- Skoki, tak?
Spojrzała na niego
spod uniesionych zawadiacko brwi i zacisnęła wygięte w uśmiechu usta.
Przytaknął i postawił na stoliku dwa wysokie kieliszki.
- To wiele wyjaśnia
– dodała, a widząc jego pytające spojrzenie, mruknęła z rozbawieniem. – Ruka.
Mogłam się domyślić, że to nie przypadek.
- Nawet nie
starałem się tego przed tobą ukrywać.
Zerknęła na niego z
ukosa, gdy podał jej wypełniony czerwonym winem kieliszek i tylko na chwilę
wstrzymała oddech w płucach, zatrzymując w nich jego zapach. Kompletnie nie był
w jej typie, ale to, jak na nią działał, nie tylko w tamtym momencie,
niesamowicie ją drażniło. Włosy miał zmierzwione od ciągłego przeczesywania ich
palcami, na nosie tkwiły duże okulary, dodające mu chłopięcego uroku,
podwinięte do łokcia rękawy kraciastej koszuli, czarny podkoszulek, jasne
spodnie… Nie miał w sobie nic z eleganckiego drania o szelmowskim uśmiechu. Na
pewno nie z tymi kolczykami i wciśniętymi na kciuk i środkowy palec pierścieniami.
Ale mimo to ciągnęło ją w jego stronę, bo był zupełnie inny. I może właśnie to
tak bardzo działało na jego korzyść. Był inny niż cała reszta. Lepszy. Najlepszy.
- Powinnam od razu
cię poznać, co?
Kąciki ust Anssiego
uniosły się. Pokręcił głową.
- Nie chciałem
tego. A tak… Wreszcie byłem sobą. – Przyznał, wzruszając przy tym lekko
ramionami i uciekając spojrzeniem w stronę gabloty ze swoimi trofeami. Przez
chwilę wpatrywała się w jego zagryzione wargi i malujące się w oczach
skupienie, by w końcu podążyć za jego wzrokiem.
- To musi być
męczące. Ta rozpoznawalność, tłum kibiców gdziekolwiek się pojawisz…
- To całkiem miłe.
Dopóki nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś cholernie samotny wśród tylu ludzi.
Nie zabrzmiał
smutno, nie. Choć w jego spojrzeniu tliło się małe przygnębienie, jego ton był
tak zwyczajnie pogodny i nawet uśmiechnął się delikatnie, gdy próbował zetrzeć jakąś
niewidzialną plamę z jednego pucharu. Wtedy Tea po raz drugi dostrzegła w nim
pewien niepokój i samotność, o której mówił. Takie same, jak podczas ich
pierwszego spotkania. I właśnie wtedy pomyślała, że już dawno powinna trzasnąć
drzwiami i nie tracić czasu na faceta, który zdawał się potrzebować czegoś więcej,
niż seks, czy kilka wspólnych wyjść na drinka. Ale ona wciąż stała w jego
salonie, prawie stykając swoją klatkę piersiową z jego i nie potrafiła oderwać od
niego wzroku. Anssi łamał wszystkie jej osobiste przyrzeczenia. Robił to już od
pierwszej wspólnej nocy, która nie zakończyła się o świcie, a zamieniła w cały
dzień i którą tak ochoczo powtarzali, w ogóle nie nudząc się sobie nawzajem. Ośmielił
się zająć wygodne miejsce w jej życiu. Pozwalała mu na za dużo. O wiele, wiele
za dużo, ale jeśli miała mieć jakiekolwiek pretensje, to tylko do siebie.
Miała ochotę uderzyć
go za to, a potem pocałować tak mocno, jakby miało zabraknąć czasu.
- Dobry jesteś?
Odwróciła swoją
uwagę od idących w niebezpiecznym kierunku myśli. Odłożyła kieliszek z winem na
bok i chwyciła w szczupłe palce jeden z medali. Spojrzał na nią z wyraźnym
zaskoczeniem. Zamrugał kilkukrotnie i chyba zorientował się, dlaczego tak nagle
zmieniła temat. Zauważyła nerwowy uśmiech na jego ustach.
- Nie najgorszy.
- Jak na kogoś nie
najgorszego masz tego całkiem sporo.
Tea kiwnęła głową w
kierunku jego całego dorobku sportowego i uniosła brwi.
- Stąd to ‘nie’.
Posłał jej
łobuzerski uśmiech, gdy spojrzała na niego wymownie i uroczo zmarszczyła nosek,
wytykając przy tym język. Zaśmiał się, a ona kręcąc z rozbawieniem głową
zerknęła na trzymany w palcach medal. Ściągnęła brwi i przyjrzała mu się z
bliska, po czym podniosła wzrok na Anssiego.
- Kombinacja
norweska?
Zerknął na krążek i
zmarszczył czoło. Wyciągnął w jej kierunku otwartą dłoń i przeniósł głębokie
spojrzenie na Teę. Niepewnie przesunęła wzrok z jego rozciągniętych w
delikatnym uśmiechu warg na błyszczące oczy i podała mu medal, czując przeskakujące
pomiędzy ich palcami iskry. Oblizał usta i szybko przyjrzał się swojej starej
zdobyczy, dmuchając powietrzem w pełnym sentymentu geście.
