie ramiona. Tak samo zaciskali pięści i
zagryzali na wargach wszystkie niewypowiedziane dotąd słowa. Jedynie bijąca z
oczu bratersko-siostrzana miłość zdradzała ich uczucia, które powoli
przejmowały kontrolę nad buzującymi wewnątrz emocjami.
- Jestem gotowa, aby wrócić, Joni.
A on uśmiechnął się w ten swój własny
sposób i zamknął ją szczelnie w ramionach, obiecując jej wszystko, o co tylko
by go poprosiła.
* * *
Pulsacyjne
uderzenia muzyki zdawały się tworzyć ponad głowami setki ludzi falę, która
pochłaniała każdego z osobna i narzucała swój własny rytm. Ciała unosiły się i
opadały, dłonie lawirowały w powietrzu, a zemdlone spojrzenia błądziły po rozświetlanych
przez kolorowe reflektory twarzach. Gorące powietrze wpadało w płuca, paliło
suche usta, zlepiało opadające na czoło niesforne włosy. Przestrzeń wydawała
się maleć pod wpływem szaleńczego rytmu, w jaki wszyscy wpadali z każdą
sekundą.
Nawet
jeśli nie miała czym oddychać, nie martwiła się. Wystarczyło, że czuła bliskość
jego ciała, jego ust na swoich i wpadający pomiędzy rozchylone wargi jego
ciepły oddech. Elektroniczna muzyka władała nimi, gdy wraz z całą resztą
falowali w jej rytm. Zacisnął dłonie na jej plecach, trzymając ją jak najbliżej
siebie z obawą, że porwie ją otchłań rozszalałego tłumu. A ona jedynie założyła
jedną rękę na jego ramieniu, bo wiedziała, że nie pozwoli, by cokolwiek ich
rozdzieliło. Ufała mu, a to pozwalało jej czuć się bezpieczną.
I
nie było żadnych granic, bo nikt ich nie wyznaczył. Byli oni, a potem cała
reszta, która kompletnie dla nich się nie liczyła. Ona i on i elektryzujące
uniesienie, które odczuwali, gdy nie spuszczali z siebie wzroku i tak po prostu
poddawali się muzyce.
Przywarła
do niego całym ciałem i zacisnęła chude palce na jego czarnym podkoszulku,
wpatrując się w jego intensywnie niebieskie tęczówki. Uniósł kącik ust,
odwzajemniając spojrzenie i zgarnął z jej czoła wilgotne pasma włosów za ucho.
Była jego cudem; ziszczeniem wszelkich mrzonek o kobiecie idealnej. Nie umiał
opanować chęci zbliżenia do niej, gdy tylko ją widział i nie chciał, aby ta
nieodwzajemniona fascynacja kiedykolwiek się kończyła.
A
potem wtopiła swoje usta w jego i w jednej chwili wszyscy wokół prysnęli w
powietrzu, jak bańki mydlane. Nie było nikogo i niczego. Tylko oni. Jego
docierający do jej zmysłów zapach i jej słodkie wargi, szepczące jego imię za
każdym razem, gdy swoim uczuciem doprowadzał ją do skrajnego szaleństwa.
* * *
Odstawiła starannie wytartą szklankę na
blat i chwyciła za kolejną. Głośna muzyka odbijała się w jej głowie, co jakiś
czas wprawiając w lekkie kołysanie jej ramiona, na czym nieustannie się łapała.
Wtedy za każdym razem rozglądała się panicznie dookoła w obawie, że ktoś mógł
to zobaczyć, po czym wracała do swojej pracy. I tak w kółko, dopóki nie
przyznała się przed samą sobą, że brakowało jej nocnej atmosfery w Margot.
Wbiła wzrok w falujący na parkiecie tłum
ludzi i wypuściła grzęznące w płucach powietrze. Za tym też odrobinę tęskniła.
Za tą lekkością i przyjemnością, gdy wpuszczała swoje ciało w taniec i
zapominała o otaczającym ją świecie. Była tylko ona i całkowite poczucie
wolności. A potem był jeszcze On, dzielący z nią to uniesienie.
