środa, 19 sierpnia 2015

7. Mój rodzaj miłości.



- Nie do twarzy ci z cierpieniem, Tea.
Joni opuścił dłoń i wolnym ruchem strzepnął popiół z końcówki papierosa. Kuchnia jego niewielkiego mieszkania tonęła we mgle tytoniowego dymu i tanich kadzidełek, które kiedyś na kairskim targu wcisnęła mu jakaś staruszka. Obrzucił wzrokiem ściany pomieszczenia, po raz któryś w tym tygodniu myśląc, że powinien zmienić ich kolor. A potem znów stwierdził, że farby i pędzle mogą poczekać, po czym umieścił spojrzenie w siedzącej po przeciwnej stronie parapetu brunetce.
- Nienawidzę patrzeć na ciebie i dostrzegać tylko twój cień.
Nie zareagowała. Wzrok miała utkwiony w zaparowanej szybie, po której wodziła palcem, zostawiając na niej bezsensowne szlaczki. Pod jej oczami znów pojawiły się sińce, dodające bladej skórze upiornego widoku, a popękane usta nie układały się do najmniejszego uśmiechu.
- Kochanie…
- Siedem miesięcy – wypowiedziała cicho, nie odrywając oczu od szyby.
Dwa słowa. Tylko dwa słowa, które nie potrzebowały dalszego rozwinięcia. Siedem miesięcy, od których zmieniło się praktycznie wszystko.
- Mam wrażenie, jakby minęła cała wieczność. – Ciągnęła słabym, lekko ochrypłym głosem, wywołującym na karku Joniego gęsią skórkę. – Jakbym już miała osiemdziesiąt lat i przeżyła całe życie bez niego. A to tylko siedem miesięcy – dodała, a na jej twarz wstąpił taki wyraz, jakby bawiła ją ta ironia.
Patrzył na nią uważnie. Mówiła więcej, niż w przeciągu ostatnich dwóch godzin. Papieros żarzył się pomiędzy jego dwoma palcami, jakby nagle o nim zapomniał.
- Joni, kiedy życie mnie ominęło?
Przełknął ślinę, ważąc to pytanie, niczym proch nad otwartym ogniem. Każda odpowiedź mogła go wiele kosztować. Tylko on mógł zmierzyć się z Teą w momentach takich, jak ten. Tylko on potrafił zachować spokój i utrzymać ją na powierzchni, nim sama zaczynała topić się w swoim cierpieniu. Tylko on potrafił zagrać w grę, którą Nevalainen nieświadomie rozpoczynała, zawładnięta żalem i smutkiem.
- Najlepszy czas przeżyłaś z nim – odpowiedział spokojnie, wtykając papierosa między usta. Nie spodziewał się, że Tea nagle prychnie.
- Najlepszy? – Powtórzyła z powątpiewaniem. – I ty to mówisz?
Wypuścił dym z płuc i spojrzał na nią, nie rozumiejąc.
- Nienawidzisz go – stwierdziła tak, jak wiele razy wcześniej, z tą samą nutą oskarżenia. Zapewne z przyzwyczajenia użyła czasu teraźniejszego. Spojrzała na niego, a w świetle kuchennej lampy dostrzegł łzy w jej oczach. – Jak możesz mówić, że to był najlepszy czas w moim życiu?
- A zaprzeczysz?
Zacisnęła usta i z powrotem odwróciła głowę do okna.
- No właśnie. Żyłaś. Z nim, przy nim, dla niego. Cokolwiek – mruknął i dogasił papierosa w szklanej popielniczce, po czym oblizał suche wargi i popatrzył na Teę. – Ale to jak żyłaś… Sama wiesz.
- Nie żyłam. – Jej głos niebezpiecznie zadrżał. – Zabijał mnie. Każdego dnia umierałam na niego.
Przez długą chwilę przyglądał jej się w ciszy, spodziewając się ujrzeć za chwilę na jej policzkach słone krople. Gdy w końcu jedna uciekła z lewego oka Tei, przymknął powieki i odwrócił głowę w bok.
- Ale to on zginął za ciebie.

* * *

Miał w zwyczaju wpadać po treningach do Margot i w swoim ulubionym kącie – tym samym, w którym siedział, gdy się poznali – popijać małe piwo w oczekiwaniu na koniec jej zmiany. Uwielbiał na nią patrzeć, więc korzystał z każdej okazji, by móc ją zobaczyć, nim miał wyjechać na kolejne zgrupowania i konkursy. Parkował na tyłach klubu, odliczając minuty do momentu, w którym znów wsiądzie do samochodu – tym razem z nią – i pojadą do niego, albo do niej i znów będą tylko we dwoje poza całym światem. Wchodził do zadymionego wnętrza, czując rozsadzające go zniecierpliwienie, gdy szukał jej wzrokiem. Czekał, obserwując jej zwinne ruchy i co chwila zerkając na zawieszony nad barem zegar.
- Jeszcze pół godziny – obiecywała, by sekundę później go pocałować i zeskoczyć z baru.
Uwielbiał ją. Uwielbiał tak, jak jeszcze nigdy. Mógł tam czekać całe życie, gdyby miał pewność, że na samym jego końcu Tea chwyci go za rękę i razem opuszczą klub. Szalał za tą kobietą jak niedoświadczony gówniarz za pierwszą miłością, ale nie przeszkadzało mu to. Uczucia, które pchały go w jej stronę wydawały się być takie pierwsze i inne, niż te, z którymi zmagał się dotychczas. Popadał w jakieś wariactwo, zwiastujące rychły obłęd, ale nie bał się, nie w jej przypadku.
Uwielbiał, dopóki nie zaczął kochać – kochać tak mocno, aż paliło pod skórą i bolało w sercu, gdy tęsknił. A tęsknił nawet wtedy, gdy była tuż obok. Wiedział, że oszalał. Ale było to szaleństwo z miłości, więc dlaczego miałby uznać, że robi coś źle?
Czekał na nią tak, jak zawsze. Obracał w dłoniach szklankę po soku, którą podała mu czterdzieści minut wcześniej i co chwila zerkał w jej stronę. Z wciśniętą w tylną kieszeń dżinsowych szortów szmatką rozlewała piwo z dystrybutora. Notorycznie zarzucała głową, pozbywając się opadających na twarz kosmyków włosów i wydawała się być wyczerpana. Akurat tego dnia do Margot przybyło znacznie więcej ludzi, co miało związek z rozgrywanym meczem hokeja. Tłum klientów przy barze stale się powiększał, a Tea, choć jej zmiana zakończyła się dziesięć minut temu, nie mogła oderwać się od obowiązków.
Niecierpliwie uderzał palcami o szkło, dla pewności sprawdzając godzinę na swoim zegarku. Powinni już stąd odjeżdżać i zostawiać wszystkie nieważne sprawy za sobą: pracę, skoki, brak czasu. Powinni w tej chwili być tylko dla siebie. Tymczasem ona istniała wyłącznie dla kolejnych klientów, którzy nie potrafili obejrzeć meczu w domu.
Minęło kolejnych dziesięć minut. Czuł narastającą irytację, która jedynie się powiększyła, gdy z zaplecza wyszedł Joni. Nie przepadał za jej kochającym inaczej przyjacielem. Zresztą z wzajemnością. Anssi nienawidził relacji, jaką zastał pół roku temu pomiędzy Teą a Jonim. Nie mógł znieść tego, na ile sobie pozwalał i jak blisko był Tei. A ich wzajemna antypatia nakazywała mu myśleć, że Joni starał się wybić jej Koivurantę z głowy.
Mógł jedynie zacisnąć mocniej palce na pustej szklance, gdy zobaczył, jak Joni nagle odrywa Teę od pracy, obejmując ją od tyłu i obracając kilkakrotnie wokół własnej osi. Gdy postawił ją na ziemi, pocałował ją w czoło, na co Anssi znacznie ciężej nabrał powietrza przez nos. Nie słyszał tego, co powiedział do Tei, ale ona roześmiała się tak głośno, że był bliski rzucenia w niego ściskaną przez siebie szklanką.
- Mój bohater!
Nagle świat zaszedł mu falą kruczoczarnych włosów i zapachem malin. Poczuł na szyi słodki ciężar jej ciała i czuły pocałunek na wargach. Odsunęła się na kilka centymetrów i przyjrzała mu się z szerokim uśmiechem, jedną dłonią nurkując w jego włosach. Nieznacznie uniósł kącik.
- Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. Wynagrodzę ci każdą minutę, obiecuję.
Pocałowała go jeszcze raz, tym razem mocniej i dłużej, dopóki nie poczuła bierności z jego strony. Spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi.
- Coś się stało? Anssi?
Próbował odwrócić głowę, ale dłonie Tei na jego policzkach skutecznie uniemożliwiały mu uniknięcie konfrontacji. Spojrzał więc na nią z wyraźną pretensją.
- Twój przyjaciel… - chrząknął znacząco, nakierowując wzrok na tę część baru, w której Joni przygotowywał kolorowe drinki.
- Joni? Co z nim?
- Nie podoba mi się.
Tea przez chwilę patrzyła na niego ze zdezorientowaniem, by w końcu roześmiać się głośno.
- Ty jemu też nie, uwierz mi.
- Nie w tym sensie! – Wywrócił oczami ku jej rozbawieniu. – Jest blisko. Za blisko. A ja nie chcę, by jakikolwiek facet…
- Czy ty jesteś zazdrosny o Joniego? – Wtrąciła nagle, unosząc jedną brew. Jej pytanie zabrzmiało dość dziwacznie i Anssi dopiero gdy dojrzał uśmiech na ustach Tei, dostrzegł, w jak idiotyczną sytuację się wplątał. – Kochanie, uwierz mi, prędzej ja powinnam być o niego zazdrosna, niż ty.
- Zdecydowanie na za dużo sobie pozwala. – Z całych sił starał się brzmieć jak mężczyzna, który broni swego. A ona się śmiała i śmiała i całkowicie podkopywała jego ego. – Tea.
- Przepraszam, to jest po prostu bardzo zabawne.
- Że jestem zazdrosny?
- To, że jesteś zazdrosny jest naprawdę słodkie. Ale to, że jesteś zazdrosny o geja… - Nie dokończyła, bo parsknęła śmiechem. Zakryła usta dłonią, co wcale jej nie ratowało. Anssi wypuścił ciążące mu na płucach powietrze i zagryzając od środka policzek, uciekł wzrokiem gdzieś w tłum. Czuł rosnące zażenowanie i złość. – Hej, Słońce, spójrz na mnie. – Tea, chwycił go za podbródek i uśmiechnęła się w sposób, który w mig stopił cały gniew. – Joni to przyjaciel, okej? Kocham go, ale jak brata, a kazirodztwo nie kręci ani mnie, ani jego. Nawet jeśli, to niestety, natura pokarała mnie cyckami i pochwą, więc i tak nic by z tego nie wyszło. W porządku?
Jak mógł powiedzieć, że nie, nie jest w porządku? Wierzył we wszystko, co mówiła, ufał jej… Tylko nie ufał ludziom dookoła. Dlatego pokiwał głową i w końcu odwzajemnił jej pocałunek.
A czas i tak miał wszystko zweryfikować.

