Poczucie,
że nie powinien tego robić,
świerzbiło go w palce i gryzło sumienie do tego stopnia, że stawiając krok na
ostatnim stopniu schodów, był gotów zawrócić. Zawrócić, wsiąść do taksówki,
pojechać na dworzec, złapać pierwszy autobus do Oulu, a stamtąd polecieć do
Lahti wraz z resztą drużyny. Tak, właśnie tak powinien zrobić. Ale nie mógł, a
jeszcze bardziej nie chciał. Bo czym było to poczucie co powinien zrobić, a
czego nie, w stosunku do jej wystraszonego spojrzenia i błagalnej prośby, aby został razem z nią w Kuusamo?
-
Na dzień, na dwa. Zostań.
Zgodził
się. Przecież obiecał, że już jej nie opuści, że będzie, więc jak miał jej
odmówić? Nie potrafił. Na pewno nie wtedy, gdy patrzyła na niego z ukrytą w
ciemnych oczach nadzieją, skubiąc palcami rąbek swetra. Tak zupełnie niepodobna
do tej Tei, którą znał; tak krucha, słaba, przestraszona, a mimo to starająca
się zachowywać jakiekolwiek pozory przemawiające za tym, że sobie radzi. Może i
sobie radziła, może próbowała, ale wciąż potrzebowała, by ktoś obok niej był.
Ktoś, kto rozumiałby ją bez niepotrzebnych słów i ktoś, kto znał Anssiego od
tej samej strony. Potrzebowała właśnie kogoś takiego jak On.
Potrzebowała Ville.
Z
jednej strony czuł się zobowiązany do tego, aby przy niej być. Obiecał jej tak,
jak dwa lata wcześniej obiecał jemu. Nie zostawi jej. Zaopiekuje się Teą. Zadba
o nią i poprzysięgnie na wszystko – na skoki, na ich przyjaźń, na własny honor,
że nie pozwoli, aby stała się jej jakakolwiek krzywda. Obiecał. Dał słowo i
choć te dwa lata temu nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiał się z
niego wywiązać, teraz wręcz czuł na karku oddech złożonej obietnicy.
Wzdrygnął
się, czując przechodzący wzdłuż kręgosłupa dreszcz na myśl o tamtym dniu. Okoliczności, w jakich
musiał obiecać Anssiemu opiekę nad Teą wolałby wymazać z pamięci i już nigdy do
nich nie wracać. Ale w sytuacji, do której doprowadził ten sukinsyn musiał,
musiał wracać do tamtego okresu, do tamtych rozmów, do tamtego Koivuranty,
który słabym głosem żądał od niego tego wszystkiego, zupełnie nieświadom
czekającej ich przyszłości.
Obiecał.
Ville obiecał, że da Tei wszystko to, co już wtedy był w stanie jej dać –
bezpieczeństwo, ciepło, zrozumienie, silne ramię. Obiecał, choć nigdy nie
chciał wywiązywać się z tej potwornej przysięgi. I naprawdę myślał, że
najgorsze minęło, że naprawdę mogą zapomnieć o danym sobie w szpitalnej sali
słowie…
Pierdolony
Koivuranta.
Przez
niego musiał zmierzyć się ze swoim największym koszmarem, w którym wypełnia
złożoną obietnicę. Oddałby wszystko, każde zwycięstwo, aby nigdy nie musieć
stawać przed drzwiami mieszkania Tei i stawać się dla niej jedyną opoką w
świecie, w którym Anssi pozostawił ją samą. Jasne, miała swoich przyjaciół, ale
wątpił, by Joni i dziewczyny choć w połowie rozumieli tę stratę tak, jak on.
Mogli zebrać ją do kupy, ale nie potrafili jej poskładać. I w tym punkcie był
sam z każdą swoją słabostką, która uparcie uderzała w niego, gdy chodziło o
Teę.
Dopóki
miała Anssiego potrafił trzymać się z dala, ale teraz… wydawało się, jakby
mieli tylko siebie. I chyba nigdy w życiu nie czuł się tak przerażony.
Może
jedynie w momencie, w którym trzy razy zapukał do drzwi.
*
* *
Zaklęła cicho pod
nosem i szybko roztarła przegubami perfumy, po czym pospiesznie zebrała z łóżka
wszystkie ubrania, których drogą eliminacji nie zdecydowała się założyć i
wrzuciła je do szafy. Następnie przeskoczyła przez łóżko w stronę przedpokoju.
Szybko poprawiła włosy, starając się zignorować dudniące w klatce piersiowej
serce. Odetchnęła głęboko, aby zachować typowy dla siebie w tego typu
sytuacjach spokój i sięgnęła po klamkę.
Ale jak miała być
spokojna, gdy stał tuż za progiem, nonszalancko oparty o framugę ramieniem,
spod którego spoglądał na nią z uśmiechem, budząc w jej żołądku parszywe
robactwo?
- Mógłbyś chociaż raz
się spóźnić.
- Cały czas się
spóźniam.
Zmrużyła oczy i
pozwoliła mu przemknąć do środka. Musnął wargami jej policzek, a gdy zamknęła
drzwi i odwróciła się w jego stronę, sięgnął do jej ust, całkowicie zabijając
wolną przestrzeń między nimi.
- Nie idźmy tam –
mruknął między jednym pocałunkiem, a drugim. – Zostańmy tutaj. Nawet wiem, co
będziemy robić.
- Przestań. –
Mruknęła z uśmiechem, gdy zszedł ustami do jej szyi. I choć próbowała się
opierać, mocno zaciskała palce na jego kurtce. - To impreza urodzinowa
Lauriego.
