środa, 19 sierpnia 2015

7. Mój rodzaj miłości.



- Nie do twarzy ci z cierpieniem, Tea.
Joni opuścił dłoń i wolnym ruchem strzepnął popiół z końcówki papierosa. Kuchnia jego niewielkiego mieszkania tonęła we mgle tytoniowego dymu i tanich kadzidełek, które kiedyś na kairskim targu wcisnęła mu jakaś staruszka. Obrzucił wzrokiem ściany pomieszczenia, po raz któryś w tym tygodniu myśląc, że powinien zmienić ich kolor. A potem znów stwierdził, że farby i pędzle mogą poczekać, po czym umieścił spojrzenie w siedzącej po przeciwnej stronie parapetu brunetce.
- Nienawidzę patrzeć na ciebie i dostrzegać tylko twój cień.
Nie zareagowała. Wzrok miała utkwiony w zaparowanej szybie, po której wodziła palcem, zostawiając na niej bezsensowne szlaczki. Pod jej oczami znów pojawiły się sińce, dodające bladej skórze upiornego widoku, a popękane usta nie układały się do najmniejszego uśmiechu.
- Kochanie…
- Siedem miesięcy – wypowiedziała cicho, nie odrywając oczu od szyby.
Dwa słowa. Tylko dwa słowa, które nie potrzebowały dalszego rozwinięcia. Siedem miesięcy, od których zmieniło się praktycznie wszystko.
- Mam wrażenie, jakby minęła cała wieczność. – Ciągnęła słabym, lekko ochrypłym głosem, wywołującym na karku Joniego gęsią skórkę. – Jakbym już miała osiemdziesiąt lat i przeżyła całe życie bez niego. A to tylko siedem miesięcy – dodała, a na jej twarz wstąpił taki wyraz, jakby bawiła ją ta ironia.
Patrzył na nią uważnie. Mówiła więcej, niż w przeciągu ostatnich dwóch godzin. Papieros żarzył się pomiędzy jego dwoma palcami, jakby nagle o nim zapomniał.
- Joni, kiedy życie mnie ominęło?
Przełknął ślinę, ważąc to pytanie, niczym proch nad otwartym ogniem. Każda odpowiedź mogła go wiele kosztować. Tylko on mógł zmierzyć się z Teą w momentach takich, jak ten. Tylko on potrafił zachować spokój i utrzymać ją na powierzchni, nim sama zaczynała topić się w swoim cierpieniu. Tylko on potrafił zagrać w grę, którą Nevalainen nieświadomie rozpoczynała, zawładnięta żalem i smutkiem.
- Najlepszy czas przeżyłaś z nim – odpowiedział spokojnie, wtykając papierosa między usta. Nie spodziewał się, że Tea nagle prychnie.
- Najlepszy? – Powtórzyła z powątpiewaniem. – I ty to mówisz?
Wypuścił dym z płuc i spojrzał na nią, nie rozumiejąc.
- Nienawidzisz go – stwierdziła tak, jak wiele razy wcześniej, z tą samą nutą oskarżenia. Zapewne z przyzwyczajenia użyła czasu teraźniejszego. Spojrzała na niego, a w świetle kuchennej lampy dostrzegł łzy w jej oczach. – Jak możesz mówić, że to był najlepszy czas w moim życiu?
- A zaprzeczysz?
Zacisnęła usta i z powrotem odwróciła głowę do okna.
- No właśnie. Żyłaś. Z nim, przy nim, dla niego. Cokolwiek – mruknął i dogasił papierosa w szklanej popielniczce, po czym oblizał suche wargi i popatrzył na Teę. – Ale to jak żyłaś… Sama wiesz.
- Nie żyłam. – Jej głos niebezpiecznie zadrżał. – Zabijał mnie. Każdego dnia umierałam na niego.
Przez długą chwilę przyglądał jej się w ciszy, spodziewając się ujrzeć za chwilę na jej policzkach słone krople. Gdy w końcu jedna uciekła z lewego oka Tei, przymknął powieki i odwrócił głowę w bok.
- Ale to on zginął za ciebie.