* * *

- Zasługiwałaś na kogoś lepszego.
Wciąż siedzieli na kuchennym parapecie. Między palcami Joniego tkwił nowy papieros, z którego dym osiadał na włosach i skórze Tei. Patrzyła na blondyna przepełnionymi bezradnością oczami i zagryzała na ustach wszystkie słowa sprzeciwu.
- Kochał mnie.
- Aż za bardzo – mruknął i wsparł głowę o ścianę. – I do czego was ta miłość doprowadziła, co?
Tea objęła mocniej kolana ramionami i wzdrygnęła się, czując nagły przypływ zimna. Zauważył to, więc sięgnął do stołu po koc i zarzucił go na rozedrgane ramiona panny Nevalainen.
- Gdyby nie on… - szepnęła, unosząc przerażone spojrzenie na Joniego, pod którego naporem wyraz na twarzy blondyna momentalnie złagodniał. Wyciągnął dłoń w kierunku brunetki i kciukiem potarł jej policzek. – Gdyby nie on…
- Tak, wiem.
Westchnął. Ujął jej twarz czułym spojrzeniem, czując wkraczającą niemoc. W takich chwilach nie potrafił pomóc nawet sobie, a co dopiero jej. Pamiętał wszystko, co rozegrało się na jego oczach. Pamiętał tamten wieczór, którego obrazy pojawiały się przed jego oczami każdej nocy, gdy kładł się do łóżka. Pamiętał Teę i pamiętał Anssiego. I nienawidził tego, że jedno wydarzenie zdmuchnęło ich wszystkich niczym wiatr domek z kart, a jego pozbawił siły, którą gromadził całymi latami. Wszystko przez faceta, którego nawet nie starał się zaakceptować w życiu Tei.
I tylko jedno ratowało tego cholernego Koivurantę.
- Nienawidzisz go. – Powtórzyła niczym w amoku. – Nienawidzisz go.
- Nie mogłem patrzeć na to, co z tobą zrobił.
- A możesz patrzeć na mnie teraz? – Uniosła na niego zmęczone spojrzenie. – Możesz patrzeć na mnie gdy z tobą rozmawiam? Gdy przychodzę codziennie do pracy? Gdy po prostu jestem?
Patrzył na nią z lekko rozchylonymi wargami, po raz pierwszy nie potrafiąc jej odpowiedzieć. Poczucie, że wykonał zły ruch w tej grze, przeszywało go na wskroś, a przepełniony bólem wzrok Tei sprawiał, że z każdą sekundą malał przed samym sobą. Jego ramiona opadły, wypalony papieros spadł na chłodne kafelki, a na języku zabrakło słów.
Patrzył na nią każdego dnia.
Nigdy nie pomyślał, za jaką cenę.