- To CZWARTA
impreza urodzinowa Lauriego. Gwoli ścisłości, urodziny miał w maju, a jest
koniec września.
Zaśmiała się
głośno, wtulając policzek w potargane włosy Anssiego i z całych sił trzymając
go blisko siebie.
- Zostańmy…
- Miałam wreszcie
poznać słynną paczkę fińskich nielotów.
- Będzie jeszcze
milion okazji.
- Och, doprawdy?
Dopiero jej
powątpiewający głos sprawił, że odsunął się od niej na odległość dosłownie paru
centymetrów. Spojrzał na nią z pełną łagodnością i rozbawieniem, a także rozciągniętymi
w nieco bezradnym uśmiechu wargami, po czym odgarnął niesforny, kruczoczarny
kosmyk włosów za jej ucho.
- Jeden kretyn ci
nie wystarczy? – Spytał, unosząc zabawnie brwi. – Jeden kretyn, który totalnie
stracił dla ciebie głowę i po prostu nie chce się tobą dzielić?
- Nie przypominam
sobie, abym była własnością kretyna. – Odparła zupełnie bez wyrzutu. Jakkolwiek
by tego nie ujęli, była jego, a on był jej. W każdym możliwym aspekcie;
fizycznie, psychicznie, w dzień i w nocy, w łóżku i poza nim. Zajmował jej
myśli, a ona była wszystkim, czego potrzebował. – Chyba, że coś przeoczyłam?
Wydął wargi i
uciekł wzrokiem w sufit, udając, że nad czymś intensywnie myśli.
- Czarny rynek
rządzi się swoimi prawami.
- Palant – rzuciła
ze śmiechem, a gdy Anssi wyszczerzył się w jej kierunku, zarzuciła mu ramiona
na szyję. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, nie przejmując się
drętwiejącymi od uśmiechu policzkami i czasem, który im uciekał. Uwielbiała na
niego patrzeć, uwielbiała, gdy trzymał ją w ramionach, uwielbiała czuć jego
zapach i ciepło, bijące od jego ciała. Uwielbiała go całego tak, jak jeszcze
nigdy nie uwielbiała nikogo. Był jej słabością, prawdopodobnie jedyną, jaką
kiedykolwiek miała. I uwielbiała tę słabość w każdym wymiarze. – No więc?
Wywrócił oczami, po
czym westchnął, a na samym końcu pocałował ją w czubek nosa, doprowadzając Teę
do pełnego zadowolenia uśmiechu.
- Zawsze musisz
postawić na swoim, prawda?
Zaparkował na końcu
ulicy, tuż pod ostatnim w szeregu domem. Już przed bramą było słychać głośną
muzykę, rozdzierającą panujący nad jedną ze spokojniejszych dzielnic Kuusamo
wieczór. Tea spojrzała przez szybę w kierunku rozświetlonego domu, z którego
dochodziła znana jej z Margot piosenka. Dopiero w tamtej chwili odezwała się w
niej drobna, wręcz mikroskopijna niepewność. Bo to, co właśnie robiła było
kolejnym krokiem, który stawiała w relacji z Anssim, a który prowadził ich
oboje do czegoś, czego tak długo unikała. Właśnie miała poznać najlepszych
kumpli faceta, z którym łączyła ją trudna do zdefiniowana relacja. Miała
wrażenie, jakby od czerwca minęły długie lata, a nie krótkie miesiące. W tym
czasie zdążyła poznać go lepiej, niż kogokolwiek innego. Kochając się z
jakimkolwiek mężczyzną, nie spędzała z nim reszty nocy na rozmowach. Z reguły
nie obchodziło jej kim jest, co robi, co lubi, a czego nie. A Anssi już za
pierwszym razem złamał kilka zasad, którymi do tej pory się kierowała i robił
to aż do chwili, w której siedzieli w jego samochodzie i jechali na imprezę
jego przyjaciela.
Kiedyś jej nie
zależało. Uwielbiała poznawać nowych ludzi, znajomych jej paru partnerów, ale
nigdy nie wykazywała większego zainteresowania ich osobami. Po prostu byli,
istnieli sobie jako ci, z którymi przyszło jej czasem spędzić wieczór. Z Anssim
była ta różnica, że zbyt pociągała ją jego osoba; chciała wiedzieć o nim
wszystko, znać każdy szczegół z jego życia. Nie miała pojęcia, skąd wzięła się
ta fascynacja, która przekreśliła dotychczasowe zasady Tei. Ale to nie miało
znaczenia. Po prostu chciała znać człowieka, który zabijał w niej stare
przyzwyczajenia i budził uczucia, które uśpiła lata temu.
Sama tego
wszystkiego chciała, choć poznanie najbliższych przyjaciół Koivuranty
świadczyło o tym, że relacja między nimi stawała się poważniejsza, niż pierwotnie
planowała. Ale przecież nie było w tym nic złego, prawda?
Anssi pchnął
wejściowe drzwi, które zgodnie z przewidywaniami były otwarte. Powietrze
pachniało alkoholem i pizzą, a dochodzące z wnętrza domu krzyki i muzyka
prowadziły do centrum zamieszania.
- Od razu mówię, że
to z pewnością nie jest to, z czym miałaś do czynienia do tej pory. – Zaczął,
rozglądając się po domu, który z całą pewnością nie mógł należeć do
dwudziestokilkuletniego skoczka narciarskiego. – Możliwe, że to nie jest twój
klimat.