- Taa, to mi
przypomina, że kiedyś mogłem mówić o sobie ‘jeden z lepszych’. – Wykrzywił usta
w gorzkim uśmiechu, choć starał się, aby był jak najbardziej szczery. Jeszcze
przez dłuższą chwilę przyglądał się złotemu medalowi, przyznanemu mu za
wygranie całego cyklu Pucharu Świata w kombinacji norweskiej, po czym tak
zwyczajnie odłożył go na półkę, nie dbając o to, że jego miejsce było zupełnie
gdzie indziej. – Ale minęło. Nieważne.
Znów cień smutku
przeszedł przez jego twarz. Niewiarygodne, ile negatywnych i pozytywnych emocji
potrafiło na raz kumulować się w jednej osobie. A mimo to pozostawał taki…
pogodny. Nie popadał w skrajności. Był tak niezwyczajnie zwyczajny, że z trudem
opanowywała chęć spytania go, skąd on się do jasnej cholery urwał.
- Liczy się to, co
tu i teraz.
- Zabierz mnie
kiedyś na konkurs.
Po raz kolejny
uniósł na nią zaskoczone spojrzenie. Nie krył zdziwienia dla jej prośby, ale ona
tylko spoglądała na niego rozbawiona jego reakcją. Po jej ustach błąkał się
cwany, pełen satysfakcji uśmieszek. Zaskoczyła go. Znów jej się udało.
- Naprawdę chcesz?
- Może mnie to
jakoś specjalnie nie kręci, ale… Czemu nie? Może być fajnie. I lepiej dla
ciebie, abyś był wtedy Najlepszy. Nie zamierzam na darmo marznąć przez kilka
godzin pod skocznią.
Długo wpatrywał się
w jej pełną determinacji twarz, dopóki nie przewróciła oczami i nie pocałowała
go tak, że stracił dech w piersiach. Wyczuwała jego reakcję i rozciągnęła wargi
w uśmiechu. A gdy oderwała swoje usta od jego i jeszcze raz uraczyła go
spojrzeniem swoich ciemnych oczu, pokiwał głową.
- Okej. Zabiorę cię
kiedyś na konkurs.
* * *
-
Zmiataj mi stąd i idź do domu, zanim się zacznie.
Kategoryczny
ton Joniego nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia. Dalej spokojnie
polerowała wysoki kufel, nucąc pod nosem lecącą w tle piosenkę. Od paru dni
miała całkiem dobry humor, co nie umknęło niczyjej uwadze. Kiira spojrzała ze
znaczącym uśmiechem na blondyna, który kompletnie zignorowany przez Teę,
głęboko westchnął. Za czterdzieści minut miał rozpocząć się drużynowy konkurs
na Rukatunturi, w klubie przybywało gości, którzy woleli obejrzeć zawody w
ciepłym lokalu, niż wybrać się pod skocznię, a on obiecał sobie, że Tea nie będzie
na to wszystko patrzeć. Ale ona zdawała się mieć jego troskę zupełnie gdzieś.
Posłała mu przelotne spojrzenie i sięgnęła po kolejną szklankę. Uśmiechnęła się
lekko. Zarówno Joni, jak i Kiira wiedzieli, że lepsze samopoczucie Nevalainen
ma coś wspólnego z nagłym pojawieniem się Ville. Odkąd przyjechał do Kuusamo na
zawody Pucharu Świata, Tea wydawała się nieco spokojniejsza. Weselsza. I
mruczała pod nosem melodię do jednej z piosenek Beyonce. A przecież ona nie
znosi Beyonce!
-
Tea – warknął Joni, nie dając za wygraną. Nic. Chwycił za przewieszoną przez
ramię szmatkę, gotów sięgnąć po radykalne środki.
-
Kończę zmianę za dwie godziny – przypomniała mu, nie przerywając wykonywanej
czynności. – Wtedy możesz mnie wyganiać.
-
Wtedy, to ja cię chyba wyleję.
Zarówno
spojrzenie Tei, jak i Kiiry zawierało wiele politowania i powątpiewania.
Podrzucił ręce w akcie bezradności.
-
No co?
-
Chcę dokończyć zmianę, jak normalny pracownik. Chyba nie proszę o zbyt wiele?
-
Nie jesteś normalnym pracownikiem, Tea. – Zaznaczył wyraźnie, co spotkało się z
jej zdumionym, ale i niezadowolonym spojrzeniem. – Jesteś moją przyjaciółką –
wyjaśnił łagodniejszym głosem, widząc jej spojrzenie. – I po prostu nie uważam,
aby to był dobry pomysł, abyś została w klubie podczas konkursu.
-
Sam mówiłeś, że powinnam wrócić do świata. Chowaniem się w domu raczej sobie
nie pomogę, prawda? – Spytała, a w jej głosie dało wyczuć się śmiałą nutę
poirytowania. Zacisnęła zęby, wbijając w Joniego stanowcze spojrzenia.
Wyglądała zupełnie normalnie, jak stara Tea, która nie znosiła matkowania i
rozkazów. Joni uniósł kącik ust.