* * *

Przedramieniem otarła pot z czoła i powróciła do czyszczenia klejących się stolików. Była wyczerpana całym dniem w klubie po nieprzespanej nocy. Zasypiała na stojąco, pomimo mocnej kawy, którą zaserwowała jej Sari, a od której tylko rozbolała ją głowa. Mimo to na głowie miała o wiele większe zmartwienia, niż pulsujący pod czaszką tępy ból i opadające powieki.
Ostatnie tygodnie były niekończącym się pasmem kłótni z Anssim. Sama nie wiedziała, w jaki sposób potrafili przejść od nagłego pomysłu Koivuranty o przeprowadzce do Lahti, do nieumytych naczyń. Nagle w ich wspólnym życiu zaczęło mnożyć się od powodów do krzyku i Tea nie potrafiła tego zatrzymać. A już na pewno nie potrafiła zatrzymać Anssiego.
Lahti, Lahti, Lahti. Od miesiąca nie mówił o niczym innym.
Chciał spakować wszystko, wyprowadzić się na południe Finlandii i zabrać ją ze sobą. Tak po prostu wymyślił sobie to cholerne Lahti, argumentując swój pomysł większymi możliwościami treningowymi i bliskością do obiektów znacznie lepszych niż Rukatunturi. Ale co było z nią nie tak? Skocznia, jak skocznia, w dodatku taka, na której skakał od dzieciństwa i którą znał najlepiej. A on uparł się na Lahti i wydawało się, że nic go od tego pomysłu nie odwiedzie.
Z kolei Tea nie chciała słyszeć o żadnym Lahti, o wyprowadzce i o opuszczeniu Kuusamo. Tu miała pracę i przyjaciół. To właśnie tu chciała żyć. Nie w wielkim Lahti, w którym jedyną osobą, którą znała był Ville.
Tylko jak miała przetłumaczyć to Anssiemu, który nie przyjmował do wiadomości, że miałaby z nim nie wyjechać? Nic nie rozumiał. Nie rozumiał, co trzyma Teę w Kuusamo i nie rozumiał, dlaczego nie chce zacząć z nim nowego życia na południu.
- Lubię to, co mam tutaj.
Dmuchnęła papierosowym dymem w stronę gęstego nocnego nieba i strzepnęła popiół na ziemię. Paliła raczej okazjonalnie, głównie w momentach mocnego zdenerwowania – takich, jak ten. Poza tym Anssi nie znosił tytoniowego smrodu, jak zawsze go nazywał.
- Ktoś tu się starzeje i próbuje osiąść w jednym miejscu? – Spytał przekornie Joni, zerkając przez ramię na drzwi do zaplecza, zza których roznosiła się klubowa muzyka. Tea prychnęła.
- Ja? Starzeję?
- Wybacz, moja droga, ale pamiętam dziesięcioletnią dziewczynkę, która wrzeszczała na cały bidul, że marzy o wielkim świecie i Helsinkach. Poza tym wydawało mi się, czy jeszcze jakieś dwa lata temu zapowiadałaś, że chcesz się wyrwać z tego zamarzniętego zada Finlandii?
Wywróciła oczami, próbując powstrzymać układające się w krzywy uśmiech wargi.
- Kuusamo jest w porządku.
- Pomyśl o życiu w Lahti.
- W Lahti nie będzie ciebie.
Joni wydął dolną wargę i przysunął dłoń, w której trzymał papierosa do mostka, wykręcając twarz w przesadnym wzruszeniu.
- Och, moja mała dziewczynka będzie za mną tęsknić?
- Nigdzie nie jadę, gnojku. – Trzepnęła go przewieszoną przez ramię szmatką. – Przynajmniej nie teraz.
- A on?
- Zobaczymy, co jest dla niego ważniejsze: ja, czy Lahti i sport.
- Uuu, ultimatum, robi się poważnie.
Tea zaśmiała się nerwowo i przytknęła papierosa do ust.  Nie była pewna, czy stawianie Anssiego przed jakimkolwiek wyborem, w którym w grę wchodziły skoki oraz ona, nie było ryzykowne. Znała go; przez ostatnie półtora roku zdążyła poznać go na tyle, by wiedzieć czego może się po nim spodziewać. Nie zostawiłby jej, to wiedziała na pewno. Ale nie zostawiłby też skoków i za wszelką cenę realizowałby swój plan na życie. Z nią i z treningami. W Lahti lub w innym zakątku świata, w który będzie chciał z nią być, usilnie wmawiając jej, że są tam szczęśliwi. Nawet wtedy, gdy nie potrafiłaby cieszyć się czymkolwiek innym, niż jego obecnością.
- Wciąż zaskakuje mnie fakt, jak długo już jesteś z jednym facetem – mruknął Joni, przyglądając się swoim paznokciom. – Półtora roku? Kiedyś martwiłem się o ciebie, gdy byłaś z kimś dwa miesiące. Idziesz na rekord, Mała, i to w jakim stylu.
- Półtora roku… - powtórzyła cicho, nie do końca wierząc w czas, który upłynął od poznania Anssiego.
Jak wiele zdążyło się zmienić? Jak bardzo ona sama się zmieniła? Dorosła, dojrzała do uczucia, którego do tej pory się bała. Kochała i była kochana. A mimo to… Szczęście, którym nagle się zachłysnęła, też zaczęło ulegać zmianom; przybierało inne kształty i kolory i momentami nie wywoływało uśmiechu, a smutek i łzy. On też się zmieniał. Anssi był wyjątkowy pod wieloma względami, sprawiał, że czuła się jak nigdy wcześniej, ale z drugiej strony… Im dłużej trwali razem, tym bardziej czuła się obciążona tym związkiem. Nie była znudzona, nie była też przyzwyczajona. Chciała go każdą najmniejszą cząstką swojego ciała i duszy.  Po prostu wszystko działo się tak szybko… Za szybko. Miała wrażenie, jakby nie zdążyła dojrzeć prawdziwego Anssiego w mężczyźnie, którego kochała do bolesnego szaleństwa.
- Szmat czasu.
- To wystarczy, aby tak się dla siebie poświęcić i wyjechać z kimś na drugi koniec kraju? – Spytała, choć nie spodziewała się, aby ktoś taki jak Joni, który na związkach znał się niewiele lepiej od niej, potrafił dać jej w miarę racjonalną odpowiedź.
- To zależy – mruknął z papierosem przy ustach. Tea uniosła pytająco brew. – No wiesz, od tego jak poważny twoim zdaniem jest ten związek.
Przez chwilę patrzyła na niego w ciszy, aż w końcu westchnęła i opadła plecami na zimną ścianę klubu.
- Nie chcę stąd wyjeżdżać.
- Ale?
- Ale nie chcę tu zostać bez niego.
- Więc?
Wzruszyła ramionami i przyjrzała się trzymanemu w palcach petowi, po czym odrzuciła go do kałuży.
- Nie wiem. Jeszcze kilka razy się pożremy i może w końcu coś ustalimy.
- „Może”. Ładnie powiedziane.
- W ogóle mi nie pomagasz, wiesz? – Prychnęła oskarżycielsko, ale i z rozbawieniem.
- Hej, staram się! – Uniósł ręce w geście obronnym, na co wywróciła oczami. -  Och, chodź no tu! – Wyciągnął w jej stronę długie ramię i już po chwili tulił ją do swojej chudej piersi. Tea od razu wtuliła się w ciało Joniego, które znała odkąd byli dzieciakami; najbardziej nierozłącznym duetem w domu dziecka. Nikt nie rozumiał jej tak, jak Joni i w nikim nigdy nie odnajdywała takiego oparcia. Tworzyli jeden umysł w dwóch ciałach, co stanowiło klucz do ich porozumienia. Czasem miała wrażenie, że byli bliźniakami, choć Joni jest starszy o dwa lata i posiada zupełnie inny typ urody. A mimo to byli jak brat i siostra, jedyna rodzina, której nigdy nie mieli.
- Lepiej?
- Lepiej.
Tea przymknęła powieki, w końcu czując spokój i ukojenie dla zszarganych ostatnimi tygodniami nerwów. Wtuliła policzek w pierś Joniego, czując pod nim jego serce. I mogłaby tak trwać wiele godzin, gdyby nie dźwięk nadjeżdżającego samochodu i cichy pomruk niezadowolenia w wykonaniu blondyna.
Odsunęła od niego twarz i rozkleiła zmęczone oczy w momencie, w którym usłyszała trzaśnięcie drzwiami.
- Ktoś mi to wyjaśni?
Zamrugała kilkakrotnie, aby wyostrzyć wzrok i dojrzeć zbliżającego się do nich Anssiego. Rozłożył ręce, w jednej trzymając komórkę i patrzył na nich w domagający się tłumaczeń sposób.
- Co ty tu robisz? – Spytała cicho, odsuwając się nieznacznie od Joniego.
- Jak to co? Próbuję się do ciebie dodzwonić od dwóch godzin! – Podniósł głos, wymachując trzymanym telefonem. – Ale jak widzę tylko bym przeszkadzał.
- Stary, naprawdę? – mruknął ze znudzeniem Joni i pokręcił głową z rozbawieniem. Koivuranta nawet na niego nie spojrzał.
- Tea, do samochodu.
- Jestem w pracy!
- Właśnie widzę.
Anssi zmierzył chłodnym spojrzeniem Mattila, na co ten tylko się roześmiał.
- Nie będę się powtarzał, wsiadaj do samochodu. Wiem, że skończyłaś godzinę temu.
- Nawet jeśli, to co? – Spytała, robiąc dwa kroki w stronę Koivuranty. Zaciskała pięści, dając w ten sposób upust powoli rozpalającego się w niej gniewu, który zapoczątkował sam widok Anssiego. Mimo to z całej siły próbowała zachować spokój, gdy do niego mówiła. – Nie wracam z tobą. Dzisiaj śpię u siebie.
- Co? Dlaczego?
- Bo potrzebuję od ciebie odpocząć. Od ciebie, od twojego ciągłego gadania o Lahti… Dzisiaj chcę być sama. Wracaj do siebie.
- Sama? – Powtórzył, patrząc na nią z niezrozumieniem, po czym kiwnął na rozbawionego całym zajściem Joniego. – Czy może jednak z nim?
- Och, daj spokój! – jęknęła z rezygnacją. Znów się zaczynało. Znów problemy pojawiały się tam, gdzie w ogóle nie powinno ich być. – Ile razy mam ci jeszcze tłumaczyć?
- Stary, mam ci obciągnąć, żebyś uwierzył? – Joni uniósł brew, po czym odpalił kolejnego papierosa. Gęsty dym spowił jego twarz. – Naprawdę gram w innej lidze.
- Powiedz mi to jeszcze raz, gdy znowu zobaczę twoje łapsko na jej tyłku.
- Nic nie poradzę na to, że ma taki fajny.
- ANSSI!
Ale Anssi nie słyszał jej krzyku i nie zwracał na nią uwagi, gdy próbowała odciągnąć go od Joniego. Pchnął Mattila w stronę ściany, przypierając go do niej ramieniem. Joni wciąż się śmiał.
- No wreszcie, wreszcie! Teraz wiem, że Tea nie kłamała o zawartości twoich spodni. Brawo, panie Koivuranta, jestem pod wrażeniem.
- Tylko ją dotknij…
- Zasadniczo rzecz ujmując jest to dość trudne do wykonania, gdy pracuje się w ciasnym barze… - Nim dokończył, Anssi mocniej docisnął ramię do szyi Janiego, na co ten wykrzywił twarz w bólu.
- Zostaw go! Anssi, proszę! Zostaw! – Szarpała go za kurtkę, ale był silniejszy, bardziej stanowczy. Miała nadzieję, że ktoś w końcu usłyszy jej krzyk, ale nikt się nie pojawiał. – Anssi, jedźmy do domu! Zabierz mnie do domu, proszę!
- Pragnę zaznaczyć, że mam bardzo delikatną skórę i jutro będę miał pięknego siniaka na szyi, więc jak już tak bardzo musisz mi przyłożyć, zrób to tak, żeby nie było widać, okej?
- Nie prowokuj mnie – syknął Koivuranta. – Widzę, jak się na nią gapisz. Pedał, tak? To taka twoja wymówka, żeby być bliżej panienek? Niezły chwyt.
- Stary, lecz się. – Joni zarzęził śmiechem, choć łapanie powietrza przychodziło mu z coraz większym trudem. – Znam zajebistego psychiatrę z pewnością pomoże ci zrozumieć, że jedni lubią chłopców, a drudzy dziewczynki.
- Nie rób ze mnie durnia, dobra?!
- Cóż, wydaje mi się, że sam doskonale mnie w tym wyręczasz…
Dłoń Anssiego zacisnęła się i wykonała pierwsze zamachnięcie. Nim jednak zdążyła wylądować na twarz Joniego, Tea z całą siłą wepchnęła się pomiędzy nich. Zwinięta pięść automatycznie rozluźniła się, gdy stanęła tak blisko niego, że czuł jej zapach. Wczepiła się palcami w kołnierz jego kurtki, desperacko składając pojedyncze pocałunki na jego ustach, szepcząc ciche błagania.
- Zabierz mnie do domu, błagam, zabierz mnie do siebie. Wracajmy, Anssi, wracajmy – powtarzała, mocząc swoją i jego twarz łzami. – Zostaw go, zostaw…
Od razu wyczuła zmianę. Mięśnie pod jej dłońmi rozluźniły się, choć wciąż czuła w ustach ciężki oddech Anssiego. Drżała cała przy jego ciele, napierając na nie swoim, aby odsunąć go jak najdalej od Joniego. Była przerażona i modliła się, aby Koivuranta wyczuł jej strach. Wiedziała, że wtedy przeciągnie linę na swoją stronę.
Sekundy dłużyły się niczym minuty, gdy trzymała w dłoniach jego twarz, szepcząc w usta Anssiego, jak bardzo go kocha. Zapewniała go o swojej miłości, bo tylko jej był w stanie uwierzyć we wszystko, co mówiła. Uczyła go swojego uczucia, powtarzając jak mantrę dwa słowa, które wystarczyły, aby unormować jego oddech. Tylko w ten sposób odzyskiwali spokój.
- Pojadę z tobą – szepnęła, odsuwając się nieznacznie, aby mógł spojrzeć jej w oczy. – Będziemy razem, dobrze?
Przełknął ciężko ślinę i uniósł wzrok w stronę Joniego. Przez chwilę patrzył na niego z nieodgadnioną nienawiścią, by w końcu spojrzeć na Teę i delikatnie pokiwać głową. Zsunął z policzków jej dłonie, całując wnętrze jednej z nich i skierował się do samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera.
- Poradzę sobie – wypowiedziała słabym głosem, idąc tyłem do auta. Wzrok miała utkwiony w Jonim, choć jego spojrzenie wbijało tysiące ostrzy w plecy Anssiego. Pokręciła głową, gdy wykonał krok w ich stronę i wyciągnęła ręce przed siebie, próbując niemrawo się uśmiechnąć. – Poradzę sobie, jak zawsze.
Wsiadła do samochodu, pozwalając Anssiemu zamknąć za sobą drzwi. Koivuranta obszedł auto, mierząc spojrzeniem Joniego, dopóki nie zasiadł za kierownicą.
Nic nie powiedzieli. Nawet na siebie nie spojrzeli. Anssi odpalił silnik i z piskiem opon ruszył do swojego mieszkania, pozostawiając Tei jedynie widoki nocnego Kuusamo, które migając za szybą, rozmywały się w zaszklonym spojrzeniu.