Spojrzała na niego
zupełnie nieprzekonana i uśmiechnęła się, podążając wzrokiem za nim.
- Żartujesz? Głośna
muzyka, drinki, pieprznięci ludzi… Myślę, że to jest totalnie mój klimat.
Nie czekając na
jego reakcję, pociągnęła go za rękę w stronę salonu. Uśmiechała się i witała z
zupełnie obcymi jej ludźmi, jak ze starymi znajomymi. Z całkowitą otwartością
poznawała kolejne osoby i starała się wymienić z nimi choć kilka zdań, nim
Anssi ciągnął ją w inną stronę. Niepewność wyparowała. Była tylko dobra zabawa.
- Jest i on! –
Usłyszała nagle wrzask, dochodzący zza pleców. Oboje odwrócili się w tej samej
chwili, a Tea nieomal parsknęła śmiechem. Na schodach prowadzących z
przedpokoju do salonu, stał wysoki chłopak w czarnej czapce i t-shircie z
kolorowym nadrukiem, wskazujący na nich butelką piwa. – Przyszedł! Nie
zapomniał!
- A to jest właśnie
Lauri. – Tylko tyle zdążył mruknąć do jej ucha, nim gospodarz i pseudo-jubilat
podszedł do nich.
- No w końcu! Masz
prezent?
- Sosjerka. Do
kompletu talerzy, wazy i półmiska. – Anssi cisnął owiniętym w kolorowy papier
pudełkiem w klatkę piersiową - wbrew pozorom - bardzo ucieszonego z podarunku
Lauriego. – Tea wybierała.
Asikainen w ułamku
sekundy stracił zainteresowanie swoją nową zdobyczą i podniósł głowę na Teę,
którą Anssi objął ciaśniej ramieniem. Gdyby nie usłyszała wielu historii na
temat stukniętego Lauriego, zapewne popatrzyłaby z litością na jego szeroko
otwarte oczy i coraz niżej opadającą szczękę. Jedynie zaśmiała się i wyciągnęła
w jego kierunku dłoń, którą niemrawo uścisnął.
- Spóźnione
wszystkiego najlepszego. Spełnienia marzeń i dalekich metrów. Powiesz mi, po co
ci cała zastawa stołowa?
Lauri jedynie
zamrugał z niezrozumieniem i dopiero kilka pstryknięć Anssiego przed jego nosem
przywróciło jubilatowi jakąkolwiek jasność myślenia.
- Zbieram posag dla
siostry.
Roześmiała się
głośno, a i tak już poróżowiałe od wypitego alkoholu policzki Lauriego
przybrały na dodatkowym rumieńcu. Ten jednak postanowił doprowadzić się do
porządku, bo odchrząknął, po czym sięgnął do dłoni Tei i zamknął ją w uścisku.
- Przepraszam panią
bardzo za swoje niegodne gospodarza zachowanie, po prostu nie byłem
przygotowany na te zaszczytne okoliczności poznania pani. Niestety KTOŚ – tu
Lauri posłał wymowne spojrzenie coraz
bardziej rozbawionemu Anssiemu – nie raczył mnie uprzedzić o pani przybyciu. Mam
nadzieję, że możemy zapomnieć o moim potwornym pierwszym wrażeniu. Czy w ramach
przeprosin mogę zaproponować pani małżeństwo i kieliszek wódki?
- No i się zaczęło…
- mruknął Koivuranta. – A mogę panu zaproponować kopa w tyłek?
- Siedź cicho, to
może pozwolę ci być świadkiem.
- Lauri!
Nim Anssi zdążył
coś odpowiedzieć, w wejściu do salonu stanęła niska blondynka o zadartym nosku
i zniecierpliwionym wyrazie twarzy. Lauri tylko zamknął oczy i skrzywił się,
odchylając głowę do tyłu.
- Pani wybaczy, ale
woła mnie niewolnica mego serca. Jakoś się znajdziemy, aby się napić i ustalić
szczegóły naszego wesela…
- LAURI!
- IDĘ! – Odwrzasnął
i nim odszedł, posłał Tei wymowne spojrzenie. – Ograniczymy listę gości.
Gdy Asikainen
zniknął wraz z tajemniczą blondynką za ścianą, Tea spojrzała wymownie na
Anssiego, zdając sobie sprawę z bolących od uśmiechu policzków.
- Także to był
Lauri. I Pilvi. Z Lauriego i Pilvi, według zakładów, dzieci nie będzie.
- Oczywiście, że
nie. Sam słyszałeś. To ze mną się żeni – rzuciła ze zgryźliwym uśmieszkiem, a
widząc jego minę parsknęła śmiechem.
Objął ją ramieniem,
aby poprowadzić dalej, gdy dostrzegli biegnącego w ich stronę młodego chłopaczka.
Chciał ich wyminąć, ale ręka Anssiego go zatrzymała.
- Nie mam czasu! –
Krzyknął zdyszany.
- Stary, chilluj,
chciałem ci tylko przedstawić Teę. – Koivuranta kiwnął na brunetkę, do której
blondyn automatycznie wyciągnął rękę.
- Jarkko. Miło. A
teraz biegnę dalej. Wódka się kończy, czaisz? – Podrzucił rękoma, patrząc na
Anssiego z niedowierzaniem. – I oczywiście nikogo, kto by się tym zajął. Czy ta
impreza ma w ogóle gospodarza? Ugh. Dobra, zapomniałem, że mówimy o
Asikainenie. Nieważne. Jakieś specjalne zamówienia macie?
- Tak, żebyś mówił
wolniej.