* * *

Miał w zwyczaju wpadać po treningach do Margot i w swoim ulubionym kącie – tym samym, w którym siedział, gdy się poznali – popijać małe piwo w oczekiwaniu na koniec jej zmiany. Uwielbiał na nią patrzeć, więc korzystał z każdej okazji, by móc ją zobaczyć, nim miał wyjechać na kolejne zgrupowania i konkursy. Parkował na tyłach klubu, odliczając minuty do momentu, w którym znów wsiądzie do samochodu – tym razem z nią – i pojadą do niego, albo do niej i znów będą tylko we dwoje poza całym światem. Wchodził do zadymionego wnętrza, czując rozsadzające go zniecierpliwienie, gdy szukał jej wzrokiem. Czekał, obserwując jej zwinne ruchy i co chwila zerkając na zawieszony nad barem zegar.
- Jeszcze pół godziny – obiecywała, by sekundę później go pocałować i zeskoczyć z baru.
Uwielbiał ją. Uwielbiał tak, jak jeszcze nigdy. Mógł tam czekać całe życie, gdyby miał pewność, że na samym jego końcu Tea chwyci go za rękę i razem opuszczą klub. Szalał za tą kobietą jak niedoświadczony gówniarz za pierwszą miłością, ale nie przeszkadzało mu to. Uczucia, które pchały go w jej stronę wydawały się być takie pierwsze i inne, niż te, z którymi zmagał się dotychczas. Popadał w jakieś wariactwo, zwiastujące rychły obłęd, ale nie bał się, nie w jej przypadku.
Uwielbiał, dopóki nie zaczął kochać – kochać tak mocno, aż paliło pod skórą i bolało w sercu, gdy tęsknił. A tęsknił nawet wtedy, gdy była tuż obok. Wiedział, że oszalał. Ale było to szaleństwo z miłości, więc dlaczego miałby uznać, że robi coś źle?
Czekał na nią tak, jak zawsze. Obracał w dłoniach szklankę po soku, którą podała mu czterdzieści minut wcześniej i co chwila zerkał w jej stronę. Z wciśniętą w tylną kieszeń dżinsowych szortów szmatką rozlewała piwo z dystrybutora. Notorycznie zarzucała głową, pozbywając się opadających na twarz kosmyków włosów i wydawała się być wyczerpana. Akurat tego dnia do Margot przybyło znacznie więcej ludzi, co miało związek z rozgrywanym meczem hokeja. Tłum klientów przy barze stale się powiększał, a Tea, choć jej zmiana zakończyła się dziesięć minut temu, nie mogła oderwać się od obowiązków.
Niecierpliwie uderzał palcami o szkło, dla pewności sprawdzając godzinę na swoim zegarku. Powinni już stąd odjeżdżać i zostawiać wszystkie nieważne sprawy za sobą: pracę, skoki, brak czasu. Powinni w tej chwili być tylko dla siebie. Tymczasem ona istniała wyłącznie dla kolejnych klientów, którzy nie potrafili obejrzeć meczu w domu.
Minęło kolejnych dziesięć minut. Czuł narastającą irytację, która jedynie się powiększyła, gdy z zaplecza wyszedł Joni. Nie przepadał za jej kochającym inaczej przyjacielem. Zresztą z wzajemnością. Anssi nienawidził relacji, jaką zastał pół roku temu pomiędzy Teą a Jonim. Nie mógł znieść tego, na ile sobie pozwalał i jak blisko był Tei. A ich wzajemna antypatia nakazywała mu myśleć, że Joni starał się wybić jej Koivurantę z głowy.
Mógł jedynie zacisnąć mocniej palce na pustej szklance, gdy zobaczył, jak Joni nagle odrywa Teę od pracy, obejmując ją od tyłu i obracając kilkakrotnie wokół własnej osi. Gdy postawił ją na ziemi, pocałował ją w czoło, na co Anssi znacznie ciężej nabrał powietrza przez nos. Nie słyszał tego, co powiedział do Tei, ale ona roześmiała się tak głośno, że był bliski rzucenia w niego ściskaną przez siebie szklanką.
- Mój bohater!
Nagle świat zaszedł mu falą kruczoczarnych włosów i zapachem malin. Poczuł na szyi słodki ciężar jej ciała i czuły pocałunek na wargach. Odsunęła się na kilka centymetrów i przyjrzała mu się z szerokim uśmiechem, jedną dłonią nurkując w jego włosach. Nieznacznie uniósł kącik.
- Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. Wynagrodzę ci każdą minutę, obiecuję.
Pocałowała go jeszcze raz, tym razem mocniej i dłużej, dopóki nie poczuła bierności z jego strony. Spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi.
- Coś się stało? Anssi?
Próbował odwrócić głowę, ale dłonie Tei na jego policzkach skutecznie uniemożliwiały mu uniknięcie konfrontacji. Spojrzał więc na nią z wyraźną pretensją.
- Twój przyjaciel… - chrząknął znacząco, nakierowując wzrok na tę część baru, w której Joni przygotowywał kolorowe drinki.
- Joni? Co z nim?
- Nie podoba mi się.
Tea przez chwilę patrzyła na niego ze zdezorientowaniem, by w końcu roześmiać się głośno.
- Ty jemu też nie, uwierz mi.
- Nie w tym sensie! – Wywrócił oczami ku jej rozbawieniu. – Jest blisko. Za blisko. A ja nie chcę, by jakikolwiek facet…
- Czy ty jesteś zazdrosny o Joniego? – Wtrąciła nagle, unosząc jedną brew. Jej pytanie zabrzmiało dość dziwacznie i Anssi dopiero gdy dojrzał uśmiech na ustach Tei, dostrzegł, w jak idiotyczną sytuację się wplątał. – Kochanie, uwierz mi, prędzej ja powinnam być o niego zazdrosna, niż ty.
- Zdecydowanie na za dużo sobie pozwala. – Z całych sił starał się brzmieć jak mężczyzna, który broni swego. A ona się śmiała i śmiała i całkowicie podkopywała jego ego. – Tea.
- Przepraszam, to jest po prostu bardzo zabawne.
- Że jestem zazdrosny?
- To, że jesteś zazdrosny jest naprawdę słodkie. Ale to, że jesteś zazdrosny o geja… - Nie dokończyła, bo parsknęła śmiechem. Zakryła usta dłonią, co wcale jej nie ratowało. Anssi wypuścił ciążące mu na płucach powietrze i zagryzając od środka policzek, uciekł wzrokiem gdzieś w tłum. Czuł rosnące zażenowanie i złość. – Hej, Słońce, spójrz na mnie. – Tea, chwycił go za podbródek i uśmiechnęła się w sposób, który w mig stopił cały gniew. – Joni to przyjaciel, okej? Kocham go, ale jak brata, a kazirodztwo nie kręci ani mnie, ani jego. Nawet jeśli, to niestety, natura pokarała mnie cyckami i pochwą, więc i tak nic by z tego nie wyszło. W porządku?
Jak mógł powiedzieć, że nie, nie jest w porządku? Wierzył we wszystko, co mówiła, ufał jej… Tylko nie ufał ludziom dookoła. Dlatego pokiwał głową i w końcu odwzajemnił jej pocałunek.
A czas i tak miał wszystko zweryfikować.

* * *

- Zasługiwałaś na kogoś lepszego.
Wciąż siedzieli na kuchennym parapecie. Między palcami Joniego tkwił nowy papieros, z którego dym osiadał na włosach i skórze Tei. Patrzyła na blondyna przepełnionymi bezradnością oczami i zagryzała na ustach wszystkie słowa sprzeciwu.
- Kochał mnie.
- Aż za bardzo – mruknął i wsparł głowę o ścianę. – I do czego was ta miłość doprowadziła, co?
Tea objęła mocniej kolana ramionami i wzdrygnęła się, czując nagły przypływ zimna. Zauważył to, więc sięgnął do stołu po koc i zarzucił go na rozedrgane ramiona panny Nevalainen.
- Gdyby nie on… - szepnęła, unosząc przerażone spojrzenie na Joniego, pod którego naporem wyraz na twarzy blondyna momentalnie złagodniał. Wyciągnął dłoń w kierunku brunetki i kciukiem potarł jej policzek. – Gdyby nie on…
- Tak, wiem.
Westchnął. Ujął jej twarz czułym spojrzeniem, czując wkraczającą niemoc. W takich chwilach nie potrafił pomóc nawet sobie, a co dopiero jej. Pamiętał wszystko, co rozegrało się na jego oczach. Pamiętał tamten wieczór, którego obrazy pojawiały się przed jego oczami każdej nocy, gdy kładł się do łóżka. Pamiętał Teę i pamiętał Anssiego. I nienawidził tego, że jedno wydarzenie zdmuchnęło ich wszystkich niczym wiatr domek z kart, a jego pozbawił siły, którą gromadził całymi latami. Wszystko przez faceta, którego nawet nie starał się zaakceptować w życiu Tei.
I tylko jedno ratowało tego cholernego Koivurantę.
- Nienawidzisz go. – Powtórzyła niczym w amoku. – Nienawidzisz go.
- Nie mogłem patrzeć na to, co z tobą zrobił.
- A możesz patrzeć na mnie teraz? – Uniosła na niego zmęczone spojrzenie. – Możesz patrzeć na mnie gdy z tobą rozmawiam? Gdy przychodzę codziennie do pracy? Gdy po prostu jestem?
Patrzył na nią z lekko rozchylonymi wargami, po raz pierwszy nie potrafiąc jej odpowiedzieć. Poczucie, że wykonał zły ruch w tej grze, przeszywało go na wskroś, a przepełniony bólem wzrok Tei sprawiał, że z każdą sekundą malał przed samym sobą. Jego ramiona opadły, wypalony papieros spadł na chłodne kafelki, a na języku zabrakło słów.
Patrzył na nią każdego dnia.
Nigdy nie pomyślał, za jaką cenę.