______________________

Jak rozdziału przez trzy miesiące nie potrafię napisać, tak w jeden wieczór napiszę prawie cały. I weź tu zrozum wenę, natchnienie i te inne twórcze sprawy.
Anyway – nie wiem, co chciałam napisać w tym rozdziale. Plan miałam gdzieś do połowy, a potem improwizowałam i to chyba nawet widać. Po prostu uznałam, że to już pora najwyższa, aby obrać drogę w dół. Nie ma na co czekać, chciałam skończyć to opowiadanie na wakacjach, ale w tej kwestii pozostaje mi jedynie głośno się roześmiać. Coś czuję, że Shattered przegoni Hopeless i to o milę.
Co do kwestii, że Tea wychowywała się w domu dziecka – poszłam po najłatwiejszej linii oporu. Wątek rodziców jakoś mi umknął, czy nawet wyeliminowałam go na rzecz innych i w końcu trochę wypadł mi z tego opowiadania, więc postanowiłam postawić ją w najłatwiejszym punkcie, w którym tych rodziców w ogóle nie ma. W sumie to nawet pasowałoby do Tei i jej życiorysu, więc czemu nie?
Wiem, wiem. Strasznie popsułam tę historię…
Ktoś to jeszcze czyta?

wtorek, 26 maja 2015

6. Tu i teraz.



Poczucie, że nie powinien tego robić, świerzbiło go w palce i gryzło sumienie do tego stopnia, że stawiając krok na ostatnim stopniu schodów, był gotów zawrócić. Zawrócić, wsiąść do taksówki, pojechać na dworzec, złapać pierwszy autobus do Oulu, a stamtąd polecieć do Lahti wraz z resztą drużyny. Tak, właśnie tak powinien zrobić. Ale nie mógł, a jeszcze bardziej nie chciał. Bo czym było to poczucie co powinien zrobić, a czego nie, w stosunku do jej wystraszonego spojrzenia i błagalnej prośby, aby został razem z nią w Kuusamo?
- Na dzień, na dwa. Zostań.
Zgodził się. Przecież obiecał, że już jej nie opuści, że będzie, więc jak miał jej odmówić? Nie potrafił. Na pewno nie wtedy, gdy patrzyła na niego z ukrytą w ciemnych oczach nadzieją, skubiąc palcami rąbek swetra. Tak zupełnie niepodobna do tej Tei, którą znał; tak krucha, słaba, przestraszona, a mimo to starająca się zachowywać jakiekolwiek pozory przemawiające za tym, że sobie radzi. Może i sobie radziła, może próbowała, ale wciąż potrzebowała, by ktoś obok niej był. Ktoś, kto rozumiałby ją bez niepotrzebnych słów i ktoś, kto znał Anssiego od tej samej strony. Potrzebowała właśnie kogoś takiego jak On.
Potrzebowała Ville.
Z jednej strony czuł się zobowiązany do tego, aby przy niej być. Obiecał jej tak, jak dwa lata wcześniej obiecał jemu. Nie zostawi jej. Zaopiekuje się Teą. Zadba o nią i poprzysięgnie na wszystko – na skoki, na ich przyjaźń, na własny honor, że nie pozwoli, aby stała się jej jakakolwiek krzywda. Obiecał. Dał słowo i choć te dwa lata temu nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiał się z niego wywiązać, teraz wręcz czuł na karku oddech złożonej obietnicy.
Wzdrygnął się, czując przechodzący wzdłuż kręgosłupa dreszcz na myśl o tamtym dniu. Okoliczności, w jakich musiał obiecać Anssiemu opiekę nad Teą wolałby wymazać z pamięci i już nigdy do nich nie wracać. Ale w sytuacji, do której doprowadził ten sukinsyn musiał, musiał wracać do tamtego okresu, do tamtych rozmów, do tamtego Koivuranty, który słabym głosem żądał od niego tego wszystkiego, zupełnie nieświadom czekającej ich przyszłości.
Obiecał. Ville obiecał, że da Tei wszystko to, co już wtedy był w stanie jej dać – bezpieczeństwo, ciepło, zrozumienie, silne ramię. Obiecał, choć nigdy nie chciał wywiązywać się z tej potwornej przysięgi. I naprawdę myślał, że najgorsze minęło, że naprawdę mogą zapomnieć o danym sobie w szpitalnej sali słowie…
Pierdolony Koivuranta.
Przez niego musiał zmierzyć się ze swoim największym koszmarem, w którym wypełnia złożoną obietnicę. Oddałby wszystko, każde zwycięstwo, aby nigdy nie musieć stawać przed drzwiami mieszkania Tei i stawać się dla niej jedyną opoką w świecie, w którym Anssi pozostawił ją samą. Jasne, miała swoich przyjaciół, ale wątpił, by Joni i dziewczyny choć w połowie rozumieli tę stratę tak, jak on. Mogli zebrać ją do kupy, ale nie potrafili jej poskładać. I w tym punkcie był sam z każdą swoją słabostką, która uparcie uderzała w niego, gdy chodziło o Teę.
Dopóki miała Anssiego potrafił trzymać się z dala, ale teraz… wydawało się, jakby mieli tylko siebie. I chyba nigdy w życiu nie czuł się tak przerażony.
Może jedynie w momencie, w którym trzy razy zapukał do drzwi.