- Czas, Koivuranta,
czas! Czas to pieniądz! Właśnie, muszę wziąć kasę od tego przygłupa… Ja
pierdolę, oczywiście wszystko na mojej głowie, bo jestem najmłodszy.
- I
najtrzeźwiejszy!
Nagle za plecami
Anssiego pojawił się wyższy blondyn o sięgających za uszy włosach i uśmiechu typowego
cwaniaka. Jarkko tylko machnął ręką i popędził w swoim kierunku, odprowadzony
wzrokiem przez nowego towarzysza.
- Myślisz, że
przyniesie ze sklepu chociaż połowę? Czy wypije po drodze?
- Jarkko? Jemu
wystarczy powąchać i już leży.
- To by wiele
tłumaczyło. – Blondyn pokręcił głową, po czym wreszcie spojrzał na Teę i
uśmiechnął się z zaciekawieniem. – A my się chyba nie znamy?
- Właśnie. Tea, to
jest Olli. Olli, Tea. – Anssi nieco niechętnie machnął ręką w powietrzu.
- To ty ukradłeś
narty Ahonenowi!
- Umówmy się, że
tylko pożyczyłem – mruknął konspiracyjnie, wciąż trzymając dłoń Tei. Kilka
sekund. Za długich. Nieumykających uwadze Koivuranty, który cicho chrząknął. –
Hej, każdy z nas chciał kiedyś latać jak Janne. Tylko po kilku piwach człowiek
zapomina, że same narty nie wystarczą, nie? – Uniósł kącik ust i zerknął na
milczącego Anssiego. – Nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę.
- Tobie nie –
mruknął cicho, odwracając głowę w stronę bawiących się w salonie ludzi.
Nevalainen przez chwilę przeskakiwała spojrzeniem po Anssim i Ollim, by na
końcu wygiąć wargi w niepewnym uśmiechu.
- Nie, nie, my nie
jesteśmy razem. – Starała się, aby zabrzmiało to w miarę neutralnie. I na
staraniach się skończyło. – My tylko…
Sypiamy ze sobą,
rozmawiamy, spędzamy ze sobą długie wieczory, jeszcze dłuższe noce, a potem
tęsknimy za sobą o poranku. Nie ma między nami żadnych granic, ani żadnych
poważnych uczuć. Chyba.
- Spotykamy się –
dokończył za nią Anssi, gdy pauza zaczęło się zbytnio przeciągać. Spojrzał na
nią porozumiewawczo, po czym przeniósł zdecydowany wzrok na Olliego. – Spędzamy
ze sobą miło czas, jak to dwoje dorosłych ludzi. Powinieneś tego spróbować.
Muotka prychnął z
pełnym politowania uśmiechem.
- Znasz mnie,
Koivuranta. To nie dla mnie.
- Jasne…
Anssi uniósł
wymownie brwi, po czym skierował wzrok na Teę. Próbowała właśnie rozgryźć
relację panującą pomiędzy tymi dwoma osobnikami. Zdecydowanie nie należała do
zbytnio zażyłych, jak w przypadku Lauriego, ani tak swobodnych jak z Jarkko.
Olli we wszystkich opowiadaniach Anssiego zazwyczaj był dyskretnie usuwany w
cień, a jego rola w każdej historii często była umniejszana. Łatwo można było
się domyśleć, że obaj panowie średnio za sobą przepadali.
- Napijesz się
czegoś?
Kiwnęła głową i
posyłając ostatni uśmiech Muotce, objęła Koivurantę w pasie i pozwoliła mu się
poprowadzić.
- Nie będziemy o
tym gadać?
- Nie będziemy.
Zamiast tego
tańczyli, pili przyniesiony przez Jarkko alkohol i po prostu dobrze się bawili.
Zwracali na siebie uwagę, ale nie oddawali swojej w zamian. Byli skupieni tylko
i wyłącznie na sobie; na tym, by nie wypuszczać swoich dłoni z uścisku, a usta
odnajdywały drogę do siebie. A gdy już się rozstawali, to tylko wtedy, gdy
Lauri namawiał ją do próby pierwszego tańca weselnego, a Anssi wciągany był w
męskie toasty.
Znów dobrze się ze
sobą bawili. Znów dobrze się ze sobą czuli. Jakby znali się o wiele dłużej, niż
te kilka miesięcy, pozostawiających za sobą ślad ciepłych wspomnień.
- Nie w tę stronę,
łazienka jest na górze.
- Nie?
- Nie, tam jest
kuchnia.
- Kuchnia też może
być.
- Nie wtedy, gdy w
domu jest kilkadziesiąt osób.
- Czepiasz się.
- No ale w kuchni?
- Cholera,
Koivuranta, a może zgłodniałam?
Stanęli w progu
kuchni, zatrzymani przez padające znad stołu, spłoszone spojrzenie zielonych
tęczówek. Ich właściciel z ustami wypełnionymi lodami, które wyjadał prosto z
pudełka, przez dłuższą chwilę przeskakiwał po nich spojrzeniem. Tea jednym
ruchem odrzuciła opadające na oczy włosy i uniosła brwi, a stojący za nią Anssi
zmrużył oczy i przekrzywił głowę.
- Ville?
Blondyn przełknął
to, co miał w ustach i wyciągnął szyję do przodu, przyglądając się im uważnie.
- Anssi?
- Czemu siedzisz tu
sam?
- Czemu jesteś z
dziewczyną?
Koivuranta puścił
do tej pory splecione z palcami Tei dłonie i podszedł bliżej stołu.
- Aaa, to ona? –
Niejaki Ville wskazał na Nevalainen łyżeczką. – Tea, tak? TA Tea?