-
Cieszę się, że tak do tego podchodzisz, ale naprawdę… to za wcześnie.
-
Tu za wcześnie, tu za późno… A kiedy będzie odpowiedni czas, co? – Warknęła
nieprzyjemnie, z hukiem odstawiając szklankę na półkę.
-
Jeszcze dwa tygodnie temu w ogóle nie chciałaś słyszeć o tych zawodach! Ani o
skokach, ani o niczym innym, co z nimi związane!
-
Ale przyjechał Ville - wtrąciła Kiira, spoglądając na Joniego, jakby nagle
zapomniał o postaci pana Larinto. Nie zauważyła wymownego spojrzenia Tei,
której dłoń silniej zacisnęła się na trzymanej ścierce. – Coś się zmieniło –
dodała, tym razem obracając głowę w stronę przyjaciółki i delikatnie się
uśmiechając. – Prawda?
Tea
odwróciła się plecami do obojga z zamiarem sprzątnięcia pustych kartonów,
zalegających przy drzwiach na zaplecze. To była dla nich wystarczająca odpowiedź.
Z
kolei Tea po prostu starała się powalczyć z wkradającym się na usta uśmiechem.
Ville. Cholera, jak ona cieszyła się, że przyjechał. Tak długo go unikała w
obawie, że będzie jej o wszystkim przypominał, gdy w rzeczywistości okazał się skutecznym
środkiem uśmierzającym ból. Czuła się o wiele spokojniejsza, odkąd się
spotkali; odkąd porozmawiali i odkąd wiedziała, że jest tutaj w Kuusamo. To
pozwalało czuć się jej odrobinę bezpieczniejszą. Naprawdę wystarczyła jej świadomość, że jeśli
będzie go potrzebować, zadzwoni, a on zaraz się zjawi. I nawet nie chciała myśleć,
co będzie wtedy, gdy wyjedzie na następne konkursy. Po prostu Ville przynosił
ze sobą te dobre wspomnienia. Z Nim w roli głównej. Co prawda tęskniła jeszcze
bardziej, a serce bolało znacznie mocniej, ale to był ból, który mogła znieść.
Po
prostu potrzebowała kogoś takiego jak Ville; kogoś, kto po prostu będzie. Bo o
ile Joni, Kiira i Sari cały czas przy niej trwali, nie kojarzyli jej się z Nim
tak dobrze, jak Larinto. Nikt nie dzielił z nią tych wspomnień tak dobrze, jak
właśnie on.
I
to dzięki niemu nie bała się stawić czoła wszystkiemu, co mogło przypominać jej
o Anssim.
-
Liczę do trzech. Jak się stąd nie wyniesiesz, to zrobię to za ciebie…
-
Odpuść – zaśmiała się Ki, obracając się do niego na barowym stołku. – Pozwól jej
zostać, jeśli chce.
-
To nie jest dobry pomysł! – Powtórzył z naciskiem.
-
Joni, to nie jest twoja decyzja.
Bezwiednie
uniósł brwi, posyłając blondynce mętne spojrzenie. Kiira od razu zrozumiała, że
Joni nie uznał jej argumentu, więc przewróciła oczami i zrezygnowała z dalszej
obrony Tei. Ta natomiast rzuciła w Joniego ścierką i zabrała się za
rozwiązywanie czarnego fartuszka.
-
Idę wypłakać się w poduszkę i podciąć sobie żyły. Nawet po mnie jutro nie
dzwońcie.
To
było bardzo w stylu starej Tei. Rzuciła im zgryźliwy uśmiech i pchnęła drzwi na
zaplecze. Nie mogła powiedzieć, że jest zadowolona, ale jeśli miała słuchać
przez jeszcze dwie godziny marudzenia Joniego, wolała wyjść wcześniej i wrócić
do domu. Naprawdę chciała zostać, obejrzeć konkurs w klubie wraz z kibicami.
Chciała sprawdzić, czy rzeczywiście jest silniejsza, niż wcześniej. Przecież
gdyby nie wytrzymała, od razu zwiałaby i nikomu nie pokazywała na oczy. Miała
żyć dalej, tak? W takim razie musiała zaakceptować rzeczywistość bez Niego. W
każdym wymiarze.
Narzuciła
na głowę obszyty futerkiem kaptur i opuściła Margot. Wzdrygnęła się, czując
nagłą zmianę temperatury. Szybkim krokiem ruszyła oświetloną drogą, ignorując
wpadający w oczy śnieg, który nieustannie prószył od rana. Próbowała wsłuchać
się w skrzypiący pod butami biały puch, ale ukochany dźwięk zakłócały jej
odgłosy nocnego Kuusamo. Kuusamo, na które tego wieczora zwrócone były oczy
całego skocznego światka.
Poczuła
przechodzący po plecach dreszcz, gdy coraz głośniej słyszała przeraźliwy dźwięk
trąbek i rozlewającą się nad miastem muzykę. Skręciła w jedną z głównych ulic i
odniosła wrażenie, jakby w jednej sekundzie znalazła się w zupełnie innym
świecie. Ludzie wyszli z domów. Przystrojeni w barwy Suomi oraz innych
narodowości, tłumnie kierowali się w jedną stronę. Krzyczeli, śpiewali,
uśmiechali się. Tea mijała ich wszystkich, unikając zderzenia z kimkolwiek.