* * *
Zaklęła cicho pod nosem i szybko roztarła przegubami perfumy, po czym pospiesznie zebrała z łóżka wszystkie ubrania, których drogą eliminacji nie zdecydowała się założyć i wrzuciła je do szafy. Następnie przeskoczyła przez łóżko w stronę przedpokoju. Szybko poprawiła włosy, starając się zignorować dudniące w klatce piersiowej serce. Odetchnęła głęboko, aby zachować typowy dla siebie w tego typu sytuacjach spokój i sięgnęła po klamkę.
Ale jak miała być spokojna, gdy stał tuż za progiem, nonszalancko oparty o framugę ramieniem, spod którego spoglądał na nią z uśmiechem, budząc w jej żołądku parszywe robactwo?
- Mógłbyś chociaż raz się spóźnić.
- Cały czas się spóźniam.
Zmrużyła oczy i pozwoliła mu przemknąć do środka. Musnął wargami jej policzek, a gdy zamknęła drzwi i odwróciła się w jego stronę, sięgnął do jej ust, całkowicie zabijając wolną przestrzeń między nimi.
- Nie idźmy tam – mruknął między jednym pocałunkiem, a drugim. – Zostańmy tutaj. Nawet wiem, co będziemy robić.
- Przestań. – Mruknęła z uśmiechem, gdy zszedł ustami do jej szyi. I choć próbowała się opierać, mocno zaciskała palce na jego kurtce. - To impreza urodzinowa Lauriego.
- To CZWARTA impreza urodzinowa Lauriego. Gwoli ścisłości, urodziny miał w maju, a jest koniec września.
Zaśmiała się głośno, wtulając policzek w potargane włosy Anssiego i z całych sił trzymając go blisko siebie.
- Zostańmy…
- Miałam wreszcie poznać słynną paczkę fińskich nielotów.
- Będzie jeszcze milion okazji.
- Och, doprawdy?
Dopiero jej powątpiewający głos sprawił, że odsunął się od niej na odległość dosłownie paru centymetrów. Spojrzał na nią z pełną łagodnością i rozbawieniem, a także rozciągniętymi w nieco bezradnym uśmiechu wargami, po czym odgarnął niesforny, kruczoczarny kosmyk włosów za jej ucho.
- Jeden kretyn ci nie wystarczy? – Spytał, unosząc zabawnie brwi. – Jeden kretyn, który totalnie stracił dla ciebie głowę i po prostu nie chce się tobą dzielić?
- Nie przypominam sobie, abym była własnością kretyna. – Odparła zupełnie bez wyrzutu. Jakkolwiek by tego nie ujęli, była jego, a on był jej. W każdym możliwym aspekcie; fizycznie, psychicznie, w dzień i w nocy, w łóżku i poza nim. Zajmował jej myśli, a ona była wszystkim, czego potrzebował. – Chyba, że coś przeoczyłam?
Wydął wargi i uciekł wzrokiem w sufit, udając, że nad czymś intensywnie myśli.
- Czarny rynek rządzi się swoimi prawami.
- Palant – rzuciła ze śmiechem, a gdy Anssi wyszczerzył się w jej kierunku, zarzuciła mu ramiona na szyję. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, nie przejmując się drętwiejącymi od uśmiechu policzkami i czasem, który im uciekał. Uwielbiała na niego patrzeć, uwielbiała, gdy trzymał ją w ramionach, uwielbiała czuć jego zapach i ciepło, bijące od jego ciała. Uwielbiała go całego tak, jak jeszcze nigdy nie uwielbiała nikogo. Był jej słabością, prawdopodobnie jedyną, jaką kiedykolwiek miała. I uwielbiała tę słabość w każdym wymiarze. – No więc?
Wywrócił oczami, po czym westchnął, a na samym końcu pocałował ją w czubek nosa, doprowadzając Teę do pełnego zadowolenia uśmiechu.
- Zawsze musisz postawić na swoim, prawda?
Zaparkował na końcu ulicy, tuż pod ostatnim w szeregu domem. Już przed bramą było słychać głośną muzykę, rozdzierającą panujący nad jedną ze spokojniejszych dzielnic Kuusamo wieczór. Tea spojrzała przez szybę w kierunku rozświetlonego domu, z którego dochodziła znana jej z Margot piosenka. Dopiero w tamtej chwili odezwała się w niej drobna, wręcz mikroskopijna niepewność. Bo to, co właśnie robiła było kolejnym krokiem, który stawiała w relacji z Anssim, a który prowadził ich oboje do czegoś, czego tak długo unikała. Właśnie miała poznać najlepszych kumpli faceta, z którym łączyła ją trudna do zdefiniowana relacja. Miała wrażenie, jakby od czerwca minęły długie lata, a nie krótkie miesiące. W tym czasie zdążyła poznać go lepiej, niż kogokolwiek innego. Kochając się z jakimkolwiek mężczyzną, nie spędzała z nim reszty nocy na rozmowach. Z reguły nie obchodziło jej kim jest, co robi, co lubi, a czego nie. A Anssi już za pierwszym razem złamał kilka zasad, którymi do tej pory się kierowała i robił to aż do chwili, w której siedzieli w jego samochodzie i jechali na imprezę jego przyjaciela.
Kiedyś jej nie zależało. Uwielbiała poznawać nowych ludzi, znajomych jej paru partnerów, ale nigdy nie wykazywała większego zainteresowania ich osobami. Po prostu byli, istnieli sobie jako ci, z którymi przyszło jej czasem spędzić wieczór. Z Anssim była ta różnica, że zbyt pociągała ją jego osoba; chciała wiedzieć o nim wszystko, znać każdy szczegół z jego życia. Nie miała pojęcia, skąd wzięła się ta fascynacja, która przekreśliła dotychczasowe zasady Tei. Ale to nie miało znaczenia. Po prostu chciała znać człowieka, który zabijał w niej stare przyzwyczajenia i budził uczucia, które uśpiła lata temu.
Sama tego wszystkiego chciała, choć poznanie najbliższych przyjaciół Koivuranty świadczyło o tym, że relacja między nimi stawała się poważniejsza, niż pierwotnie planowała. Ale przecież nie było w tym nic złego, prawda?
Anssi pchnął wejściowe drzwi, które zgodnie z przewidywaniami były otwarte. Powietrze pachniało alkoholem i pizzą, a dochodzące z wnętrza domu krzyki i muzyka prowadziły do centrum zamieszania.
- Od razu mówię, że to z pewnością nie jest to, z czym miałaś do czynienia do tej pory. – Zaczął, rozglądając się po domu, który z całą pewnością nie mógł należeć do dwudziestokilkuletniego skoczka narciarskiego. – Możliwe, że to nie jest twój klimat.
Spojrzała na niego zupełnie nieprzekonana i uśmiechnęła się, podążając wzrokiem za nim.
- Żartujesz? Głośna muzyka, drinki, pieprznięci ludzi… Myślę, że to jest totalnie mój klimat.
Nie czekając na jego reakcję, pociągnęła go za rękę w stronę salonu. Uśmiechała się i witała z zupełnie obcymi jej ludźmi, jak ze starymi znajomymi. Z całkowitą otwartością poznawała kolejne osoby i starała się wymienić z nimi choć kilka zdań, nim Anssi ciągnął ją w inną stronę. Niepewność wyparowała. Była tylko dobra zabawa.
- Jest i on! – Usłyszała nagle wrzask, dochodzący zza pleców. Oboje odwrócili się w tej samej chwili, a Tea nieomal parsknęła śmiechem. Na schodach prowadzących z przedpokoju do salonu, stał wysoki chłopak w czarnej czapce i t-shircie z kolorowym nadrukiem, wskazujący na nich butelką piwa. – Przyszedł! Nie zapomniał!
- A to jest właśnie Lauri. – Tylko tyle zdążył mruknąć do jej ucha, nim gospodarz i pseudo-jubilat podszedł do nich.
- No w końcu! Masz prezent?
- Sosjerka. Do kompletu talerzy, wazy i półmiska. – Anssi cisnął owiniętym w kolorowy papier pudełkiem w klatkę piersiową - wbrew pozorom - bardzo ucieszonego z podarunku Lauriego. – Tea wybierała.