- Ta, ta. Kiedy ty
w ogóle przyszedłeś, co?
- A bo ja wiem… -
Wzruszył ramionami i nabrał trochę lodów. – Pół godziny temu? Godzinę?
- Widzę, że po
drodze zahaczyłeś o niezły before – mruknął z rozbawieniem Anssi, zaglądając
przez otwór do stojącej na stole butelki Finlandii. – Stary, spójrz mi w oczy i
powiedz, że nie jesteś najebany w trzy rurki.
Ville z wielką
łaską podniósł ociężałe spojrzenie na Koivurantę, po czym głęboko westchnął.
- Jestem.
- Okej, to będzie
łatwe, skoro już ci się faza szczerości uruchomiła… A siedzisz tu sam i
napruty, wpieprzający lody z pudełka, ponieważ…?
- Zła kobieta
złamała mi serce, podeptała je i rzuciła stadu reniferów na pożarcie.
Tea w ostatniej
chwili zasłoniła usta dłonią i zdusiła śmiech. Nie powinna, doskonale o tym
wiedziała, a jednak miała wielką ochotę się roześmiać. Widok pijanego,
bełkoczącego chłopaka nad opakowaniem lodów truskawkowych bawił ją podwójnie,
gdy sama czuła się lekko wstawiona.
- Uważasz, że to
zabawne?
Nie zorientowała
się, kiedy podniósł na nią swoje przenikliwe spojrzenie. Anssi tylko pokręcił
głową, zaciskając rozciągające się w uśmiechu wargi.
- Naprawdę bawi cię
fakt, że kobieta mojego życia, za którą dałbym się pokroić, kopnęła mnie w
dupę, bo… bo co? „Bo jestem niedojrzałym gówniarzem, który myśli, że coś
osiągnie na dwóch deskach”? Tak mi powiedziała! Przez telefon! I to ja jestem
niedojrzały? – Przerwał na chwilę i sięgnął po trzymaną przez Anssiego butelkę
wódki. Ten jednak od razu cofnął rękę, skazując się na gniewne spojrzenie
Ville. Westchnął. - A ja byłem w stanie dla niej wszystkie szczyty Salpausselki
zdobyć! Jeziora przepłynąć! Nawet tego jej kota zapchlonego bym zniósł!
Wszystko! – Wykrzyknął na koniec i zwiesił bezradnie głowę na klatce
piersiowej. – Bez sensu.
- Położyłbyś się
może, co? – Zaproponował po chwili ciszy Anssi. Ville mruknął twierdząco.
- Tak, poproszę.
- Poszukam Pilvi,
na pewno gdzieś cię ułoży. Popilnuj go, co by… nie wiem, nie spadł, albo nie
zeżarł więcej lodów, bo go Jani ukatrupi.
Nim zdążyła
cokolwiek odpowiedzieć, Anssi opuścił kuchnię. Westchnęła więc i usiadła po
drugiej stronie stołu, nie spuszczając zatroskanego spojrzenia z najlepszego
przyjaciela Koivuranty. Czyli to był ten słynny Ville Larinto, o którym
nasłuchała się tyle dobrego? Wielki kompan, prawie brat, na którym mógł polegać
w każdej chwili? Ten, który nigdy nie zawiódł i był jedyną osobą w całym tym
porąbanym teamie, z którą mógł normalnie porozmawiać? Tea podejrzewała, że
właśnie ta dwójka była najbardziej problematyczna. Utwierdzała się w tym
założeniu z każdą, mijającą w towarzystwie pijanego Ville minutą.
- Nie chciałem być niemiły – mruknął w końcu, przerywając
wcale nie niezręczną ciszę. Tea wciąż z nikłym uśmiechem obserwowała, jak
Larinto wgapia się w swoje dłonie, na które naciągał rękawy bluzy i boi się
podnieść na nią wzrok. – Nie jestem też aż tak pijany. Tylko zdenerwowany. I
zmęczony. Bardzo chce mi się spać.
- Zaraz się
położysz.
- Myślisz, że
jestem w stanie wstać z tego krzesła? – Cicho się roześmiał i pokręcił głową. –
Nie ma szans.
Nie skomentowała.
Sięgnęła do leżącego przed nim pudełka lodów i bez pytania zagarnęła je tylko
dla siebie, nie fatygując się nawet po nową łyżeczkę. W ciszy, zagłuszanej
jedynie przez muzykę i okrzyki – prawdopodobnie Lauriego – dojadała resztki, co
jakiś czas zerkając na drzemiącego Larinto.
- Genialne pierwsze
wrażenie zrobiłem, co?
- Jedno z
najlepszych dzisiejszego wieczora.
Parsknął śmiechem.
- Nie rozśmieszaj
mnie, gdy chce mi się rzygać.
- Było tyle pić?
- To przez lody – stęknął,
pocierając powieki palcami. – Poza tym miałem ważny powód, dobra?
- Nie sprzeczam
się, ale nie wyglądasz, jakby którekolwiek z twoich lekarstw pomogło.
- Bo nie pomogło. Głupie,
babskie porady od Eliny…
- To ta dziewczyna?
- Gorzej. Moja
siostra. – Pochylił się niżej, prawie stykając czoło z blatem stołu i zaczął
głęboko oddychać. – Co za gówno. Serio myślałem, że to taki związek, wiesz, na
zawsze. Że Irja to ta jedna jedyna, nikt inny. A ona tak po prostu ze mną
zerwała i to dla innego. Przecież miałem dla niej czas. Starałem się.