* * *

Przedramieniem otarła pot z czoła i powróciła do czyszczenia klejących się stolików. Była wyczerpana całym dniem w klubie po nieprzespanej nocy. Zasypiała na stojąco, pomimo mocnej kawy, którą zaserwowała jej Sari, a od której tylko rozbolała ją głowa. Mimo to na głowie miała o wiele większe zmartwienia, niż pulsujący pod czaszką tępy ból i opadające powieki.
Ostatnie tygodnie były niekończącym się pasmem kłótni z Anssim. Sama nie wiedziała, w jaki sposób potrafili przejść od nagłego pomysłu Koivuranty o przeprowadzce do Lahti, do nieumytych naczyń. Nagle w ich wspólnym życiu zaczęło mnożyć się od powodów do krzyku i Tea nie potrafiła tego zatrzymać. A już na pewno nie potrafiła zatrzymać Anssiego.
Lahti, Lahti, Lahti. Od miesiąca nie mówił o niczym innym.
Chciał spakować wszystko, wyprowadzić się na południe Finlandii i zabrać ją ze sobą. Tak po prostu wymyślił sobie to cholerne Lahti, argumentując swój pomysł większymi możliwościami treningowymi i bliskością do obiektów znacznie lepszych niż Rukatunturi. Ale co było z nią nie tak? Skocznia, jak skocznia, w dodatku taka, na której skakał od dzieciństwa i którą znał najlepiej. A on uparł się na Lahti i wydawało się, że nic go od tego pomysłu nie odwiedzie.
Z kolei Tea nie chciała słyszeć o żadnym Lahti, o wyprowadzce i o opuszczeniu Kuusamo. Tu miała pracę i przyjaciół. To właśnie tu chciała żyć. Nie w wielkim Lahti, w którym jedyną osobą, którą znała był Ville.
Tylko jak miała przetłumaczyć to Anssiemu, który nie przyjmował do wiadomości, że miałaby z nim nie wyjechać? Nic nie rozumiał. Nie rozumiał, co trzyma Teę w Kuusamo i nie rozumiał, dlaczego nie chce zacząć z nim nowego życia na południu.
- Lubię to, co mam tutaj.
Dmuchnęła papierosowym dymem w stronę gęstego nocnego nieba i strzepnęła popiół na ziemię. Paliła raczej okazjonalnie, głównie w momentach mocnego zdenerwowania – takich, jak ten. Poza tym Anssi nie znosił tytoniowego smrodu, jak zawsze go nazywał.
- Ktoś tu się starzeje i próbuje osiąść w jednym miejscu? – Spytał przekornie Joni, zerkając przez ramię na drzwi do zaplecza, zza których roznosiła się klubowa muzyka. Tea prychnęła.
- Ja? Starzeję?
- Wybacz, moja droga, ale pamiętam dziesięcioletnią dziewczynkę, która wrzeszczała na cały bidul, że marzy o wielkim świecie i Helsinkach. Poza tym wydawało mi się, czy jeszcze jakieś dwa lata temu zapowiadałaś, że chcesz się wyrwać z tego zamarzniętego zada Finlandii?
Wywróciła oczami, próbując powstrzymać układające się w krzywy uśmiech wargi.
- Kuusamo jest w porządku.
- Pomyśl o życiu w Lahti.
- W Lahti nie będzie ciebie.
Joni wydął dolną wargę i przysunął dłoń, w której trzymał papierosa do mostka, wykręcając twarz w przesadnym wzruszeniu.
- Och, moja mała dziewczynka będzie za mną tęsknić?
- Nigdzie nie jadę, gnojku. – Trzepnęła go przewieszoną przez ramię szmatką. – Przynajmniej nie teraz.
- A on?
- Zobaczymy, co jest dla niego ważniejsze: ja, czy Lahti i sport.
- Uuu, ultimatum, robi się poważnie.
Tea zaśmiała się nerwowo i przytknęła papierosa do ust.  Nie była pewna, czy stawianie Anssiego przed jakimkolwiek wyborem, w którym w grę wchodziły skoki oraz ona, nie było ryzykowne. Znała go; przez ostatnie półtora roku zdążyła poznać go na tyle, by wiedzieć czego może się po nim spodziewać. Nie zostawiłby jej, to wiedziała na pewno. Ale nie zostawiłby też skoków i za wszelką cenę realizowałby swój plan na życie. Z nią i z treningami. W Lahti lub w innym zakątku świata, w który będzie chciał z nią być, usilnie wmawiając jej, że są tam szczęśliwi. Nawet wtedy, gdy nie potrafiłaby cieszyć się czymkolwiek innym, niż jego obecnością.
- Wciąż zaskakuje mnie fakt, jak długo już jesteś z jednym facetem – mruknął Joni, przyglądając się swoim paznokciom. – Półtora roku? Kiedyś martwiłem się o ciebie, gdy byłaś z kimś dwa miesiące. Idziesz na rekord, Mała, i to w jakim stylu.
- Półtora roku… - powtórzyła cicho, nie do końca wierząc w czas, który upłynął od poznania Anssiego.
Jak wiele zdążyło się zmienić? Jak bardzo ona sama się zmieniła? Dorosła, dojrzała do uczucia, którego do tej pory się bała. Kochała i była kochana. A mimo to… Szczęście, którym nagle się zachłysnęła, też zaczęło ulegać zmianom; przybierało inne kształty i kolory i momentami nie wywoływało uśmiechu, a smutek i łzy. On też się zmieniał. Anssi był wyjątkowy pod wieloma względami, sprawiał, że czuła się jak nigdy wcześniej, ale z drugiej strony… Im dłużej trwali razem, tym bardziej czuła się obciążona tym związkiem. Nie była znudzona, nie była też przyzwyczajona. Chciała go każdą najmniejszą cząstką swojego ciała i duszy.  Po prostu wszystko działo się tak szybko… Za szybko. Miała wrażenie, jakby nie zdążyła dojrzeć prawdziwego Anssiego w mężczyźnie, którego kochała do bolesnego szaleństwa.
- Szmat czasu.
- To wystarczy, aby tak się dla siebie poświęcić i wyjechać z kimś na drugi koniec kraju? – Spytała, choć nie spodziewała się, aby ktoś taki jak Joni, który na związkach znał się niewiele lepiej od niej, potrafił dać jej w miarę racjonalną odpowiedź.
- To zależy – mruknął z papierosem przy ustach. Tea uniosła pytająco brew. – No wiesz, od tego jak poważny twoim zdaniem jest ten związek.
Przez chwilę patrzyła na niego w ciszy, aż w końcu westchnęła i opadła plecami na zimną ścianę klubu.
- Nie chcę stąd wyjeżdżać.
- Ale?
- Ale nie chcę tu zostać bez niego.
- Więc?
Wzruszyła ramionami i przyjrzała się trzymanemu w palcach petowi, po czym odrzuciła go do kałuży.
- Nie wiem. Jeszcze kilka razy się pożremy i może w końcu coś ustalimy.
- „Może”. Ładnie powiedziane.
- W ogóle mi nie pomagasz, wiesz? – Prychnęła oskarżycielsko, ale i z rozbawieniem.
- Hej, staram się! – Uniósł ręce w geście obronnym, na co wywróciła oczami. -  Och, chodź no tu! – Wyciągnął w jej stronę długie ramię i już po chwili tulił ją do swojej chudej piersi. Tea od razu wtuliła się w ciało Joniego, które znała odkąd byli dzieciakami; najbardziej nierozłącznym duetem w domu dziecka. Nikt nie rozumiał jej tak, jak Joni i w nikim nigdy nie odnajdywała takiego oparcia. Tworzyli jeden umysł w dwóch ciałach, co stanowiło klucz do ich porozumienia. Czasem miała wrażenie, że byli bliźniakami, choć Joni jest starszy o dwa lata i posiada zupełnie inny typ urody. A mimo to byli jak brat i siostra, jedyna rodzina, której nigdy nie mieli.