Westchnęła i odwróciła się tyłem do
parkietu. Błądząc oczami po lekko zabrudzonej podłodze próbowała odepchnąć od
siebie jego obraz. Udawała, że wcale nie widzi jego wyciągniętej w swoją stronę
dłoni, że nie dostrzega błądzącego po jego ustach uśmiechu i pobłyskujących
miłością oczu. Już to przerabiała. Gdyby tylko wyciągnęła w jego stronę rękę i
próbowała wpleść swoje palce w jego, rozpłynęłyby się w powietrzu jak
papierosowy dym, a rozczarowanie ścisnęłoby boleśnie jej serce. Zacisnęła oczy
i pokręciła głową. I już go nie było, a zamiast niego ujrzała badawczy wzrok
Kiiry. Po raz kolejny tego wieczora posłała jej blady uśmiech na znak, że
wszystko w porządku i wzięła głęboki wdech.
Tylko co dalej?
Rozlała wódkę do kilkunastu kieliszków,
pomieszała je z syropem malinowym i do każdego dodała po kilka kropel tabasco,
po czym przesunęła tacę w stronę Sari, która posłała jej szeroki uśmiech. Tea
automatycznie go odwzajemniła, bo było tak, jak dawniej, za najlepszych czasów,
gdy całą czwórką idealnie uzupełniali się pracą w klubie. Sprawnie wydawała
kolejne zamówienia, rozporządzała pracą kelnerek, ścierała blat, a w tym
wszystkim znajdowała czas, aby uciąć krótką pogawędkę z niektórymi gośćmi.
Potrzebowała tego, bo nie miała czasu, aby myśleć, rozdrapywać stare rany i
znów rozpamiętywać czegoś, co już odeszło. Tego
by chciał, prawda? Aby dalej żyła, normalnie funkcjonowała, robiła to, co
lubiła i czerpała z tego radość. A przy okazji nie zapominała o nim do końca,
bo przecież to właśnie tutaj się poznali.
Przechyliła wypełniony kolorowym shotem
kieliszek i zacisnęła oczy, czując moc alkoholu. A potem je otworzyła i jej
wzrok padł na miejsce w rogu baru. Miejsce, które było wolne. Miejsce, które
zawsze należało do niego. I nie zwracała uwagi na to, co mówi do niej klient po
czterdziestce, który najprawdopodobniej oferował jej kolejnego drinka. I nie
słyszała nawołującego ją Joniego, który zorientował się, co się dzieje. I nie
widziała nic, oprócz Jego, kręcącego się na swoim ulubionym stołku, wpatrzonego
w kufel piwa, sączonego w oczekiwaniu na koniec jej zmiany.
- TEA!
Dopiero silne szarpnięcie za ramię
obudziło ją z tego letargu. Znów zniknął, a przed sobą ujrzała twarz Joniego, z
początku napiętą, jednak powoli łagodniejącą i ogarniętą troską.
- Dam radę. – Zapewniła go, spoglądając
mu w oczy z tak dobrze znanym mu uporem. Uśmiechnął się blado, dostrzegając w
jej zaciętym wyrazie twarzy tę starą Teę, która walczyła o wszystko do samego
końca. Jego Teę. – Dam radę, Joni. Tego
by chciał.
Istny cud nad Odrą z nowym rozdziałem tutaj. A propos rzeki: powyższy twór prezentuje poziom dna i wodorostów. Ale opowiadanie żyje, spoko. Sam Anssi niekoniecznie, za co serdecznie go przepraszam. Sorry, koleś, pamiętaj, że Cię uwielbiam.
I sama już nie wiem, o co mi z tym opowiadaniem chodzi, ale muszę mieć takiego smuta na zapleczu. No chyba, ze chcecie jakąś tragedię na Shattered Ones, co?
Jeszcze szczególik dotyczący opowiadania, który jest taki, że potrzebuję Waszego skupienia przy czytaniu retrospekcji. Bo one, jak już pewnie zauważyłyście (-liście?) nie są w kolejności chronologicznej i właściwie będą się pojawiać adekwatnie do wydarzeń 'teraźniejszych', że tak to ujmę, czyli tak, jak będą chciały, o.
PS. Nie wiem, kiedy następny rozdział, ale myślę, że na pewno nie kolejne prawie dwa miesiące. Ostatnio dostaję groźby na papierze, w sensie na mailu, więc w obawie o swoje wątpliwej cudowności życie, postaram się sprężyć.
PS2. Tak, Mouse, mówię o Tobie.
PS3. Ale przynajmniej muzyka do rozdziału dobra!