Zabierałem ją do kina, kwiaty kupowałem, dom prawie spaliłem, gdy kolację jej
na urodziny chciałem zrobić. Naprawdę nie zasłużyłem, żeby być z nią
szczęśliwy?
Tea westchnęła
głęboko, wpatrując się z coraz większym żalem w załamanego chłopaka. Zawsze
była cholernie kiepska w poradach i sklejaniu złamanego serca; nie znała słów
ani gestów, które mogłyby pomóc w tej sytuacji, więc milczała. Tak było
zdecydowanie bezpiecznej. Wolała nie dobijać go przypadkową próbą pocieszenia.
A może on nawet nie chciał, by się nad nim użalać?
- Anssi jest
szczęśliwy – burknął pod dłuższej ciszy, czym maksymalnie skupił na sobie jej
uwagę. Ville uniósł głowę, lecz wciąż spoglądał na swoje dłonie. – I zdaje się,
że to ty jesteś tego powodem.
- Tak ci
powiedział?
- A tobie nie?
Zawahała się z
odpowiedzią. Czy kiedykolwiek jej to wyznał? Nie. Nie przypominała sobie
takiego momentu, a z pewnością zapamiętałaby go. Za to pamiętała każdy wspólny
moment, w którym wyglądał na szczęśliwego. Nie w słowach, a w gestach wyrażał
coś, co dopiero w tej chwili zaczynała rozumieć jako przejaw szczęścia; każdy
uśmiech, pocałunek, wspólna noc, jej dłoń spleciona z jego palcami…
Ville przewrócił
oczami.
- Tak, jest
szczęśliwy. I jako, że to mój najlepszy przyjaciel, a wy, kobiety, jesteście
złe i okrutne, ostrzegam, że jeśli go skrzywdzisz to… - Urwał z zawieszonym w
powietrzu palcem wskazującym i zacisnął powieki w akcie maksymalnego wytężenia
szarych komórek. – To będzie źle.
Uśmiechnęła się pod
nosem, gdy bezsilnie opuścił ręce wzdłuż ciała.
- Jesteś
beznadziejny w groźbach – skwitowała, kręcąc głową z rozbawieniem. – Ale możesz
być spokojny. Nie przewiduję żadnych czarnych scenariuszy.
I wtedy Ville w
końcu rozchylił powieki i mrugnąwszy kilkukrotnie, uniósł wreszcie głowę i
spojrzał na nią. Na jej opadające na pierś czarne włosy, jasne ramiona, na jej
uniesione w uśmiechu usta i ten stanowczy wyraz twarzy, w mig negujący jego
wszelkie wątpliwości.
Żadne z nich nie
sądziło, że kiedyś będą mieli tylko siebie.
*
* *
A
teraz patrzył na jej blade policzki i podkrążone oczy, których tym razem nie próbowała
ukryć pod makijażem. W spiętych klamrą włosach, dresowych spodenkach i o wiele
za dużej bluzie nie przypominała mu tej Tei, którą poznał kilka lat wcześniej
na kolejnej imprezie Lauriego. Nie wyglądała na kobietę, która jednym
spojrzeniem wgniotła go w krzesło; nie widział w wyrazie jej twarzy
charakterystycznej pewności siebie, pomieszanej z rozbawieniem, którego był
źródłem. Nie wykrzywiała ust w zgryźliwym uśmieszku, nie spoglądała na niego
zza wachlarza rzęs w sposób, który odbierał mu zdolność mówienia, nie rzucała
kąśliwych uwag, prowokujących go do ciętych ripost. Nie było już tamtej Tei.
Tea
bez Anssiego milczała. Tea bez Anssiego łatwo traciła kontakt i uciekała
myślami do swoich miejsc. Tea bez Anssiego nie wykazywała żadnej energii. Tea
bez Anssiego nie potrafiła odnaleźć się w roli, której nie przewidywała.
-
Podano do stołu!
Weszła
do salonu, wysilając się na całkiem przyjemny uśmiech. Ustawiła na niskim
stoliku dwa talerze spaghetti, po czym usiadła na dywanie naprzeciwko Ville i
podała mu widelec.
-
Nie chcę nic mówić, ale myślę, że wyszło całkiem niezłe.
Nie
mógł rozszyfrować, na ile stara się dawać radę, a na ile po prostu udaje, aby
zaoszczędzić mu zmartwień. Przed nim nie musiała niczego grać. Widział przecież,
w jakim była stanie, gdy przyszedł po raz pierwszy do Margot. Gdy tylko ją
ujrzał pojawiły się pierwsze wyrzuty sumienia, zagłuszane od kilku miesięcy.
Powinien był przyjechać wcześniej. O wiele, wiele wcześniej. Ale ona chyba
naprawdę zaczynała stawać na nogi. Powoli, małymi krokami ruszała do przodu.
Gdyby było inaczej, nie przyszłaby na konkurs.
-
Żaden z ciebie master chef.
-
Hej! – rzuciła w niego ściskaną w dłoni serwetką, ale na jej twarzy pojawił się
grymas rozbawienia. – Jak nie smakuje to wypad.
Doskonale
pamiętał ich pierwsze spotkanie. Niekoniecznie sposób, w jaki trafił do domu
ówczesnej dziewczyny Lauriego, ale potrafił dokładnie odtworzyć moment, w którym
pierwszy raz ją zobaczył. I nie był z tego faktu do końca zadowolony. Wydurnił
się. Był pijany i kompletnie zdołowany po rozstaniu z Irją. Mówił, co ślina
przyniosła mu na język i wcale się tym wtedy nie przejmował. Miał gdzieś
wszystko i wszystkich, nieważne, jak żałosne niosło to za sobą skutki. Musiały
minąć dwa miesiące, nim był w stanie spojrzeć na nią bez cienia wstydu. I nim
przyznał się, że wtedy, tamtej nocy, w kuchni Lauriego, za sprawą jednej
rozmowy coś się w nim zmieniło.