- Lepiej?
- Lepiej.
Tea przymknęła powieki, w końcu czując spokój i ukojenie dla zszarganych ostatnimi tygodniami nerwów. Wtuliła policzek w pierś Joniego, czując pod nim jego serce. I mogłaby tak trwać wiele godzin, gdyby nie dźwięk nadjeżdżającego samochodu i cichy pomruk niezadowolenia w wykonaniu blondyna.
Odsunęła od niego twarz i rozkleiła zmęczone oczy w momencie, w którym usłyszała trzaśnięcie drzwiami.
- Ktoś mi to wyjaśni?
Zamrugała kilkakrotnie, aby wyostrzyć wzrok i dojrzeć zbliżającego się do nich Anssiego. Rozłożył ręce, w jednej trzymając komórkę i patrzył na nich w domagający się tłumaczeń sposób.
- Co ty tu robisz? – Spytała cicho, odsuwając się nieznacznie od Joniego.
- Jak to co? Próbuję się do ciebie dodzwonić od dwóch godzin! – Podniósł głos, wymachując trzymanym telefonem. – Ale jak widzę tylko bym przeszkadzał.
- Stary, naprawdę? – mruknął ze znudzeniem Joni i pokręcił głową z rozbawieniem. Koivuranta nawet na niego nie spojrzał.
- Tea, do samochodu.
- Jestem w pracy!
- Właśnie widzę.
Anssi zmierzył chłodnym spojrzeniem Mattila, na co ten tylko się roześmiał.
- Nie będę się powtarzał, wsiadaj do samochodu. Wiem, że skończyłaś godzinę temu.
- Nawet jeśli, to co? – Spytała, robiąc dwa kroki w stronę Koivuranty. Zaciskała pięści, dając w ten sposób upust powoli rozpalającego się w niej gniewu, który zapoczątkował sam widok Anssiego. Mimo to z całej siły próbowała zachować spokój, gdy do niego mówiła. – Nie wracam z tobą. Dzisiaj śpię u siebie.
- Co? Dlaczego?
- Bo potrzebuję od ciebie odpocząć. Od ciebie, od twojego ciągłego gadania o Lahti… Dzisiaj chcę być sama. Wracaj do siebie.
- Sama? – Powtórzył, patrząc na nią z niezrozumieniem, po czym kiwnął na rozbawionego całym zajściem Joniego. – Czy może jednak z nim?
- Och, daj spokój! – jęknęła z rezygnacją. Znów się zaczynało. Znów problemy pojawiały się tam, gdzie w ogóle nie powinno ich być. – Ile razy mam ci jeszcze tłumaczyć?
- Stary, mam ci obciągnąć, żebyś uwierzył? – Joni uniósł brew, po czym odpalił kolejnego papierosa. Gęsty dym spowił jego twarz. – Naprawdę gram w innej lidze.
- Powiedz mi to jeszcze raz, gdy znowu zobaczę twoje łapsko na jej tyłku.
- Nic nie poradzę na to, że ma taki fajny.
- ANSSI!
Ale Anssi nie słyszał jej krzyku i nie zwracał na nią uwagi, gdy próbowała odciągnąć go od Joniego. Pchnął Mattila w stronę ściany, przypierając go do niej ramieniem. Joni wciąż się śmiał.
- No wreszcie, wreszcie! Teraz wiem, że Tea nie kłamała o zawartości twoich spodni. Brawo, panie Koivuranta, jestem pod wrażeniem.
- Tylko ją dotknij…
- Zasadniczo rzecz ujmując jest to dość trudne do wykonania, gdy pracuje się w ciasnym barze… - Nim dokończył, Anssi mocniej docisnął ramię do szyi Janiego, na co ten wykrzywił twarz w bólu.
- Zostaw go! Anssi, proszę! Zostaw! – Szarpała go za kurtkę, ale był silniejszy, bardziej stanowczy. Miała nadzieję, że ktoś w końcu usłyszy jej krzyk, ale nikt się nie pojawiał. – Anssi, jedźmy do domu! Zabierz mnie do domu, proszę!
- Pragnę zaznaczyć, że mam bardzo delikatną skórę i jutro będę miał pięknego siniaka na szyi, więc jak już tak bardzo musisz mi przyłożyć, zrób to tak, żeby nie było widać, okej?
- Nie prowokuj mnie – syknął Koivuranta. – Widzę, jak się na nią gapisz. Pedał, tak? To taka twoja wymówka, żeby być bliżej panienek? Niezły chwyt.
- Stary, lecz się. – Joni zarzęził śmiechem, choć łapanie powietrza przychodziło mu z coraz większym trudem. – Znam zajebistego psychiatrę z pewnością pomoże ci zrozumieć, że jedni lubią chłopców, a drudzy dziewczynki.
- Nie rób ze mnie durnia, dobra?!
- Cóż, wydaje mi się, że sam doskonale mnie w tym wyręczasz…
Dłoń Anssiego zacisnęła się i wykonała pierwsze zamachnięcie. Nim jednak zdążyła wylądować na twarz Joniego, Tea z całą siłą wepchnęła się pomiędzy nich. Zwinięta pięść automatycznie rozluźniła się, gdy stanęła tak blisko niego, że czuł jej zapach. Wczepiła się palcami w kołnierz jego kurtki, desperacko składając pojedyncze pocałunki na jego ustach, szepcząc ciche błagania.
- Zabierz mnie do domu, błagam, zabierz mnie do siebie. Wracajmy, Anssi, wracajmy – powtarzała, mocząc swoją i jego twarz łzami. – Zostaw go, zostaw…
Od razu wyczuła zmianę. Mięśnie pod jej dłońmi rozluźniły się, choć wciąż czuła w ustach ciężki oddech Anssiego. Drżała cała przy jego ciele, napierając na nie swoim, aby odsunąć go jak najdalej od Joniego. Była przerażona i modliła się, aby Koivuranta wyczuł jej strach. Wiedziała, że wtedy przeciągnie linę na swoją stronę.
Sekundy dłużyły się niczym minuty, gdy trzymała w dłoniach jego twarz, szepcząc w usta Anssiego, jak bardzo go kocha. Zapewniała go o swojej miłości, bo tylko jej był w stanie uwierzyć we wszystko, co mówiła. Uczyła go swojego uczucia, powtarzając jak mantrę dwa słowa, które wystarczyły, aby unormować jego oddech. Tylko w ten sposób odzyskiwali spokój.
- Pojadę z tobą – szepnęła, odsuwając się nieznacznie, aby mógł spojrzeć jej w oczy. – Będziemy razem, dobrze?
Przełknął ciężko ślinę i uniósł wzrok w stronę Joniego. Przez chwilę patrzył na niego z nieodgadnioną nienawiścią, by w końcu spojrzeć na Teę i delikatnie pokiwać głową. Zsunął z policzków jej dłonie, całując wnętrze jednej z nich i skierował się do samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera.
- Poradzę sobie – wypowiedziała słabym głosem, idąc tyłem do auta. Wzrok miała utkwiony w Jonim, choć jego spojrzenie wbijało tysiące ostrzy w plecy Anssiego. Pokręciła głową, gdy wykonał krok w ich stronę i wyciągnęła ręce przed siebie, próbując niemrawo się uśmiechnąć. – Poradzę sobie, jak zawsze.
Wsiadła do samochodu, pozwalając Anssiemu zamknąć za sobą drzwi. Koivuranta obszedł auto, mierząc spojrzeniem Joniego, dopóki nie zasiadł za kierownicą.
Nic nie powiedzieli. Nawet na siebie nie spojrzeli. Anssi odpalił silnik i z piskiem opon ruszył do swojego mieszkania, pozostawiając Tei jedynie widoki nocnego Kuusamo, które migając za szybą, rozmywały się w zaszklonym spojrzeniu.