Czuła się jak mała rybka, która płynie pod prąd silnej, biało-niebieskiej
rzeki. Przedzierała się pomiędzy kibicami, z trudem dostrzegając drogę pod własnymi
nogami.
-
Suomi on paras!
W
końcu zatrzymała się. Coś, jakieś drobne przeczucie nakazało jej się odwrócić.
I tylko westchnęła, dostrzegając w oddali oświetloną, piękniejszą niż na co
dzień Rukę.
Sama
nie wiedziała, kiedy zaczęła płynąć z nurtem rzeki.
*
* *
Rukatunturi
wydawała się, jakby wraz z otaczającym ją terenem zamarzła na kilkaset lat. Mylne
wrażenie. Raz w roku ciepłe światło reflektorów budziło ją do życia na dwa,
czasem trzy dni. Wtedy przyjemnie iskrzyła się w blasku, łaskocząc w oczy
przybyłych pod nią kibiców, którzy licznie zgromadzeni zapełniali jej trybuny.
A wtedy ona rozpoczynała przedstawienie wraz ze swoimi aktorami, którym wraz z
pogodą stawiała nie zawsze łatwe warunki.
Tea zawsze nazywała
Rukę Zimną Królową i niespecjalnie za nią przepadała, głównie przez wszystkie
upadki, o których słyszała. Sama konstrukcja nie zawsze budziła w niej dobre odczucia,
choć teraz kojarzyła jej się wyłącznie z Nim.
Oddechem próbowała
ogrzać zmarznięte dłonie i zadarła głowę w stronę rozbiegu. Na belce zasiadł
właśnie skoczek o nazwisku Fannemel. Tak, jak pozostali był taki niewielki tam,
na górze, a już po chwili przejeżdżał tuż obok niej i spoglądał na wynik. W
zdumieniu przyglądała się kibicom, którzy celebrowali każdy skok, a swoim
głośnym dopingiem sprawiali, że nie słyszała własnych myśli. Tak jak w
momencie, w którym spiker zapowiedział Jego. Ludzie wznieśli okrzyk, zadęli w
trąbki i z dołu próbowali ponieść jak najdalej tego, który w ostatnim sezonie
był ich najlepszym skoczkiem.
Zacisnęła mocno
kciuki i przycisnęła je do ust. W jednej chwili poczuła jak irracjonalny strach
spina wszystkie jej mięśnie. Spoglądała na jego skupioną twarz przybliżoną na
telebimie, zastanawiając się, czy się denerwuje. Czy siedząc tam wysoko na
belce czegoś się boi? O czym tak właściwie myśli? Czy odpychając się od belki
pamiętał, że czeka na niego tam na dole?
Gdy dojrzała jak
dojeżdża do końca rozbiegu i wybija się, podskoczyła w miejscu, ku rozbawieniu
kilku innych osób, stojących z nią w specjalnej strefie. Utkwiła wzrok w jego
przedzierającej powietrze sylwetce, a gdy wylądował i rozłożył ramiona głęboko
odetchnęła.
- Sto trzydzieści
cztery metry! – Ogłosił spiker, co zostało przyjęte głośnymi okrzykami.
- To dobrze? To
dobrze? – Spytała stojących obok siebie kibiców, którzy szybko pokiwali głowami
i popatrzyli na telebim w oczekiwaniu na wyniki. Gdy obok jego nazwiska pojawiła
się jedynka zaczęli skakać i cieszyć się wraz z całą resztą zebranych pod
skocznią ludzi. Tea uśmiechnęła się, dostrzegając jak Anssi szczerzy się do
kamery i zaciska wysoko uniesioną pięść.
- Teraz, kiedy jest
szósty po pierwszej serii ma szanse na to, aby nawet znaleźć się na podium. –
Tłumaczył jej jakiś miły staruszek, który widząc niezmienną dezorientację na
jej twarzy, postanowił objaśnić jej dalszy przebieg konkursu. – Musiałby
powtórzyć tę samą odległość, albo skoczyć dalej. Kto wie? Może mu się uda.
Byleby tylko nie zepsuł lądowania. No i warunki. Warunki będą decydujące, ale z
tymi wariatami od wiatru to nigdy nic nie wiadomo. Jednego puszczą, drugiego
nie i wszystko szlag trafia. A potem i tak albo dodają, albo odejmują punkty za
wiatr, belkę, czy inną pierdołę i choćby samą skocznię przeskoczył, to zawsze
coś będzie nie tak.
- Czyli nieważne
ile skoczy, najważniejsza będzie belka i wiatr?
- W wielkim
skrócie? Tak.
Westchnęła,
spoglądając na zasiadającego na belce pierwszego w drugiej serii skoczka.