I
trwało do tej pory.
-
Z samego rana muszę lecieć do Lahti.
-
Możesz teraz o tym nie wspominać? – Spytała sucho, po raz kolejny zmieniając
stację telewizyjną. Przekręcił głowę w jej stronę i westchnął. – Nie chcę na
razie myśleć o twoim wyjeździe.
-
Chcę mieć tylko pewność, że gdy wyjadę, nie wrócisz do tego, co było wcześniej.
-
Spokojnie. Joni wykupił mi karnet na siłownię i fitness. Gdy złapię doła, pójdę
go wytrząść na zumbie. Ewentualnie otworzę swoje czakry podczas jogi. Jeszcze
się zastanowię.
Zaśmiał
się cicho, co dostrzegła kątem oka i sama lekko się uśmiechnęła.
-
Tea, gdybym mógł zostać…
-
Prosiłam cię, żebyś się zamknął – fuknęła i trzepnęła go niemocno poduszką. –
Prosiłam, prawda? Więc siedź cicho i bądź tutaj tak długo, jak możesz.
I
jakby chciała go tym sposobem zatrzymać, rzuciła tę samą poduszkę na jego uda,
po czym ułożyła na niej głowę. Tak po prostu wprawiła go w małe zakłopotanie,
świadomie lub nie. Przez kilka sekund nie wiedział, co zrobić, jak zareagować,
gdzie ułożyć ręce. Czy miał ją przytulić, czy dotknąć włosów? Chciał tego,
cholernie mocno chciał wziąć jej drobne ciało w ramiona, zaciągnąć się jej
zapachem i do samego rana szeptać, że wszystko będzie dobrze, że jest z nią i
nie pozwoli jej więcej cierpieć. Ale nieważne, jak tego pragnął, nie mógł. Tak
więc jedynie delikatnie ułożył dłoń na jej przedramieniu z nadzieją, że ten
drobny gest wzbudzi w niej choć odrobinę bezpieczeństwa.
-
Vil? – Stęknęła niepewnie, na co mruknął pytająco. – Myślisz, że to kiedyś
minie?
-
Nie wiem, Tea. Nie mam pojęcia…
Poruszyła
się nie spokojnie, ale mimo to mocniej wtuliła policzek w poduszkę i ułożyła
dłoń na jego kolanie.
-
Chciałabym, aby minęło… Ale z drugiej strony boję się, że wtedy zapomnę.
-
Nie zapomnisz. Nikt nigdy nie zapomni.
-
Ale…
-
Hej. – Potrząsnął delikatnie jej ramieniem, sprawiając, że odwróciła głowę w
jego stronę. – Nie zapomina się o ludziach, których się kocha. Można
przyzwyczaić się do ich braku i można z tym żyć. Boleć też kiedyś przestanie.
Ale ty nie zapomnisz o nim, rozumiesz? Nie po tym, przez co razem przeszliście.
Długo
patrzyli na siebie w przerywanej przez grający telewizor ciszy. Ville łagodnie,
ale nieco bezradnie spoglądał na Teę, powstrzymując się resztkami zdrowego
rozsądku od dotknięcia jej bladego policzka. Chciałby móc jednym gestem
przegonić z jej oczu ten przeklęty strach, osłonięty przez szklące się łzy. Nie
potrafił. Tylko jedna osoba posiadała tę szczególną zdolność uszczęśliwiania jej.
Nawet, gdy jednocześnie ciągnął ją na dno.
-
Jedź ze mną do Lahti – wypowiedział półgłosem. Instynktownie sięgnął po jej
dłoń i delikatnie ją ścisnął, ze spokojem rejestrując fakt, że jej nie cofnęła.
– Na miesiąc, na dwa, ile będziesz potrzebować. Odpocznij od Kuusamo. Nabierz
sił i wtedy wróć. Joni na pewno zrozumie i da ci wolne. Ja będę wracał zaraz po
konkursach, a w międzyczasie mama i Elina się tobą zajmą.
Pokręciła
głową, wpatrując się w niego beznamiętnym wzrokiem.
-
Nie mogę.
-
Ale potrzebujesz…
-
Nie chcę.
-
Nie zapomnisz o nim – powtórzył, a jej usta raptownie zacisnęły się. – Tea,
pomyśl nad tym. Dobrze?
Przymknęła
powieki w twierdzącym geście i odwróciła twarz z powrotem w stronę telewizora.
Na
zewnątrz już dawno zapadł zimowy wieczór, otulany przez śnieg. Ville obserwował
leniwie opadające płatki. Szukał wyjścia z sytuacji, w której znaleźli się
oboje. Ona – rozbita, wystraszona, w obliczu straty człowieka, który miłością
namieszał w jej życiu i który był jego przyjacielem. I on – próbujący odnaleźć
sposób, aby jak najostrożniej ją pozbierać, jednocześnie walcząc z tłumionym
uczuciem, które coraz silniej w nim pulsowało. Oboje znaleźli się w paskudnym
położeniu, z tą różnicą, że Tea w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy.
I
tak powinno zostać.