______________________

Jak rozdziału przez trzy miesiące nie potrafię napisać, tak w jeden wieczór napiszę prawie cały. I weź tu zrozum wenę, natchnienie i te inne twórcze sprawy.
Anyway – nie wiem, co chciałam napisać w tym rozdziale. Plan miałam gdzieś do połowy, a potem improwizowałam i to chyba nawet widać. Po prostu uznałam, że to już pora najwyższa, aby obrać drogę w dół. Nie ma na co czekać, chciałam skończyć to opowiadanie na wakacjach, ale w tej kwestii pozostaje mi jedynie głośno się roześmiać. Coś czuję, że Shattered przegoni Hopeless i to o milę.
Co do kwestii, że Tea wychowywała się w domu dziecka – poszłam po najłatwiejszej linii oporu. Wątek rodziców jakoś mi umknął, czy nawet wyeliminowałam go na rzecz innych i w końcu trochę wypadł mi z tego opowiadania, więc postanowiłam postawić ją w najłatwiejszym punkcie, w którym tych rodziców w ogóle nie ma. W sumie to nawet pasowałoby do Tei i jej życiorysu, więc czemu nie?
Wiem, wiem. Strasznie popsułam tę historię…
Ktoś to jeszcze czyta?

11 komentarzy:

  1. Tutaj chyba jeszcze mnie nie było z komentarzem, ale już nadrabiam zaległość :)
    To opowiadanie kompletnie różni się od Twoich pozostałych historii. Inny klimat i zupełnie inne emocje. Zdecydowanie lubię wszechstronne autorki, które nie piszą wszystkiego "na jedno kopyto".
    W tej historii jest chyba najwięcej niewiadomych, co na pewno czasami może być lekko irytujące, bo przecież czytelnik chciałby dowiedzieć się wszystkiego jak najszybciej, ale z drugiej strony takie odkrywanie tajemnic "kawałek po kawałku" może być ekscytujące i na pewno nie pozwala się nudzić. W przypadku "Hopeless Ones" możemy się jedynie domyślać, że naszego głównego bohatera nie ma już wśród żywych, ale okoliczności, w których do tego doszło nadal pozostają tajemnicą.
    Relację Tei i Anssiego trudno określić w jednoznaczny sposób, a na usta (a właściwie klawiaturę) ciśnie mi się wiele przymiotników. Jest... dziwna, uzależniająca, wręcz toksyczna, jest dla nich obojga przekleństwem, ale jednocześnie błogosławieństwem. Anssi w swym uczuciu do głównej bohaterki jest zbyt egoistyczny, zaślepiony zazdrością i nienawiścią do Joniego, co widać wyraźnie chociażby w scenie, gdy czeka, aż Tea skończy pracę. Chciałby mieć ją na własność, a to zdecydowanie nie jest normalne. Tea natomiast próbuje stawiać opór, chociażby w kwestii przeprowadzki do Lahti, ale jednocześnie jest uległa, i wydaje mi się, że jednak ta druga skłonność prędzej czy później przejmuje kontrolę nad jej zachowaniem, w końcu czasami lepiej odpuścić "dla świętego spokoju", a przynajmniej taką zasadę zdaje się wyznawać nasza bohaterka. Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, które z nich dominuje w tym związku, bez wątpienia wskazałabym na Koivurantę. To on dyktuje warunki, nawet jeśli nie jest tego w pełni świadomy. Bez wątpienia tę dwójkę łączy silne uczucie, ale z rodzaju takich, które mogą tylko przynieść zgubę, uczucie będące jak nałóg od którego nie ma ucieczki. Nic dziwnego, że główna bohaterka nawet po śmierci Koivuranty czuje się z nim silnie związana. Mam wrażenie, że w tym wszystkim została przekroczona jakaś granica, która winna być nieprzekraczalna.
    Ja nie uważam, żebyś cokolwiek tutaj zepsuła, Jak dla mnie wszystko gra i trąbi ;)
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kopę lat, by się chciało powiedzieć! Ale fajnie, że już tu jesteś z powrotem. Fakt, że przez te trzy miesiące trochę mi się pozapominało (bo pamięć mam dobrą, ale krótką), ale już jestem w pionie!
    Nie spodobał mi się tutaj Anssi. I to jemu przydałoby się porządne mordobicie, bo zachowuje się jak skończy dureń i idiota. I gdzie zaufanie, koleś? Nie wiem, nie umiem ocenić całej sytuacji, bo strasznie dużo tutaj niewiadomych, ale na chwilę obecną - Koivuranta/Kurwiranta (to drugie to nawet lepiej tutaj pasuje) był nie fair.
    A czasem najprostsze rozwiązania okazują się najlepszymi, dlatego przyjmuję Teę wraz z domem dziecka i aż mi przykro, jak czytam o tym jej smutku. Chociaż w sumie nie wiem, czy smutek to jest dobre słowo.