- Ale myślę, że
sobie poradzi. Bardzo ładnie skacze i ma duży potencjał. Jak na razie jest
Najlepszy. Zdecydowanie przywraca mi wiarę w to, że skoki w Finlandii jeszcze
się nie skończyły. – Puścił jej oko i zaczął energicznie machać niewielką flagą,
bo na belce zasiadł Asikainen. Tea uśmiechnęła się, czując nagły przypływ dumy
i zabiła brawo Lauriemu, który zdecydowanie nie był zadowolony ze swojego
skoku, choć po pięciu zawodnikach objął prowadzenie.
Gdy Anssi po raz
drugi pojawił się na szczycie skoczni, podnosząc wrzawę na trybunach, znów
zacisnęła kciuki. Odprowadziła go wzrokiem na zeskok i wydawało jej się, że
skoczył krócej. Nie zauważyła czegoś złego w jego lądowaniu, ale jej nowy
znajomy wydał z siebie pełen zawodu pomruk.
- Co się stało?
- Dostał wiatr w
plecy.
Cokolwiek to
znaczyło, Anssi uśmiechnął się i bezradnie wzruszył ramionami, akceptując
trzecie miejsce po swoim skoku. Przeszedł przez bramkę i już po chwili Tea
czuła, jak obejmuje ją swoimi ramionami. Tak po prostu odstawił narty, podszedł
do niej i przytulił ją, na oczach tych wszystkich ludzi, kamer i aparatów,
które nagle się rozpstrykały. Ale czy ją to obchodziło? Nie. Chyba nie.
- Chyba właśnie
oficjalnie zostałaś moją dziewczyną. – Zaśmiał się jej do ucha, nie chcąc odrywać
się od niej ani na moment.
Nie zobaczył, jak
oczy Tei nagle rozszerzają się, a sama Tea wbija pełne szoku spojrzenie przed
siebie, słysząc te słowa. „Moją dziewczyną”… „Moją”… Nigdy niczyja nie była i
sama nigdy nikogo nie miała. On? Spotykali się, spędzali dużo czasu razem,
sypiali ze sobą i trzymali się za ręce w kinie. Od momentu jego poznania
właściwie nie była z żadnym innym mężczyzną. Czy to można było już nazwać
byciem parą? Czy ona też powinna nazwać go swoim chłopakiem? I czy to nie było
zbyt zobowiązujące jak na nią?
- Wystraszyłaś się.
– Jego zaniżony głos wyrwał ją z zamyślenia. Odchyliła głową i spojrzała mu w
oczy, zagryzając spierzchniętą wargę. Uśmiechnął się. – Właściwie nie wiem, jak
mam cię nazywać. Jesteś cały czas obok. Przyszłaś na konkurs. I chciałbym
wrócić razem z tobą do domu. Ale wciąż nie wiem, jako kto stoisz rano w mojej
kuchni i robisz kawę. Nie wiem, jak mam cię określić, gdy odmawiam chłopakom
gry w kosza, by spędzić z tobą wieczór. I nie wiem, co powiedzieć tym wścibskim
hienom, gdy zaraz zapytają mnie, kim jesteś. – Westchnął ze śmiechem i kiwnął
palcem na czających się nieopodal dziennikarzy. – Ale wiem jedno. Skoro tu
jesteś, to chyba coś znaczy, prawda?
Zamrugała
niezrozumiale, wciąż wpatrując się w jego błyszczące, roześmiane oczy. Uciekła
spojrzeniem gdzieś w stronę zeskoku, gdzie właśnie wylądował przedostatni
zawodnik, ale On zbliżył swoją twarz i trącił nosem jej. Poczuła jego ciepły
oddech na swoich ustach i niepewnie uniosła na niego spojrzenie.
- Nie jestem dobra
w tych sprawach.
- Ja też nie –
odpowiedział rozedrganym ze śmiechu głosem. – Ale wiem, że lubię cię w swoim
łóżku o siódmej rano, gdy idę biegać. I lubię, gdy wiem, że dalej w nim
będziesz, gdy wrócę. Ogólnie lubię to, gdy jesteś. I całą ciebie też lubię. Nic
na to nie poradzę. Chyba nawet nie chcę.
Kąciki jej ust
drgnęły ku górze, a speszone spojrzenie utknęło w jego klatce piersiowej. Nim
chociażby zdążyła pomyśleć, uniósł jej podbródek i skrzyżował ich spojrzenia.
- Pytanie tylko,
czy ty też mnie lubisz?
- Lubię twoje
ciepłe dłonie w zimne wieczory.
- To już chyba coś,
co?
Zaśmiała się i
chwyciła w palce jego plastron, po czym rozważając w głowie wszystkie „za” i
nie odnajdując żadnych „przeciw”, podniosła na niego wzrok i pokiwała głową.
- Okej.
Ściągnął brwi,
spoglądając na nią podejrzliwie, nie do końca rozumiejąc.
- Spróbujmy.
Nie wygrał, nie
pokazał jej, że jest Najlepszy. Zamiast niego na podium stanęli Freitag, Stoch
i Kraft, ale w tamtym momencie ósme miejsce smakowało najlepiej. To był dobry
start sezonu, może nawet życia razem z nią. Bo wreszcie ktoś czekał na niego
tam na dole. W końcu miał silną motywację, aby być jeszcze lepszym. Najlepszym.