Asikainen w ułamku sekundy stracił zainteresowanie swoją nową zdobyczą i podniósł głowę na Teę, którą Anssi objął ciaśniej ramieniem. Gdyby nie usłyszała wielu historii na temat stukniętego Lauriego, zapewne popatrzyłaby z litością na jego szeroko otwarte oczy i coraz niżej opadającą szczękę. Jedynie zaśmiała się i wyciągnęła w jego kierunku dłoń, którą niemrawo uścisnął.
- Spóźnione wszystkiego najlepszego. Spełnienia marzeń i dalekich metrów. Powiesz mi, po co ci cała zastawa stołowa?
Lauri jedynie zamrugał z niezrozumieniem i dopiero kilka pstryknięć Anssiego przed jego nosem przywróciło jubilatowi jakąkolwiek jasność myślenia.
- Zbieram posag dla siostry.
Roześmiała się głośno, a i tak już poróżowiałe od wypitego alkoholu policzki Lauriego przybrały na dodatkowym rumieńcu. Ten jednak postanowił doprowadzić się do porządku, bo odchrząknął, po czym sięgnął do dłoni Tei i zamknął ją w uścisku.
- Przepraszam panią bardzo za swoje niegodne gospodarza zachowanie, po prostu nie byłem przygotowany na te zaszczytne okoliczności poznania pani. Niestety KTOŚ – tu Lauri  posłał wymowne spojrzenie coraz bardziej rozbawionemu Anssiemu – nie raczył mnie uprzedzić o pani przybyciu. Mam nadzieję, że możemy zapomnieć o moim potwornym pierwszym wrażeniu. Czy w ramach przeprosin mogę zaproponować pani małżeństwo i kieliszek wódki?
- No i się zaczęło… - mruknął Koivuranta. – A mogę panu zaproponować kopa w tyłek?
- Siedź cicho, to może pozwolę ci być świadkiem.
- Lauri!
Nim Anssi zdążył coś odpowiedzieć, w wejściu do salonu stanęła niska blondynka o zadartym nosku i zniecierpliwionym wyrazie twarzy. Lauri tylko zamknął oczy i skrzywił się, odchylając głowę do tyłu.
- Pani wybaczy, ale woła mnie niewolnica mego serca. Jakoś się znajdziemy, aby się napić i ustalić szczegóły naszego wesela…
- LAURI!
- IDĘ! – Odwrzasnął i nim odszedł, posłał Tei wymowne spojrzenie. – Ograniczymy listę gości.
Gdy Asikainen zniknął wraz z tajemniczą blondynką za ścianą, Tea spojrzała wymownie na Anssiego, zdając sobie sprawę z bolących od uśmiechu policzków.
- Także to był Lauri. I Pilvi. Z Lauriego i Pilvi, według zakładów, dzieci nie będzie.
- Oczywiście, że nie. Sam słyszałeś. To ze mną się żeni – rzuciła ze zgryźliwym uśmieszkiem, a widząc jego minę parsknęła śmiechem.
Objął ją ramieniem, aby poprowadzić dalej, gdy dostrzegli biegnącego w ich stronę młodego chłopaczka. Chciał ich wyminąć, ale ręka Anssiego go zatrzymała.
- Nie mam czasu! – Krzyknął zdyszany.
- Stary, chilluj, chciałem ci tylko przedstawić Teę. – Koivuranta kiwnął na brunetkę, do której blondyn automatycznie wyciągnął rękę.
- Jarkko. Miło. A teraz biegnę dalej. Wódka się kończy, czaisz? – Podrzucił rękoma, patrząc na Anssiego z niedowierzaniem. – I oczywiście nikogo, kto by się tym zajął. Czy ta impreza ma w ogóle gospodarza? Ugh. Dobra, zapomniałem, że mówimy o Asikainenie. Nieważne. Jakieś specjalne zamówienia macie?
- Tak, żebyś mówił wolniej.
- Czas, Koivuranta, czas! Czas to pieniądz! Właśnie, muszę wziąć kasę od tego przygłupa… Ja pierdolę, oczywiście wszystko na mojej głowie, bo jestem najmłodszy.
- I najtrzeźwiejszy!
Nagle za plecami Anssiego pojawił się wyższy blondyn o sięgających za uszy włosach i uśmiechu typowego cwaniaka. Jarkko tylko machnął ręką i popędził w swoim kierunku, odprowadzony wzrokiem przez nowego towarzysza.
- Myślisz, że przyniesie ze sklepu chociaż połowę? Czy wypije po drodze?
- Jarkko? Jemu wystarczy powąchać i już leży.
- To by wiele tłumaczyło. – Blondyn pokręcił głową, po czym wreszcie spojrzał na Teę i uśmiechnął się z zaciekawieniem. – A my się chyba nie znamy?
- Właśnie. Tea, to jest Olli. Olli, Tea. – Anssi nieco niechętnie machnął ręką w powietrzu.
- To ty ukradłeś narty Ahonenowi!
- Umówmy się, że tylko pożyczyłem – mruknął konspiracyjnie, wciąż trzymając dłoń Tei. Kilka sekund. Za długich. Nieumykających uwadze Koivuranty, który cicho chrząknął. – Hej, każdy z nas chciał kiedyś latać jak Janne. Tylko po kilku piwach człowiek zapomina, że same narty nie wystarczą, nie? – Uniósł kącik ust i zerknął na milczącego Anssiego. – Nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę.
- Tobie nie – mruknął cicho, odwracając głowę w stronę bawiących się w salonie ludzi. Nevalainen przez chwilę przeskakiwała spojrzeniem po Anssim i Ollim, by na końcu wygiąć wargi w niepewnym uśmiechu.
- Nie, nie, my nie jesteśmy razem. – Starała się, aby zabrzmiało to w miarę neutralnie. I na staraniach się skończyło. – My tylko…
Sypiamy ze sobą, rozmawiamy, spędzamy ze sobą długie wieczory, jeszcze dłuższe noce, a potem tęsknimy za sobą o poranku. Nie ma między nami żadnych granic, ani żadnych poważnych uczuć. Chyba.
- Spotykamy się – dokończył za nią Anssi, gdy pauza zaczęło się zbytnio przeciągać. Spojrzał na nią porozumiewawczo, po czym przeniósł zdecydowany wzrok na Olliego. – Spędzamy ze sobą miło czas, jak to dwoje dorosłych ludzi. Powinieneś tego spróbować.
Muotka prychnął z pełnym politowania uśmiechem.
- Znasz mnie, Koivuranta. To nie dla mnie.
- Jasne…
Anssi uniósł wymownie brwi, po czym skierował wzrok na Teę. Próbowała właśnie rozgryźć relację panującą pomiędzy tymi dwoma osobnikami. Zdecydowanie nie należała do zbytnio zażyłych, jak w przypadku Lauriego, ani tak swobodnych jak z Jarkko. Olli we wszystkich opowiadaniach Anssiego zazwyczaj był dyskretnie usuwany w cień, a jego rola w każdej historii często była umniejszana. Łatwo można było się domyśleć, że obaj panowie średnio za sobą przepadali.
- Napijesz się czegoś?
Kiwnęła głową i posyłając ostatni uśmiech Muotce, objęła Koivurantę w pasie i pozwoliła mu się poprowadzić.
- Nie będziemy o tym gadać?
- Nie będziemy.
Zamiast tego tańczyli, pili przyniesiony przez Jarkko alkohol i po prostu dobrze się bawili. Zwracali na siebie uwagę, ale nie oddawali swojej w zamian. Byli skupieni tylko i wyłącznie na sobie; na tym, by nie wypuszczać swoich dłoni z uścisku, a usta odnajdywały drogę do siebie. A gdy już się rozstawali, to tylko wtedy, gdy Lauri namawiał ją do próby pierwszego tańca weselnego, a Anssi wciągany był w męskie toasty.
Znów dobrze się ze sobą bawili. Znów dobrze się ze sobą czuli. Jakby znali się o wiele dłużej, niż te kilka miesięcy, pozostawiających za sobą ślad ciepłych wspomnień.
- Nie w tę stronę, łazienka jest na górze.
- Nie?
- Nie, tam jest kuchnia.
- Kuchnia też może być.
- Nie wtedy, gdy w domu jest kilkadziesiąt osób.
- Czepiasz się.
- No ale w kuchni?
- Cholera, Koivuranta, a może zgłodniałam?
Stanęli w progu kuchni, zatrzymani przez padające znad stołu, spłoszone spojrzenie zielonych tęczówek. Ich właściciel z ustami wypełnionymi lodami, które wyjadał prosto z pudełka, przez dłuższą chwilę przeskakiwał po nich spojrzeniem. Tea jednym ruchem odrzuciła opadające na oczy włosy i uniosła brwi, a stojący za nią Anssi zmrużył oczy i przekrzywił głowę.