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo, bardzo, bardzo lubię tę historię. jak ubóstwiam shattered nad życie, tak mam wrażenie, że cała moja sympatia do hopeless, pomijając Twoją osobę, paradoksalnie bierze się w dużej mierze z różnic pomiędzy tymi opowiadaniami. zachwyca mnie ten kontrast, który jak już kiedyś wspominałam dobitnie ukazuje Twój talent. okej, zaczyna już zajeżdżać wydumanym, wazeliniarskim patosem, ale nie umiem tego ująć inaczej. podoba mi się to, że o ile tam jest często humorystycznie i dynamicznie, o tyle tutaj jest wręcz przeciwnie - raczej przygnębiająco i dosyć statycznie. tak sobie myślę, że ta pierwsza scena - to, jak siedzą, wpatrują się w siebie, rozmawiają o przeszłości - idealnie oddaje klimat tego opowiadania. ono w moim mniemaniu takie właśnie jest: spokojne, utrzymane trochę w charakterze zadumy, ciche, mocno retrospekcyjne. i ja to kupuję w całości.
    odnoszę wrażenie, że bardzo, bardzo powoli ukazujesz nam kolejne elementy strasznie skomplikowanej relacji miłosnej, i że tak naprawdę pełny jej obraz, taki, do którego będę mogła się w stu procentach ustosunkować już bez poczucia, że czegoś nie pojmuję albo nie dostrzegam, zobaczymy dopiero w epilogu. cały czas zaskakuje mnie to, jak bardzo ukazywany przez Ciebie wizerunek ich związku - i ich obojga - różni się od moich wyobrażeń po prologu. chociaż nie, może nie ich obojga - chyba tylko tei. to naprawdę ta sama kokieteryjna, pewna siebie, odważna dziewczyna z samego początku? a może o to właśnie chodzi, o to, że ta relacja ją zmieniła, że rzeczywiście przewróciła jej świat do góry nogami? pewnie błądzę, ale zastanawiam się, czy nie na tym w pewnym sensie myk polega. bo ewidentnie w tym epizodzie widać było jakąś taką... toksyczność. w sumie nigdy nie wyobrażałam sobie koivuranty jako totalnego zazdrośnika, ale tak naprawdę to chyba nigdy nie wyobrażałam go sobie w ogóle, a im dłużej się temu przyglądam, tym bardziej realistycznie to wygląda. chociaż to może kwestia Twojego pisania i tego, jak potrafisz przedstawiać fikcję czytelnikowi.
    no więc owszem: jest w tym jakiś toksyczny pierwiastek. nie potrafię tego inaczej opisać. ten mroczny, zazdrosny, tajemniczy, zamknięty w sobie i chyba w pewnych momentach trochę wręcz despotyczny anssi ma w sobie coś takiego, co mnie trochę przeraża i myślę, że nie tylko mnie. i ta uległość tei - nigdy w życiu bym nie pomyślała, że tak to będzie wyglądać, kiedy zaczynałaś to opowiadanie. trochę tak, jakby... odbierał jej siłę. jakby ta miłość do niego z niej tę siłę wysysała. ja wiem, że gadam jakieś kompletne głupoty i że może ciężko zrozumieć, o co mi chodzi, ale w tym odcinku widzę pierwszy raz taki naprawdę jasny sygnał, iż było w tym wszystkim coś bardzo niezdrowego. tea powiedziała, że ją "zabijał", i wydaje mi się, że dalsza część rzeczywiście to potwierdziła. można by sobie zadać pytanie, dlaczego w takim razie byli razem... ale przecież znamy odpowiedź. jakież uczucia potrafią być okrutne. gdyby dało się nad nimi zapanować, życie na pewno okazałoby się łatwiejsze.
    tyle miałam do powiedzenia, a jak już zaczęłam pisać, to wszystko mi umknęło. w ogóle dawno tu nic nie mówiłam. i Ty też nie. że tak po cichutku chrząknę, przyjemnie byłoby tu widywać rozdziały choć trochę częściej... no dobra, już się zamykam.
    ach, i niczego nie popsułaś. mnie się strasznie podoba. ta historia jest trudniejsza od shattered, ale to wcale nie znaczy, że gorsza. po prostu inna. choć jednocześnie tak samo dobra.
    buziaczków sto.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma to jak pisać komentarze w pracy, ale ciiiii, to się wytnie. Może jeszcze wczorajszy stan mnie trochę trzyma i nie wezmę wszystkiego, co tu wyskrobię ctrlA + delete. W każdym razie, cześć drański, zazdrosny (i zabawny w swojej zazdrosności o kochającego inaczej) Anssi, cześć biedna, rozbita Tea, cześć Joni, który swoimi odzywkami tak nieco skradł rozdział, no i helloł Ville z poprzedniego odcinka.
    Ponieważ moja ambitna ja wrzeszczy o komentarz do poprzedniego rozdziału, a ta nieambitna sprowadza ją na ziemię, to pójdę na wewnętrzny kompromis i powiem tylko, że bardzo podoba mi się ten zakochany (chyba już mogę z pełną świadomością i przekonaniem użyć tego słowa) w Tei Ville, który wie, że nie powinien, którego przerażają własne uczucia, ale który nie za bardzo jest w stanie z nimi walczyć. Tym bardziej, że widzimy, iż te uczucia nie zrodziły się niedawno, ale tkwią w nim od dawien dawna, od czasów, kiedy jeszcze Anssi i Tea byli szczęśliwą, kochającą się parą. No a przynajmniej byli parą, bo z tym szczęściem to u nich nie do końca wiadomo, jak to było. Najbardziej chyba jednak z tamtej części zastanawia mnie kwestia tej złożonej przez Ville przysięgi. Anssi w szpitalu, proszący Ville o opiekę nad dziewczyną. Jakby wiedział, że coś może mu się stać, a jednak sam Larinciak mówi/myśli, że składając ją wydawało mu się, że nigdy nie będzie musiał jej spełniać, że najgorsze już za nimi. No i nie wydaje mi się, żeby chodziło tu o jakąś chorobę, bo jednak gdyby była to kwestia choroby, to chyba Ville nie używałby słów ‘ale w sytuacji, do której doprowadził ten sukinsyn…’ W ogóle te wszystkie villowe myśli nie pasują mi do jakiejś naturalnej śmierci. Nie! Poza tym, kurczę muszę chyba gdzieś odkopać jakieś ramy czasowe i zobaczyć, kiedy Anssi odszedł, bo Ville wspomina, ze sytuacja złożenia obietnicy była dwa lata wcześniej, a Anssi chyba nie żyje od jakichś kilku miesięcy, góra roku, czyli pomiędzy obietnicą a jego śmiercią mamy jeszcze szmat czasu. Zdecydowanie muszę to sobie chyba jakoś czasowo spróbować ułożyć, bo jestem mega ciekawa jak to wszystko ma się do tych wspomnień, które nam pokazujesz. Np. do tego, że Anssi tak bardzo chciał, żeby Tea przeprowadziła się do Lahti. Może to nie tylko chodzi o zazdrość o Joniego, może w tej przeprowadzce kryło się coś więcej? No i ciekawe, czy Tea się przeprowadziła, bo mam wrażenie, że nie, że to raczej Anssi został z nią na północy. Chociaż to muszę zerknąć do początkowych rozdziałów, jak ona była w jego(ich?) mieszkaniu.