Dla niej. W każdym momencie i w każdej wspólnie spędzonej chwili. Do końca.
*
* *
Oszalała.
A
jednak. Rukatunturi wyrastała tuż przed nią i budziła taki sam respekt, jak
przez ostatnie cztery razy, gdy stawała u jej stóp, aby okazać Mu swoje wsparcie.
Ale tym razem przybyła pod nią zupełnie sama, zmarznięta, wystraszona i nie do
końca pewna swojego celu. Bo po co tutaj tak właściwie przyszła? Zaciskając
palce na odgradzających teren skoczni kratach, szukała odpowiedzi wśród
przewijających się ludzi. Nie znalazła.
Tuż
przy wejściu kupiła bilet. Jak małe zagubione dziecko szukała odpowiedniego
wejścia na sektor, do czego nie była przyzwyczajona.
Zazwyczaj wolne miejsce z najlepszym widokiem na skocznię już na nią czekało.
Tym razem stanęła wśród tłumu kibiców, ponad którym dostrzegała zaledwie próg i
górną część buli.
Konkurs
drużynowy już trwał. Skoki rozpoczynała właśnie druga grupa. Stawała na palcach
i wyciągała szyję, aby cokolwiek dojrzeć. Postać zapowiadanego Japończyka
mignęła jej w locie. Szybko przeniosła wzrok na telebim, po czym stwierdziła,
że oddał ładny i daleki skok. Wszystkiego się przy Nim nauczyła. Zasad,
fachowego nazewnictwa, nazwisk najlepszych w tej dyscyplinie. Teraz stała pod
Ruką jako niemalże ekspert w dziedzinie skoków narciarskich. Nie musiała już o
nic pytać. To ona mogłaby odpowiadać na pytania.
Byłby
z niej dumny.
Z
zamyślenia wyrwała ją wrzawa, która wzniosła się na skoczni, gdy na belce
zasiadł… Ville. Finowie, po zajęciu w minionym sezonie piątej lokaty w Pucharze
Narodów mogli w końcu znaleźć się w szóstce najlepszych drużyn. Od razu serce
jej przyspieszyło, a do rozciągniętych w uśmiechu ust przycisnęła zaciśnięte
kciuki. Poprawił kask i gogle, sprawdził wiązania i już po chwili zjeżdżał. Wybił
i się i leciał… Przez publiczność przeszedł pomruk zawodu, bo narty Larinto
dotknęły zeskoku na 120 metrze.
Znów
uniosła spojrzenie na telebim, a serce ścisnęło jej się z nieopanowanego żalu,
gdy dojrzała twarz Ville, lekko rozjaśnioną bladym uśmiechem. Wskazał palcem na
jedną z nart, na której czarnym markerem napisał imię najlepszego przyjaciela.
Ten mały gest sprawił, że trybuny ponownie rozbrzmiały tysiącem trąbek i
okrzyków, a jej oczy zaszły łzami. Gdy Jarkko zaprezentował ten sam napis,
jeszcze się trzymała, ale gdy ostatni Lauri po skoku na 133 metry, uniósł nartę
w stronę kibiców, nie wytrzymała. Opuściła głowę, aby nikt nie dojrzał
spływających po policzkach łez, wsiąkających w szalik.
A
jednak nie była taka silna.
-
Taki młody chłopak… Ile miałby teraz lat? Trzydzieści?
-
Ile by nie miał… za wcześnie… za wcześnie…
-
Bez niego nie skaczą już tak samo.
-
Dziwisz się? Był liderem.
-
Szkoda go. Wielka szkoda.
Musiała
odejść, by więcej nie wysłuchiwać rozmowy grupki starszych mężczyzn. Pociągnęła
nosem i wyswobodziła się z silnego uścisku tłumu kibiców, chowając mokrą twarz
za szalikiem.
W
międzyczasie pierwsza seria dobiegła końca. Pomimo fantastycznego skoku
Asikainena Finowie zajęli dziewiąte miejsce z ogromną stratą do czołówki:
Norwegów, Polaków i Austriaków. Ville miał rację. Brakowało im motywacji, nie
cieszyli się skokami tak, jak jeszcze w poprzednim sezonie i w jeszcze
poprzednim. Odkąd Anssi zaczął oddawać regularne, dobre skoki i zajmować
miejsca w pierwszej dziesiątce, a nawet wygrywać, cała drużyna zaczęła
odnotowywać lepsze wyniki. Ciągnął ich za sobą, był niepisanym liderem. Jego
trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej w ostatnim sezonie miało dosadnie
poruszyć całym zespołem, pobudzić go do jeszcze cięższej pracy, którą
wykonywali od kilku lat i która przekładała się na coraz wyższe noty, dodatkowe
miejsca w kadrze… Finlandia powracała w wielkim stylu. A potem… Wszystko
runęło.
I
wydawało się, że bez niego już nic nie
będzie takie samo.
-
Przepustka?
Postawny
mężczyzna zagrodził jej drogę, gdy próbowała przedostać się do strefy dla skoczków,
do której zawsze miała dostęp. Zupełnie bez namysłu skierowała się w tamtą
stronę, całkowicie zapominając, że teraz… jest już nikim. Zerknęła na kupiony
przy wejściu bilet, umożliwiający jej stanie zaledwie w sektorze i znów
spojrzała na ochroniarza.