- Ville?
Blondyn przełknął to, co miał w ustach i wyciągnął szyję do przodu, przyglądając się im uważnie.
- Anssi?
- Czemu siedzisz tu sam?
- Czemu jesteś z dziewczyną?
Koivuranta puścił do tej pory splecione z palcami Tei dłonie i podszedł bliżej stołu.
- Aaa, to ona? – Niejaki Ville wskazał na Nevalainen łyżeczką. – Tea, tak? TA Tea?
- Ta, ta. Kiedy ty w ogóle przyszedłeś, co?
- A bo ja wiem… - Wzruszył ramionami i nabrał trochę lodów. – Pół godziny temu? Godzinę?
- Widzę, że po drodze zahaczyłeś o niezły before – mruknął z rozbawieniem Anssi, zaglądając przez otwór do stojącej na stole butelki Finlandii. – Stary, spójrz mi w oczy i powiedz, że nie jesteś najebany w trzy rurki.
Ville z wielką łaską podniósł ociężałe spojrzenie na Koivurantę, po czym głęboko westchnął.
- Jestem.
- Okej, to będzie łatwe, skoro już ci się faza szczerości uruchomiła… A siedzisz tu sam i napruty, wpieprzający lody z pudełka, ponieważ…?
- Zła kobieta złamała mi serce, podeptała je i rzuciła stadu reniferów na pożarcie.
Tea w ostatniej chwili zasłoniła usta dłonią i zdusiła śmiech. Nie powinna, doskonale o tym wiedziała, a jednak miała wielką ochotę się roześmiać. Widok pijanego, bełkoczącego chłopaka nad opakowaniem lodów truskawkowych bawił ją podwójnie, gdy sama czuła się lekko wstawiona.
- Uważasz, że to zabawne?
Nie zorientowała się, kiedy podniósł na nią swoje przenikliwe spojrzenie. Anssi tylko pokręcił głową, zaciskając rozciągające się w uśmiechu wargi.
- Naprawdę bawi cię fakt, że kobieta mojego życia, za którą dałbym się pokroić, kopnęła mnie w dupę, bo… bo co? „Bo jestem niedojrzałym gówniarzem, który myśli, że coś osiągnie na dwóch deskach”? Tak mi powiedziała! Przez telefon! I to ja jestem niedojrzały? – Przerwał na chwilę i sięgnął po trzymaną przez Anssiego butelkę wódki. Ten jednak od razu cofnął rękę, skazując się na gniewne spojrzenie Ville. Westchnął. - A ja byłem w stanie dla niej wszystkie szczyty Salpausselki zdobyć! Jeziora przepłynąć! Nawet tego jej kota zapchlonego bym zniósł! Wszystko! – Wykrzyknął na koniec i zwiesił bezradnie głowę na klatce piersiowej. – Bez sensu.
- Położyłbyś się może, co? – Zaproponował po chwili ciszy Anssi. Ville mruknął twierdząco.
- Tak, poproszę.
- Poszukam Pilvi, na pewno gdzieś cię ułoży. Popilnuj go, co by… nie wiem, nie spadł, albo nie zeżarł więcej lodów, bo go Jani ukatrupi.
Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Anssi opuścił kuchnię. Westchnęła więc i usiadła po drugiej stronie stołu, nie spuszczając zatroskanego spojrzenia z najlepszego przyjaciela Koivuranty. Czyli to był ten słynny Ville Larinto, o którym nasłuchała się tyle dobrego? Wielki kompan, prawie brat, na którym mógł polegać w każdej chwili? Ten, który nigdy nie zawiódł i był jedyną osobą w całym tym porąbanym teamie, z którą mógł normalnie porozmawiać? Tea podejrzewała, że właśnie ta dwójka była najbardziej problematyczna. Utwierdzała się w tym założeniu z każdą, mijającą w towarzystwie pijanego Ville minutą.
- Nie chciałem  być niemiły – mruknął w końcu, przerywając wcale nie niezręczną ciszę. Tea wciąż z nikłym uśmiechem obserwowała, jak Larinto wgapia się w swoje dłonie, na które naciągał rękawy bluzy i boi się podnieść na nią wzrok. – Nie jestem też aż tak pijany. Tylko zdenerwowany. I zmęczony. Bardzo chce mi się spać.
- Zaraz się położysz.
- Myślisz, że jestem w stanie wstać z tego krzesła? – Cicho się roześmiał i pokręcił głową. – Nie ma szans.
Nie skomentowała. Sięgnęła do leżącego przed nim pudełka lodów i bez pytania zagarnęła je tylko dla siebie, nie fatygując się nawet po nową łyżeczkę. W ciszy, zagłuszanej jedynie przez muzykę i okrzyki – prawdopodobnie Lauriego – dojadała resztki, co jakiś czas zerkając na drzemiącego Larinto.
- Genialne pierwsze wrażenie zrobiłem, co?
- Jedno z najlepszych dzisiejszego wieczora.
Parsknął śmiechem.
- Nie rozśmieszaj mnie, gdy chce mi się rzygać.
- Było tyle pić?
- To przez lody – stęknął, pocierając powieki palcami. – Poza tym miałem ważny powód, dobra?
- Nie sprzeczam się, ale nie wyglądasz, jakby którekolwiek z twoich lekarstw pomogło.
- Bo nie pomogło. Głupie, babskie porady od Eliny…
- To ta dziewczyna?
- Gorzej. Moja siostra. – Pochylił się niżej, prawie stykając czoło z blatem stołu i zaczął głęboko oddychać. – Co za gówno. Serio myślałem, że to taki związek, wiesz, na zawsze. Że Irja to ta jedna jedyna, nikt inny. A ona tak po prostu ze mną zerwała i to dla innego. Przecież miałem dla niej czas. Starałem się. Zabierałem ją do kina, kwiaty kupowałem, dom prawie spaliłem, gdy kolację jej na urodziny chciałem zrobić. Naprawdę nie zasłużyłem, żeby być z nią szczęśliwy?
Tea westchnęła głęboko, wpatrując się z coraz większym żalem w załamanego chłopaka. Zawsze była cholernie kiepska w poradach i sklejaniu złamanego serca; nie znała słów ani gestów, które mogłyby pomóc w tej sytuacji, więc milczała. Tak było zdecydowanie bezpiecznej. Wolała nie dobijać go przypadkową próbą pocieszenia. A może on nawet nie chciał, by się nad nim użalać?
- Anssi jest szczęśliwy – burknął pod dłuższej ciszy, czym maksymalnie skupił na sobie jej uwagę. Ville uniósł głowę, lecz wciąż spoglądał na swoje dłonie. – I zdaje się, że to ty jesteś tego powodem.
- Tak ci powiedział?
- A tobie nie?
Zawahała się z odpowiedzią. Czy kiedykolwiek jej to wyznał? Nie. Nie przypominała sobie takiego momentu, a z pewnością zapamiętałaby go. Za to pamiętała każdy wspólny moment, w którym wyglądał na szczęśliwego. Nie w słowach, a w gestach wyrażał coś, co dopiero w tej chwili zaczynała rozumieć jako przejaw szczęścia; każdy uśmiech, pocałunek, wspólna noc, jej dłoń spleciona z jego palcami…
Ville przewrócił oczami.
- Tak, jest szczęśliwy. I jako, że to mój najlepszy przyjaciel, a wy, kobiety, jesteście złe i okrutne, ostrzegam, że jeśli go skrzywdzisz to… - Urwał z zawieszonym w powietrzu palcem wskazującym i zacisnął powieki w akcie maksymalnego wytężenia szarych komórek. – To będzie źle.
Uśmiechnęła się pod nosem, gdy bezsilnie opuścił ręce wzdłuż ciała.
- Jesteś beznadziejny w groźbach – skwitowała, kręcąc głową z rozbawieniem. – Ale możesz być spokojny. Nie przewiduję żadnych czarnych scenariuszy.
I wtedy Ville w końcu rozchylił powieki i mrugnąwszy kilkukrotnie, uniósł wreszcie głowę i spojrzał na nią. Na jej opadające na pierś czarne włosy, jasne ramiona, na jej uniesione w uśmiechu usta i ten stanowczy wyraz twarzy, w mig negujący jego wszelkie wątpliwości.
Żadne z nich nie sądziło, że kiedyś będą mieli tylko siebie.