    A tak na boku dodam jeszcze, że pijany, rozżalony i obżerający się lodami Ville we wspomnieniu był po prostu rozbrajająco kochany. Wyobraziłam go sobie, taka pijana kupka nieszczęścia z kubełkiem lodów. Awwwwwwww, przytuliłabym, ale powiedzmy, że zostawię tę przyjemność Suomi. Natomiast dla odmiany pijana Nea sprawiła, że zaczęłam się głośno śmiać. To jej ‘nie śmiej się tak, bo się cały trzęsiesz’ mnie rozbroiło, a później jeszcze ‘przestań się ze mnie śmiać, durniu’. Uwielbiam ich razem w tych początkowych wspomnieniach. Oni naprawdę byli szczęśliwi i tacy charakterni.
    Chyba dlatego tak mocno boli, kiedy patrzę na to, co działo się z Teą później. Nawet nie teraz, choć te sceny z teraz, jak ta rozmowa z Jonim, po prostu rozrywają mi serce na milion kawałeczków, ale to wspomnienie z Anssim, który próbował pobić Joniego. Ta Tea, która gdzieś zgubiła dawną siebie i próbuje po prostu sprawić, żeby Anssi nie robił i nie gadał głupot.
    Ooooo, ależ ja jestem matoł, toż w najnowszym rozdziale jak wół jest napisane, że od śmierci Anssiego minęło siedem miesięcy, czyli miałam rację, że obietnica była złożona na dużo wcześniej. Zastanawiające! Tylko co Anssi wtedy robił w szpitalu? Eh, nie mam zupełnie żadnego pomysłu, będę chyba musiała się zdać na czas i cierpliwie poczekać, aż odkryjesz przed nami ten element układanki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, wracam do moich mądrości, mądrzejsza o to, co mi napisałaś, ale wciąż nie potrafiąco tego wpasować, ale trudno najwyżej zrobię z siebie matoła, bo ja to widzę tak:
      Zacznijmy od tego, że główna akcja, jeśli dobrze kojarzę, dzieje się w listopadzie/grudniu 2018 (wow. Pamiętałam, że jest przeskok w czasie, ale nie pamiętałam, że tak duży, ale to w sumie na moje obliczenia nie ma większego wpływu ). Wróciłam sobie do początkowych rozdziałów i do spotkania Tei z bratem Anssiego i tam było coś takiego, że Anssi przedstawił rodzinie Teę około trzy lata wcześniej. Stąd moje podejrzenia były takie, że Anssi i Tea poznali się w czerwcu 2015 roku, a w grudniu (czy tam końcówce listopada) zostali oficjalnie parą podczas tego konkursu inauguracyjnego. No chyba, że Anssi tak długo zwlekał z przedstawieniem Tei rodzinie, że np. oni są parą od końcówki 2014 i wówczas bardziej by mi się zgadzało to półtora roku związku i dwa lata wstecz jeśli chodzi o obietnicę, bo inaczej albo moja matematyka kuleje (w sumie zawsze mocno kulała) albo nie wiem jak to było. No bo licząc 1,5 roku od grudnia 2015 wpadamy w połowę 2017, a dwa lata wstecz od końcówki 2018 daje nam koniec 2016. Chyba zatem pozostaje mi założyć opcję ze wstydliwym Anssim, który zwleka z przedstawieniem dziewczyny rodzinie (bratu) i skoro sama potwierdziłaś, że ostatnie wspomnienie jest wcześniej niż obietnica, to się tego trzymam, bo w sumie wszystkie moje obliczenia skłaniały się ku temu, aby ustalić chronologię tych trzech wydarzeń: zazdrosny, agresywny Anssi ze swoim Lahti, obietnica złożona w szpitalu (właśnie – w szpitalu!) oraz to wydarzenie. Określenie, które powtarza się zarówno w poprzednim rozdziale, jak i w tym. Najpierw Anssi używa go w kontekście właśnie tej obietnicy, a teraz Joni jako coś, czego był świadkiem i nie wiem czemu, ale myślę, że tu wcale nie chodzi o śmierć Anssiego. Myślę że chodzi o coś, co wydarzyło się te dwa lata wcześniej. Coś co zmieniło ich wszystkich. Przede wszystkim relację Tei i Anssiego, ale też stosunek przyjaciół dziewczyny do skoczka, bo owszem, pokazujesz nam, że Joni już wtedy miał na pieńku z Anssim, że się nie lubili, że Anssi był zazdrosny, ale w sumie ze strony Joniego nie wyczuwam jeszcze tego, o czym w obecnych czasach mówi Tea, o tej żywej i gorącej nienawiści. Myślę, że to wszystko przyszło po tym wydarzeniu, tym które mógł sprowokować Anssi, ale które skończyło się dla niego w szpitalu. Zastanawia mnie tylko jedno – bo Tea daje nam/Joniemu do zrozumienia, że żyje dzięki Anssiemu. Czy to chodzi o to, że on naprawdę umarł próbując ją w jakiś sposób uratować, czy on uratował jej życie podczas tamtego wydarzenia, a sama jego śmierć kryje w sobie jakąś zupełnie inną zagadkę. No nie wiem, kurczę nie wiem.
      Tak samo, jak nie wiem, jak scena w łazience miała się do tego wszystkiego czasowo. Czy obietnica była po scenie łazienkowej, czy przed? Bo miedzy ostatnim wspomnieniem, kiedy Anssi zaczyna się nam pokazywać jako zaborczy zazdrośnik (1,5 roku związku) a sceną w łazience kiedy widzimy ich już zupełnie rozsypanych (2 lata związku) dzieli pół roku. Wiemy też, że próbowali się rozstać, a nie wydaje mi się, żeby to rozstanie miało miejsce przed tą ostatnią sceną. Wydumałam sobie zatem, że Anssi sam się do tego Lahti wyprowadzi, że będę próbowali żyć osobno, ale w końcu do siebie wrócą. Tylko teraz moja niepewność – najpierw podzieje się to coś złego, on się wyprowadzi, a później wróci, czy najpierw się wyprowadzi, a później stanie się to COŚ i jednak do siebie wrócą. A może w ogóle błądzę po omacku, bo normalnie pół dnia próbuję to rozkminić (nie ma to jak pracowity dzień w robocie :D) i już sama powoli zaczynam się gubic w tym wszystkim, co ja tu nawymyślałam. A przecież miałam napisać tylko kilka zdań i powiedzieć Ci, jak ich kocham. Tak bardzooooo, bardzoooo, że aż nie chcą mi wyjść z głowy. Nawet przez sen będę to teraz rozgryzać :D