-
Łzy nie robią na mnie wrażenia – odparł od razu, nim zdołała cokolwiek
powiedzieć. – Proszę odejść.
-
Pan nie rozumie…
Ona
w sumie też nie rozumiała. Po prostu musiała zobaczyć się z chłopakami. Po tylu
miesiącach potrzebowała ich, jak nigdy wcześniej. Byli przyjaciółmi. A
przynajmniej taką miała jeszcze nadzieję po tym, co powiedział Ville.
-
Pani też nie rozumie, że nie może tam wejść.
-
Ale ja ich znam!
-
Wszyscy tak mówią – prychnął wyraźnie rozbawiony. – Proszę nie robić scen, to
nie czas i miejsce na mazanie się.
-
Słuchaj pan! – Podniosła nagle głos, co spotkało się ze zdziwieniem ochroniarza
i stojących w pobliżu osób. Zacisnęła pięści i podniosła na niego gniewne
spojrzenie. – Nie mam tego cholernego kawałka papieru. Ja tylko chcę zobaczyć
się ze swoimi przyjaciółmi! Chcę zobaczyć Lauriego, Ville, Jarkko, Samiego,
Janiego, Sebastiana i całą resztę! I żaden przerośnięty łysy dupek nie będzie
mnie zatrzymywał, jasne?
Mężczyzna
zapowietrzył się, a jego oczy powiększały się z każdym wyrzucanym przez Teę
słowem. Była zdesperowana, zmarznięta, zmęczona i tak bardzo pragnęła spotkać
chłopaków, że była w stanie zrobić wszystko, WSZYSTKO, byleby tylko móc
przywitać się z którymś z nich.
-
Pani jest nienormalna!
-
A pan jest idiotą!
-
Tea?
Usłyszała
znajomy głos za szerokimi plecami ochroniarza, który zdążył chwycić za jej
chude ramię. Mundurowy popatrzył na nią ze zdziwieniem i odwrócił się do tyłu,
odsłaniając pół świata.
-
Jarkko!
Määttä uśmiechnął się z niedowierzaniem,
przez chwilę wpatrując się w nią z prawdziwym zdumieniem. Tea bez słowa wyrwała
się z uścisku ochroniarza i podeszła bliżej blondyna. Już w połowie drogie
wyciągnął ramiona w jej stronę i zamknął w szczelnym uścisku, by w końcu unieść
ją i kilkukrotnie obrócić wokół własnej osi.
- Przyszłaś! A Ville mówił…
- Wiem, miało mnie nie być, ale…
Musiałam. I… Och, Jarkko!
Jeszcze mocniej objęła ramionami jego
szyję i złożyła na policzku Jarkko drobny pocałunek. Zarumienił się, co oboje
skwitowali śmiechem. Przerwało im dopiero ciche chrząknięcie z boku.
- Ta pani jest honorowym gościem
drużyny. – Oświadczył poważnym, zupełnie niepasującym do niego tonem, po czym nadstawił
Tei swoje ramię, które ochoczo chwyciła. – Chodź, chłopaki się ucieszą.
Pokiwała głową, po czym po raz ostatni
skierowała się do ochroniarza, który przypatrywał się im z kompletnym
zagubieniem.
- Proszę kupić sobie czapkę. Miłego
dnia.
Trzymała się silnego ramienia Jarkko,
gdy wolnym krokiem kierowali się w stronę domku Finów. Znów, jak co roku mijała
skoczków wszystkich narodowości, przygotowujących się do drugiej serii konkursu
drużynowego. Ale im nie musiało się spieszyć. Krok w krok, ramię w ramię szli i
wymieniali uśmiechy. Byli coraz bliżej celu, a serce Tei wprawiało w ból całą
klatkę piersiową. Bała się i jednocześnie tak bardzo cieszyła…
Stanęli przed drzwiami.
- Gotowa? – Jarkko mruknął na nią
porozumiewawczo, a gdy kiwnęła głową, nacisnął klamkę. – Hej, gamonie,
zgadnijcie, kto nas odwiedził!
- Tylko nie mów, że Kojonkoski… -
dobiegł ją znudzony głos Samiego. Jarkko uśmiechnął się zawadiacko i odsunął na
bok. – TO NIE JEST KOJONKOSKI!
Po chwili poczuła na sobie ciężar
Niemiego. Ściskał ją, tarmosił, lekko podrzucał w ramionach, aż w końcu wygiął
do tyłu, mocno ją do siebie przytulając. Śmiała się do bólu przepony, trzymając
się jego kurtki, aby nie upaść, by w końcu śmiać się i płakać w tym samym momencie.
Za plecami Samiego słyszała podniesione, ożywione głosy, powtarzające jej imię.
- Moja żona! Ona żyje! – Wrzasnął Lauri
i z gracją słonia przeskoczył przez rozłożone na ziemi walizki. Przewrócił
krzesło i zwalił na ziemię kilka plastikowych kubków, ale już po chwili nosił
Teę na rękach. Niewiele brakowało, a wyniósłby ją na zewnątrz i przeprowadził
przez pół wioski skoczków i cały zeskok. – Szybko! Jarkko! Opróżniaj walizkę,
zabieramy ją do Klingenthal!