Oddychała
spokojnie, skulona w embrion, z głową wciąż na jego udach. Bał się jakkolwiek
poruszyć, aby jej nie zbudzić. Wpatrywał się w jej spokojną twarz, wciąż
trzymając jej dłoń. Nie puściła jej. Co jakiś czas zaciskała mocniej palce,
marszcząc przy tym czoło i zagryzając usta. Gdyby tylko mógł coś zrobić…
Cokolwiek!
Ale
nie mógł. Nie był, nie jest i nigdy nie będzie Anssim.
*
* *
- W porządku?
- Pytasz, czy będę
rzygać?
- Nie no, tak
ogólnie… Ale wiesz, nowa koszulka i te sprawy.
- To nie będę.
Zaśmiał się i
ciaśniej objął ją ramionami. Tea uśmiechnęła się pod nosem, przymykając
powieki, aby pozbyć się uciążliwego śmigła helikoptera, wirującego jej w głowie
i zaciągnęła się zapachem Anssiego. Nie powinna była tyle pić. Nie z Laurim.
Ale jak mogła odmówić przyszłemu mężowi, który na złość swojej partnerce dość
często ćwiczył weselne toasty? Nie sądziła, że jej nogi tak prędko odmówią
posłuszeństwa i zamiast tańczyć z Anssim, będzie jedynie wisieć na jego szyi. Z
drugiej strony w końcu znaleźli się sami. I co z tego, że nawet nie miała siły,
aby ściągnąć buty?
- I?
- Co „i”?
- I czego jeszcze
nie będziesz?
- Pić z Laurim –
wymamrotała. – Boże, nie śmiej się tak, bo cały się trzęsiesz, a to ani trochę mi
nie pomaga.
- Mogłem położyć
cię obok Ville.
- Jestem pijana, a
ty robisz sobie ze mnie żarty. – Odparła z wyrzutem i uniosła głowę, aby na
niego spojrzeć. – I z czego ty się tak cieszysz, co?
- Nie cieszę!
- Nie?
- Ależ skąd. –
Zaprzeczył i odchrząknął, starając się zachować powagę. Kompletnie mu nie szło
i po chwili znów się śmiał, za co oberwał niemocno w pierś. – Hej, Tyson, bez
rękoczynów. To tak mi dziękujesz za opiekę? – Dodał zaczepnie, gdy znów go
uderzyła, tym razem ramię.
- Przestań się ze
mnie śmiać, durniu – warknęła, rozedrganym ze śmiechu głosem.
- Człowiek nie może
być szczęśliwy, bo zaraz padają jakieś oskarżenia. Nic, tylko się cieszyć z
życia.
Przez dłuższą
chwilę przyglądała się mu uważnie. Kąciki ust delikatnie podjechały do góry, a
oczy rozbłysnęły blaskiem, niewywołanym krążącym w żyłach alkoholem. Powiedział
to. Wreszcie to powiedział i zasiał w niej spokój.
- Jesteś
szczęśliwy? – Potrzeba usłyszenia tego jeszcze raz była silniejsza. Anssi
uśmiechnął się z lekkim niezrozumieniem; tak, jakby to było zupełnie oczywiste.
A potem odgarnął za jej ucho kosmyk włosów i przesunął kciukiem po policzku
Tei.
- Oczywiście, że
jestem. Miałaś co do tego wątpliwości?
Sama nie wiedziała,
co odpowiedzieć. Lekko wzruszyła ramiona i pokręciła głową, bo właściwie do
tego wieczora wcale się nad tym nie zastanawiała.
Podsunęła się nieco
do góry i pocałowała go. Powoli, czule, tak, aby wiedział, ile to dla niej
znaczy. A gdy odsunęła się na kilka centymetrów i spojrzała mu w oczy, dotknęła
jego policzka.
- Tu i teraz, Tea.
Jestem cholernie szczęśliwy.
I ona też była.
Nawet wtedy, gdy już tego szczęścia nie czuła.
_________________
Akuku!
Czy ktoś tutaj w ogóle jest?
Cóż,
ja też przecieram oczy ze zdziwienia, ale taaaak, Anssi, Tea, Ville i te
wszystkie inne powracają! Tak, wiem, mieliśmy ruszyć z tym opowiadaniem po
zakończeniu Shattered Ones, ale, że wszystko się oczywiście przeciąga, to
stwierdziłam, że nie będę czekać do grudnia. Tym bardziej, że postawiłam sobie
challenge, że skończymy Hopeless w wakacje. No bo, cholercia, ileż można?
A
poza tym zaczęłam dostawać wiadomości, że przez zawieszenie tego opowiadania,
Kurwiranta postanowił zawiesić karierę, więc wiecie… Ja nie mam z tym nic
wspólnego! Poza tym planuję pielgrzymkę na kolanach na Jasną Górę w intencji
pt. „Panie, tylko nie Anssi”. Romoerena już przełknęłam, Morgensterna wciąż
przeżywam, więc chociaż zostawcie mi tę fińską pierdołę i niech ona za ten rok
wraca. No, już, pouzewnętrzniałam się.
Naprawdę,
jeśli ktokolwiek tutaj jeszcze jest, to proszę, give me a sign and hit me baby
one more time, co bym wiedziała, jakich szkód sobie narobiłam tą przerwą. I już
teraz dziękuję, że mimo niej, wciąż niektórzy pytali o losy tego opowiadania i
zarzucali ciepłym słowem. :)
Także
tyle. Mam nadzieję, że widzimy się w przyszłym miesiącu. Tymczasem ściskam
wszystkich baaardzo mocno!
PS.
Rozdział totalnie sponsorowany przez Eurowizję. A najbardziej przez TO.