      Usuń
    2. W każdym razie – pisz, pisz! Jak najszybciej i jak najwięcej, bo widzisz co tu się ze mną dzieję i jak ja się czegoś więcej nie dowiem, to normalnie chyba wybuchnę. Bardzo nie lubię czegoś nie wiedzieć.
      Na koniec powiem jeszcze tylko, że Joni był w tym rozdziale zdecydowanie moim hirołem.
      „- Stary, mam ci obciągnąć, żebyś uwierzył?” – nie ma to jak bezpośredniość :D Naprawdę to chyba jednak Tea powinna być zazdrosna.
      Dobra, zamykam się już może, bo zaczynam Ci współczuć, że będziesz musiała czytać te moje durne rozkminy. Naprawdę powinnam napisać tylko: Wspaniały odcinek, oddając chyba bardziej to, jak niesamowicie mi się ta historia podoba, no ale dajcie Aii zagadki, to nie przejdzie obok nich obojętnie.
      Idę już, idę, obiecuję, już Cię nie katuję moim ględzeniem.
      Czekam na więcej.

      Usuń
  5. Znowu za bardzo nie wiem co powiedzieć, pomimo, że zostawiłam sobie czas na poukładanie czegoś w głowie. Ale to nie jest opowiadanie, w którym ja chciałabym się zastanawiać, co się wydarzyło, albo wydarzy i wolę spokojnie sobie poczekać na przebieg wydarzeń, bo po każdym rozdziale jestem, jakby dopiero co mnie facet rzucił albo umarła ukochana babcia. Mam ochotę siedzieć ryczeć nad nimi i nie przestawać. Nad tą pustką, którą Anssi po sobie pozostawił nie tylko w sercu Tei, ale też swoich przyjaciół i to z własnej winy i, jak dobrze Aia wskazuje chyba z własnej głupoty, ale wracając do tego rozdziału: teraz dopiero widać, na jakiej zasadzie polegało to ich jednoczesne kochanie i ciągnięcie w dół. Na takiej głupiej, bezsensownej zazdrości Anssiego i prawdopodobnie Tei też, skoro ona również kochała go tak mocno, że tęskniła nawet, gdy stał obok, a gdzieś tam w tle siedział Ville. Ten twój Ville, który był tak genialnie skonstruowany, że skradł sobie moje serduszko prawie tak samo, jak mój własny i mam nadzieję, że w końcu się przełamię i będzie walczył, skoro Anssiego już nie ma.
    A Joni to taki cichy bohater tego rozdziału: sprawił, że chociaż przez chwilę w trakcie tego rozdziału nie chciało mi się ryczeć, a wręcz przeciwnie śmiać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Siedzę z otwartymi ustami, a łzy spływają mi po policzkach, są cholernie słone i tak naprawdę pierwszy raz w życiu to nie wiem co napisać i chyba nie jestem w stanie.To przez tą ich miłość, toksyczną, tak zachłanną, wzajemną, pełną bólu i cierpienia, w którym jest sens życia i szczęście.

    OdpowiedzUsuń
  7. No dobra, ten rozdział dobitnie pokazuje nam, że w tym związku - jak w każdym zresztą - również nie zawsze było kolorowo. Anssi był naprawdę tragicznie zazdrosny. Jedno co mi się w nim na pewno podoba - to to, że Tei wierzył. Absolutnie, szczerze wierzył.
    Tylko że Teę otaczali też inni ludzie - również mężczyźni. A z nimi sytuacja nie wyglądała już tak różowo. Również z Jonim, który - wydawałoby się - powinien być z urzędu skreślony z listy potencjalnych podrywaczy. No niestety. Anssi coś sobie uroił. Chyba to dlatego że kochał mocno, wręcz - za mocno. I w całym świecie doszukiwał się elementów, które mogłyby czyhać na tę jego ukochaną kobietę.
    Nie wiem, co rozumieć przez te słowa Joniego "Ale to on zginął za ciebie". A momentami to w ogóle mam wrażenie, że nie jest mi ta wiedza do szczęścia potrzebna. Bo podejrzewam, że to uczyni tę historię jeszcze bardziej bolesną. A już i tak uwierz mi, że do najweselszych nie należy.
    buziak :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Powiem jedno: te 7 rozdziałów, które przyszło mi nadrobić, to po prostu mistrzostwo w swym fachu.

    OdpowiedzUsuń