* * *

A teraz patrzył na jej blade policzki i podkrążone oczy, których tym razem nie próbowała ukryć pod makijażem. W spiętych klamrą włosach, dresowych spodenkach i o wiele za dużej bluzie nie przypominała mu tej Tei, którą poznał kilka lat wcześniej na kolejnej imprezie Lauriego. Nie wyglądała na kobietę, która jednym spojrzeniem wgniotła go w krzesło; nie widział w wyrazie jej twarzy charakterystycznej pewności siebie, pomieszanej z rozbawieniem, którego był źródłem. Nie wykrzywiała ust w zgryźliwym uśmieszku, nie spoglądała na niego zza wachlarza rzęs w sposób, który odbierał mu zdolność mówienia, nie rzucała kąśliwych uwag, prowokujących go do ciętych ripost. Nie było już tamtej Tei.
Tea bez Anssiego milczała. Tea bez Anssiego łatwo traciła kontakt i uciekała myślami do swoich miejsc. Tea bez Anssiego nie wykazywała żadnej energii. Tea bez Anssiego nie potrafiła odnaleźć się w roli, której nie przewidywała.
- Podano do stołu!
Weszła do salonu, wysilając się na całkiem przyjemny uśmiech. Ustawiła na niskim stoliku dwa talerze spaghetti, po czym usiadła na dywanie naprzeciwko Ville i podała mu widelec.
- Nie chcę nic mówić, ale myślę, że wyszło całkiem niezłe.
Nie mógł rozszyfrować, na ile stara się dawać radę, a na ile po prostu udaje, aby zaoszczędzić mu zmartwień. Przed nim nie musiała niczego grać. Widział przecież, w jakim była stanie, gdy przyszedł po raz pierwszy do Margot. Gdy tylko ją ujrzał pojawiły się pierwsze wyrzuty sumienia, zagłuszane od kilku miesięcy. Powinien był przyjechać wcześniej. O wiele, wiele wcześniej. Ale ona chyba naprawdę zaczynała stawać na nogi. Powoli, małymi krokami ruszała do przodu. Gdyby było inaczej, nie przyszłaby na konkurs.
- Żaden z ciebie master chef.
- Hej! – rzuciła w niego ściskaną w dłoni serwetką, ale na jej twarzy pojawił się grymas rozbawienia. – Jak nie smakuje to wypad.
Doskonale pamiętał ich pierwsze spotkanie. Niekoniecznie sposób, w jaki trafił do domu ówczesnej dziewczyny Lauriego, ale potrafił dokładnie odtworzyć moment, w którym pierwszy raz ją zobaczył. I nie był z tego faktu do końca zadowolony. Wydurnił się. Był pijany i kompletnie zdołowany po rozstaniu z Irją. Mówił, co ślina przyniosła mu na język i wcale się tym wtedy nie przejmował. Miał gdzieś wszystko i wszystkich, nieważne, jak żałosne niosło to za sobą skutki. Musiały minąć dwa miesiące, nim był w stanie spojrzeć na nią bez cienia wstydu. I nim przyznał się, że wtedy, tamtej nocy, w kuchni Lauriego, za sprawą jednej rozmowy coś się w nim zmieniło.
I trwało do tej pory.
- Z samego rana muszę lecieć do Lahti.
- Możesz teraz o tym nie wspominać? – Spytała sucho, po raz kolejny zmieniając stację telewizyjną. Przekręcił głowę w jej stronę i westchnął. – Nie chcę na razie myśleć o twoim wyjeździe.
- Chcę mieć tylko pewność, że gdy wyjadę, nie wrócisz do tego, co było wcześniej.
- Spokojnie. Joni wykupił mi karnet na siłownię i fitness. Gdy złapię doła, pójdę go wytrząść na zumbie. Ewentualnie otworzę swoje czakry podczas jogi. Jeszcze się zastanowię.
Zaśmiał się cicho, co dostrzegła kątem oka i sama lekko się uśmiechnęła.
- Tea, gdybym mógł zostać…
- Prosiłam cię, żebyś się zamknął – fuknęła i trzepnęła go niemocno poduszką. – Prosiłam, prawda? Więc siedź cicho i bądź tutaj tak długo, jak możesz.
I jakby chciała go tym sposobem zatrzymać, rzuciła tę samą poduszkę na jego uda, po czym ułożyła na niej głowę. Tak po prostu wprawiła go w małe zakłopotanie, świadomie lub nie. Przez kilka sekund nie wiedział, co zrobić, jak zareagować, gdzie ułożyć ręce. Czy miał ją przytulić, czy dotknąć włosów? Chciał tego, cholernie mocno chciał wziąć jej drobne ciało w ramiona, zaciągnąć się jej zapachem i do samego rana szeptać, że wszystko będzie dobrze, że jest z nią i nie pozwoli jej więcej cierpieć. Ale nieważne, jak tego pragnął, nie mógł. Tak więc jedynie delikatnie ułożył dłoń na jej przedramieniu z nadzieją, że ten drobny gest wzbudzi w niej choć odrobinę bezpieczeństwa.
- Vil? – Stęknęła niepewnie, na co mruknął pytająco. – Myślisz, że to kiedyś minie?
- Nie wiem, Tea. Nie mam pojęcia…
Poruszyła się nie spokojnie, ale mimo to mocniej wtuliła policzek w poduszkę i ułożyła dłoń na jego kolanie.
- Chciałabym, aby minęło… Ale z drugiej strony boję się, że wtedy zapomnę.
- Nie zapomnisz. Nikt nigdy nie zapomni.
- Ale…
- Hej. – Potrząsnął delikatnie jej ramieniem, sprawiając, że odwróciła głowę w jego stronę. – Nie zapomina się o ludziach, których się kocha. Można przyzwyczaić się do ich braku i można z tym żyć. Boleć też kiedyś przestanie. Ale ty nie zapomnisz o nim, rozumiesz? Nie po tym, przez co razem przeszliście.
Długo patrzyli na siebie w przerywanej przez grający telewizor ciszy. Ville łagodnie, ale nieco bezradnie spoglądał na Teę, powstrzymując się resztkami zdrowego rozsądku od dotknięcia jej bladego policzka. Chciałby móc jednym gestem przegonić z jej oczu ten przeklęty strach, osłonięty przez szklące się łzy. Nie potrafił. Tylko jedna osoba posiadała tę szczególną zdolność uszczęśliwiania jej. Nawet, gdy jednocześnie ciągnął ją na dno.
- Jedź ze mną do Lahti – wypowiedział półgłosem. Instynktownie sięgnął po jej dłoń i delikatnie ją ścisnął, ze spokojem rejestrując fakt, że jej nie cofnęła. – Na miesiąc, na dwa, ile będziesz potrzebować. Odpocznij od Kuusamo. Nabierz sił i wtedy wróć. Joni na pewno zrozumie i da ci wolne. Ja będę wracał zaraz po konkursach, a w międzyczasie mama i Elina się tobą zajmą.
Pokręciła głową, wpatrując się w niego beznamiętnym wzrokiem.
- Nie mogę.
- Ale potrzebujesz…
- Nie chcę.
- Nie zapomnisz o nim – powtórzył, a jej usta raptownie zacisnęły się. – Tea, pomyśl nad tym. Dobrze?
Przymknęła powieki w twierdzącym geście i odwróciła twarz z powrotem w stronę telewizora.
Na zewnątrz już dawno zapadł zimowy wieczór, otulany przez śnieg. Ville obserwował leniwie opadające płatki. Szukał wyjścia z sytuacji, w której znaleźli się oboje. Ona – rozbita, wystraszona, w obliczu straty człowieka, który miłością namieszał w jej życiu i który był jego przyjacielem. I on – próbujący odnaleźć sposób, aby jak najostrożniej ją pozbierać, jednocześnie walcząc z tłumionym uczuciem, które coraz silniej w nim pulsowało. Oboje znaleźli się w paskudnym położeniu, z tą różnicą, że Tea w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy.
I tak powinno zostać.
Oddychała spokojnie, skulona w embrion, z głową wciąż na jego udach. Bał się jakkolwiek poruszyć, aby jej nie zbudzić. Wpatrywał się w jej spokojną twarz, wciąż trzymając jej dłoń. Nie puściła jej. Co jakiś czas zaciskała mocniej palce, marszcząc przy tym czoło i zagryzając usta. Gdyby tylko mógł coś zrobić… Cokolwiek!
Ale nie mógł. Nie był, nie jest i nigdy nie będzie Anssim.

* * *

- W porządku?
- Pytasz, czy będę rzygać?
- Nie no, tak ogólnie… Ale wiesz, nowa koszulka i te sprawy.
- To nie będę.
Zaśmiał się i ciaśniej objął ją ramionami. Tea uśmiechnęła się pod nosem, przymykając powieki, aby pozbyć się uciążliwego śmigła helikoptera, wirującego jej w głowie i zaciągnęła się zapachem Anssiego. Nie powinna była tyle pić. Nie z Laurim. Ale jak mogła odmówić przyszłemu mężowi, który na złość swojej partnerce dość często ćwiczył weselne toasty? Nie sądziła, że jej nogi tak prędko odmówią posłuszeństwa i zamiast tańczyć z Anssim, będzie jedynie wisieć na jego szyi. Z drugiej strony w końcu znaleźli się sami. I co z tego, że nawet nie miała siły, aby ściągnąć buty?
- I?
- Co „i”?
- I czego jeszcze nie będziesz?
- Pić z Laurim – wymamrotała. – Boże, nie śmiej się tak, bo cały się trzęsiesz, a to ani trochę mi nie pomaga.
- Mogłem położyć cię obok Ville.
- Jestem pijana, a ty robisz sobie ze mnie żarty. – Odparła z wyrzutem i uniosła głowę, aby na niego spojrzeć. – I z czego ty się tak cieszysz, co?
- Nie cieszę!
- Nie?
- Ależ skąd. – Zaprzeczył i odchrząknął, starając się zachować powagę. Kompletnie mu nie szło i po chwili znów się śmiał, za co oberwał niemocno w pierś. – Hej, Tyson, bez rękoczynów. To tak mi dziękujesz za opiekę? – Dodał zaczepnie, gdy znów go uderzyła, tym razem  ramię.
- Przestań się ze mnie śmiać, durniu – warknęła, rozedrganym ze śmiechu głosem.
- Człowiek nie może być szczęśliwy, bo zaraz padają jakieś oskarżenia. Nic, tylko się cieszyć z życia.
Przez dłuższą chwilę przyglądała się mu uważnie. Kąciki ust delikatnie podjechały do góry, a oczy rozbłysnęły blaskiem, niewywołanym krążącym w żyłach alkoholem. Powiedział to. Wreszcie to powiedział i zasiał w niej spokój.
- Jesteś szczęśliwy? – Potrzeba usłyszenia tego jeszcze raz była silniejsza. Anssi uśmiechnął się z lekkim niezrozumieniem; tak, jakby to było zupełnie oczywiste. A potem odgarnął za jej ucho kosmyk włosów i przesunął kciukiem po policzku Tei.
- Oczywiście, że jestem. Miałaś co do tego wątpliwości?
Sama nie wiedziała, co odpowiedzieć. Lekko wzruszyła ramiona i pokręciła głową, bo właściwie do tego wieczora wcale się nad tym nie zastanawiała.
Podsunęła się nieco do góry i pocałowała go. Powoli, czule, tak, aby wiedział, ile to dla niej znaczy. A gdy odsunęła się na kilka centymetrów i spojrzała mu w oczy, dotknęła jego policzka.
- Tu i teraz, Tea. Jestem cholernie szczęśliwy.
I ona też była. Nawet wtedy, gdy już tego szczęścia nie czuła.

_________________


Akuku! Czy ktoś tutaj w ogóle jest?
Cóż, ja też przecieram oczy ze zdziwienia, ale taaaak, Anssi, Tea, Ville i te wszystkie inne powracają! Tak, wiem, mieliśmy ruszyć z tym opowiadaniem po zakończeniu Shattered Ones, ale, że wszystko się oczywiście przeciąga, to stwierdziłam, że nie będę czekać do grudnia. Tym bardziej, że postawiłam sobie challenge, że skończymy Hopeless w wakacje. No bo, cholercia, ileż można?
A poza tym zaczęłam dostawać wiadomości, że przez zawieszenie tego opowiadania, Kurwiranta postanowił zawiesić karierę, więc wiecie… Ja nie mam z tym nic wspólnego! Poza tym planuję pielgrzymkę na kolanach na Jasną Górę w intencji pt. „Panie, tylko nie Anssi”. Romoerena już przełknęłam, Morgensterna wciąż przeżywam, więc chociaż zostawcie mi tę fińską pierdołę i niech ona za ten rok wraca. No, już, pouzewnętrzniałam się.
Naprawdę, jeśli ktokolwiek tutaj jeszcze jest, to proszę, give me a sign and hit me baby one more time, co bym wiedziała, jakich szkód sobie narobiłam tą przerwą. I już teraz dziękuję, że mimo niej, wciąż niektórzy pytali o losy tego opowiadania i zarzucali ciepłym słowem. :)
Także tyle. Mam nadzieję, że widzimy się w przyszłym miesiącu. Tymczasem ściskam wszystkich baaardzo mocno!


PS. Rozdział totalnie sponsorowany przez Eurowizję. A najbardziej przez TO.