- Jesteście nadzwyczaj pobudzeni, jak na
dziewiąte miejsce… - Nagle próg domku przekroczył Jani Klinga. Lauri, wciąż z
Teą na rękach obrócił się w jego stronę, ukazując trenerowi powód zamieszania w
fińskim domku. Oczy Janiego poszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów. –
Asikainen, chcesz mi coś powiedzieć?
- Trenerze, żenię się!
- Trenerowi się nie kłamie.
Jani ułożył dłonie na jej ramionach, aby
móc uważnie jej się przyjrzeć. Dobrze wiedzieli, co chciał powiedzieć, ale czym
nie należało psuć tej chwili. Westchnął i pokręcił głową, kciukami ścierając z
jej policzków łzy, na co cicho się zaśmiała. A potem mocno ją do siebie
przytulił, okazując jej tym więcej opiekuńczości, niż zazwyczaj. Przymknęła
oczy, czując napływające od Klingi wsparcie, którego tak bardzo potrzebowała od
nich wszystkich. Potrzebowała każdego z osobna i do tej pory nie zdawała sobie
sprawy z tego, jak bardzo.
Tknięta przeczuciem rozchyliła powieki.
Ville stał w drzwiach, oparty o framugę i uśmiechał się do niej z delikatnym
zadowoleniem. Wiedział, że przyjdzie. Zbyt dobrze ją znał, by sądzić, że tego
nie zrobi. Miał tę świadomość, że drużyna, choć pozbawiona swojego lidera i
najważniejszej dla ich dwojga osoby, pomoże jej. Da jej siłę, cierpliwość,
przywróci równowagę. Mogli ją uratować na wiele sposobów. I ona mogła uratować
ich. Musieli tylko chcieć.
- Kochani… - Cichy głos Janiego
przepełniony był wzruszeniem. Wszyscy spojrzeli na trenera z delikatnymi
uśmiechami, posyłając mu ciepłe spojrzenia. Stali przed domkiem w niewielkim
kręgu, obejmując się ramionami i nachylając w swoim kierunku. – Jestem pewny i
głęboko wierzę w to, że wciąż potrafimy walczyć tak samo, jak w poprzednich
latach. Nie jest i nie będzie łatwo, ale przejdziemy przez to. Razem. Jesteśmy
drużyną, rodziną, a rodzina musi się wspierać. Pamiętajcie o tym. Nie jesteśmy
sami. Nikt z nas nie jest tutaj sam. Mamy siebie nawzajem i ekstra wsparcie z
góry. To nam pomoże, tylko proszę, niech każdy zaufa sobie na tyle, na ile jest
to możliwe. Potrafimy i chcemy być silni. Co ja gadam… Jesteśmy! Jesteśmy
silni! Mamy dla kogo walczyć, mamy komu udowodnić, że wciąż liczymy się w
każdej wojnie. Pamiętajcie, że ten dupek wszystko widzi. Nie możemy go zawieść,
ani jego, ani jego ciężkiej pracy. Był z nas Najlepszy, nie zapominajmy o tym.
Teraz możemy być Najlepsi razem, całą drużyną. Podniesiemy się, Panowie.
Wrócimy silniejsi, niż byliśmy. Zapomnijmy o dzisiejszym konkursie i jutro
powalczmy tak, jak na Suomi przystało. Wierzę w was.
Jani objął czułym spojrzeniem każdego
zawodnika, każdego członka sztabu i Teę i wziął głęboki wdech. Jego drużyna
pokiwała głowami. Sami wyszczerzył zęby, Jarkko rozejrzał się wesoło po
wszystkich, a Lauri zaczepnie trącił jego ramię głową. Ville i Tea, stojąc tuż
obok siebie wymienili zgodne spojrzenie, poparte delikatnymi uśmiechami.
Tego właśnie potrzebowali.
- SUOMI! – wydarł się Sebastian, wyciągając
do środka kręgu prawe ramię, do którego zaraz dołączyło kilkanaście innych.
- ON PARAS!
_____________________
Kur. Przecież ja mam zaraz sesję,
egzaminy, prace na zaliczenie do napisania, a mnie nagle po dwóch miesiącach
pocisnęło na Anssiego. I to jeszcze takiego długiego, bo przecież tyle czasu
nic się nie pojawiało, to należy się jakaś rekompensata. Boże. Żeby to jeszcze
ręce, nogi i głowę miało… Winę ponosi główny zainteresowany. Parafrazując: nie
ma dobrych skoków, nie ma Wena.
Co by uniknąć nieporozumień wszelakich: ‘teraźniejszość’
w opowiadaniu ma miejsce w sezonie 2018/19. Korzystając z przywileju
przyszłości zrobiłam sobie z Anssiego gwiazdę fińskich skoków, a co tam. Może
mu jeszcze wyjdzie jakieś mistrzostwo świata, kto jego tam wie. :D
No nic. Pozdrawiam Was Ciule. <3